Kilkanaście dni temu dyrektorzy szkół w Sochaczewie i Łomży narazili się na kłopoty. Plan rozpoczęcia roku szkolnego przewidywał tam zbiórkę przed szkołą, wyjście do kościoła, Mszę św., a po powrocie spotkanie z wychowawcami klas. Obie sytuacje zgłoszone zostały do Fundacji „Wolność od religii”, która podjęła interwencję. A wystarczył drobiazg: wcale nie rezygnacja z modlitwy, a odrobina uważności. Szkoły i księża potrafią się wszak porozumieć i tak ustalić godziny wydarzeń, by ze sobą nie kolidowały. W ten sposób uczniowie chcący rozpoczynać rok szkolny modlitwą mogą to zrobić przed lub po uroczystościach w szkole, uczniowie niewierzący lub wyznający inną religię nie są stawiani w niezręcznej sytuacji, a sama szkoła unika oskarżeń o naruszenie konstytucyjnej neutralności.
Można? Można. O co więc toczy się bój?
Konstytucja
Konstytucja RP w artykule 53. zapewnia każdemu wolność religii. Wolność ta obejmuje swobodę jej uzewnętrzniania, między innymi przez modlitwę. Konstytucja mówi, że religia może być przedmiotem nauczania w szkole, jeśli nie narusza wolności sumienia i religii innych osób. Stwierdza przy tym, że nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia lub nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
Instytut Ordo Iuris przypominając konstytucję, przytacza również wyrok Sądu Najwyższego z dnia 20 września 2013 r. Niestety, cytuje zaledwie pierwszą część zdania: „Osoba, która deklaruje się jako niewierząca, nie może (…) oczekiwać, że nie będzie miała kontaktu z osobami wierzącymi, ich praktykami i symbolami religijnymi”. Milczeniem pomija dalszy jego ciąg: „ale może oczekiwać, że nie będzie poddawana praktykom religijnym wbrew swej woli czy zmuszana do udziału w nich albo do posługiwania się symbolami religijnymi”.
Niepokój
Uczniowie mają prawo modlić się w szkole. Mogą modlić się przed lekcją religii i przed sprawdzianem z matematyki: jako szkolny praktyk mogę postawić śmiałą tezę, że ta druga jest zwykle dużo gorliwsza. Mogą modlić się w sercu albo szeptem, mogą stanąć w małej grupie i odmówić „Ojcze nasz”. Jeśli będą chcieli – a i tacy się zdarzają – mogą na dużej przerwie usiąść gdzieś i zmówić dziesiątkę różańca. Nie słyszałam, żeby jakikolwiek dyrektor zabronił uczniom tego rodzaju praktyki.
Ordo Iuris pisze: „Publiczna modlitwa w szkole (…) może odbywać się zawsze w stosownych momentach, a więc: na początku i końcu zarówno cyklu zajęć, jak i poszczególnych jednostek lekcyjnych, a także w innych okolicznościach, na przykład przed posiłkami”. Przypomina, że „obowiązkiem dyrektorów jest zapewnienie odpowiednich warunków do zrealizowania tego prawa i umożliwienia odmawiania modlitwy w instytucjach, którymi kierują”.
Jestem teologiem, byłam też katechetką. I czuję niepokój, czytając takie deklaracje. O co chodzi? Msze na rozpoczęcie czy zakończenie roku są odprawiane od dawna i nic im nie zagraża. Modlitwy przed lekcjami religii nikomu nie przychodzi do głowy zabraniać. Dyrektorzy zwykle nie zakazują też innych modlitw. W najgorszym wypadku polecają, by były odmawiane w salach do religii, czego nijak nie da się uznać za „niegodne warunki” lub „uniemożliwianie modlitwy”.
Trudno przypuszczać, że jest to głos, mający na celu obronę wolności do modlitwy przed realnym jej zagrożeniem tu i teraz. W jakim celu zatem Ordo Iuris właśnie teraz rozpoczyna swoją kampanię? Co – w sytuacji braku zagrożenia i konieczności obrony status quo – ma być jej celem?
Wolność dla wszystkich
Modlitwa w szkole może się odbywać na początku i końcu każdych zajęć oraz przez posiłkami – i nikt nie ma prawa jej zabronić. Kto jednak próbuje z tego prawa uczynić swój oręż, musi pamiętać, że takie samo do modlitwy będą miały dzieci i nauczyciele wyznający islam (w większych miastach nie jest to już sytuacja abstrakcyjna). Takie samo prawo będą miały dzieci i nauczyciele wyznający judaizm (też się w Polsce zdarzają) albo hinduizm czy buddyzm.
Jeśli ktoś domaga się prawa, by różaniec w szkole mógł być odmawiany na korytarzu na dużej przerwie – musi się zgodzić i na to, że kto inny na tym korytarzu rozłoży dywaniki modlitewne. Jeśli ktoś broni prawa nauczyciela historii do odmówienia z chętnymi uczniami modlitwy na rozpoczęcie lekcji, powinien bronić również nauczyciela angielskiego, który przerwie lekcję punktualnie o dwunastej, żeby zaprosić dzieci do modlitwy i zwrócić się w stronę Mekki.
To właśnie gwarantuje polska konstytucja: wolność wyznania dla wszystkich, a nie tylko dla katolików. Warto o tym pamiętać, zanim zacznie się ją interpretować tak, by broniła wyłącznie naszych praw.
Spotkanie, nie narzędzie
Najbardziej niepokojący w całej sprawie jest fakt, że modlitwa potraktowania została instrumentalnie. Katecheci w całej Polsce usłyszeli: macie prawo, domagajcie się, nikt nie może wam zabronić, to łamanie konstytucyjnych praw! W publicznej dyskusji na ten temat nikt nie mówił o istocie modlitwy, która nijak się ma do bycia narzędziem w walce. Tymczasem Katechizm Kościoła katolickiego definiuje modlitwę jako żywy i osobisty związek z Bogiem żywym (KKK 2558). Nie jest ona jedynie recytacją formuł czy odprawianiem rytów. Jest osobistą relacją, a wypowiadane słowa są tylko owej relacji wyrazem. Same zewnętrzne formy natomiast, bez wewnętrznego nastawienia i dalekiego choćby pragnienia spotkania z Bogiem, nie będą modlitwą, a jej możliwym zniekształceniem. I o tym przede wszystkim należy pamiętać, podejmując kampanię o zachowanie prawa do modlitwy w szkole w momencie, kiedy de facto nic jej nie zagraża. Natomiast łatwo modlitwa stać się może obiektem przepychanek ideowych i w konsekwencji prowadzić do spłaszczenia jej rzeczywistego celu i treści. Pozostaje ufać, że nasi katecheci są mądrzy i rozumieją, że takie kampanie, jeśli nie mają wystarczających podstaw do ich wszczynania, łatwo stać się mogą antyświadectwem – zarówno wobec wierzących uczniów, jak i wobec opinii publicznej.