Jest taka scena w filmie Kazimierza Kutza Sól ziemi czarnej, pierwszej części jego znakomitej śląskiej trylogii. Trwa II powstanie śląskie, barykady wśród familoków, walki w scenerii hałd i szybów kopalnianych, powstańcy brudni, umęczeni, prości śląscy chłopcy. I nagle wpada pośród nich młody oficer polski na koniu, jak wyjęty ze starej piosenki o ułanach spod Somosierry („Barwny ich strój. Amaranty zapięte pod szyją…”) – gra go Daniel Olbrychski, który za chwilę jako Kmicic stanie się archetypem polskiego, romantycznego bohatera. Wraz z nim grupa artylerzystów z działem, zbawienie dla walczących na barykadzie. Oficer jest jak z innego świata, urodziwy zawadiaka – „twarz młoda, orlikowata, a wesoła i junacka”, jak opisywał bohatera Potopu Sienkiewicz. Uciekł z koszar za niedaleką granicą polską, bo „jak powstanie, to powstanie”. Staje wyprostowany jak struna, podniesioną ręką i okrzykiem „ognia!” wydaje komendy swym artylerzystom. Zdąży krzyknąć dwa razy, później trafia go kula i osuwa się martwy, cały czas z tym „orlikowatym, wesołym i junackim” wyrazem twarzy. Ta scena jest znakomicie ukazuje – dzielącą i przyciągającą zarazem – istotę różnic między polskością i śląskością.
Nie ma co ukrywać, Polacy mieli i mają ze Śląskiem problem. Jest inny, zdaje się obcy: krajobraz, gwara, obyczaj, wartości, a nawet estetyka i gusty. Jeśli ktoś może, niech obejrzy sobie obecną w wielu kablówkach stację TVS (Telewizja Śląsk), a zrozumie, o czym piszę.
Był jednak w dziejach Śląska epizod, który zdaje się tej inności przeczyć, epizod heroiczno-powstańczy, gdy wielu mieszkańców tej krainy chwyciło za broń w imię przyłączenia jej do odradzającej się Polski. To trzy powstania śląskie, z 1919, 1920 i 1921 roku. Czy jednak te akty niewątpliwego polskiego patriotyzmu Ślązaków były rzeczywiście dowodem falsyfikującym pogląd o rzekomej śląskiej odrębności? Zanim spróbujemy na to pytanie odpowiedzieć, przyjrzyjmy się krótko faktom.
Sześć wieków osobno
Ziemie Górnego Śląska straciły polityczny związek z państwem polskim już w XIV w. Stały się wtedy częścią Korony Czeskiej, później wraz z nią trafił pod rządy Habsburgów. W 1740 r. ziemie śląskie zostały zajęte przez Prusy i pozostały w ich granicach aż do I wojny światowej. Gdy po 1918 r. zaczęło się odradzać państwo polskie, zgłosiło ono swe roszczenia do tego terytorium. Problem był jednak w tym, że nie były to ziemie zagrabione w wyniku rozbiorów, ale nie należące do Polski od sześciuset lat. Prawa do nich nie wydawały się zatem oczywiste.
Decyzję o losie Śląska, Górnego i Opolskiego podjęto podczas konferencji pokojowej w Paryżu i zapisano w traktacie wersalskim. Dla Polski była ona wielkim rozczarowaniem, ponieważ – wbrew wcześniejszym ustaleniom – zdecydowano, że ma się odbyć plebiscyt, w którym cała ludność tam zamieszkała i urodzona wypowie się, czy Śląsk ma przypaść Polsce, czy Niemcom.
Znaczenie tego regionu było olbrzymie. Młodej i biednej Polsce był on potrzebny jako jedyne nowoczesne centrum przemysłowe i zaplecze surowcowe. Dla okrojonych po I wojnie światowej Niemiec, które utraciły sporą część swego potencjału, był równie niezbędny.
Sytuacja narodowościowa na terytorium objętym plebiscytem zdawała się sprzyjać Polsce. Niemieckie statystyki sprzed wybuchu I wojny mówiły o tym, że języka polskiego używało tam około 75 proc. ludności. Przewaga Niemiec polegała przede wszystkim na dominacji ekonomicznej (ludność polskojęzyczna składała się przede wszystkim z robotników) i na sile państwa. Administracja, policja i wojsko znajdowały się pod kontrolą Berlina.
Do trzech razy sztuka
Krwawe nierzadko represje niemieckie wobec Polaków spowodowały 17 sierpnia 1919 r. spontaniczny wybuch I powstania śląskiego. Zostało ono szybko stłumione, ale przyspieszyło proces uświadamiania Polakom spoza Śląska potrzeby zaangażowania na rzecz włączenia go do Polski.
Dokładnie rok później, w sierpniu 1920 r., wybuchło II powstanie śląskie. W odróżnieniu od poprzedniego było ono dobrze przygotowane i miało konkretny cel: stworzyć korzystniejszą dla Polski sytuację podczas zbliżającego się plebiscytu. II powstanie było jednym z zaledwie kilku w naszej historii, które zakończyły się sukcesem. Międzysojusznicza komisja administrująca Śląskiem zdecydowała, że na miejsce policji niemieckiej powołana będzie policja plebiscytowa złożona po połowie z Polaków i Niemców.
Gdy zatem 20 marca 1921 r. przeprowadzono głosowanie, szanse zdawały się wyrównane. Jego wynik okazał się niestety dla Polski niekorzystny: za Polską opowiedziało się 40 proc., a za Niemcami 60 proc. uprawnionych do głosowania. Pojawiło się wówczas wielkie zagrożenie dla polskich interesów. Wielka Brytania i Włochy zaproponowały, aby Polska otrzymała jedynie kilka rolniczych skrawków terytorium plebiscytowego – Niemcy dostaliby, nieproporcjonalnie dużą wobec skali swego zwycięstwa: przemysłową większość Śląska.
Aby temu niebezpieczeństwu zapobiec strona polska przygotowała i przeprowadziła zbrojną demonstrację zwaną III powstaniem śląskim. Wybuchło ono 2 maja 1921 r. i trwało aż do początku lipca. Toczono ciężkie i krwawe walki. Najmocniej utrwaliła się w polskiej i niemieckiej pamięci bitwa o Górę św. Anny. Trudno było mówić o polskim sukcesie militarnym, ale politycznie udało się osiągnąć założone cele. 20 października 1921 r. państwa Ententy podjęły w Paryżu decyzję o podziale Śląska, o wiele korzystniejszą dla Polski niż wcześniej przewidywano. Niemcy otrzymały co prawda 2/3 terytorium plebiscytowego, ale były to głównie tereny rolnicze. Większość potencjału przemysłowego przypadła Polsce.
Niestety, podział był uciążliwy dla miejscowej ludności, zdarzało się, że granica oddzielała szyby górnicze kopalni od jej złóż wydobywczych – podziemne chodniki prowadziły nieraz do ościennego państwa. Na ziemi przecięte zostały drogi, linie kolejowe, a nawet tramwajowe. Pojawiały się absurdy w rodzaju podzielonego podwórka czy ogrodu albo zagranicznej wygódki czy studni. W Polsce jednak uznano, że powstania śląskie zakończyły się sukcesem. Jeśli tak, to czy z każdej perspektywy?
Polak czy Niemiec?
Stawiając takie pytanie, wkraczamy na grząski grunt rozważań i dylematów, które zakorzenione w przeszłości mają jednak całkiem współczesny wymiar. Sposób, w jaki oceniamy minione fakty, wynika bowiem nie tylko z obiektywnych założeń i szczerego dążenia do prawdy, ………….. jakakolwiek by ona nie była. Częściej, patrząc na historię przez okulary, które zakłada nam tradycja, kultura i przynależność narodowa, jesteśmy skłonni uznawać za obiektywnie słuszne te oceny, które służą naszym interesom i racjom.
Jest tak również w przypadku powstań śląskich. Do niedawna naturalnym i absolutnie dominującym było ich interpretowanie wyłącznie z perspektywy polskiej albo niemieckiej. W pierwszej z nich opowiadający się za Polską to „powstańcy”, „patrioci”, a broniący niemieckiego status quo na Śląsku to „zdrajcy”, „zaprzańcy”, „bojówkarze” lub wręcz „bandyci”. W drugiej to powstańcy są z kolei „bandytami”, „burzycielami ładu i porządku”. Tymczasem rzeczywistość górnośląska była i jest dalece bardziej skomplikowana aniżeli ten dwubiegunowy, polsko-niemiecki układ.
Spróbujmy zastanowić się nad słowami zasłużonego opolskiego duchownego ks. Bernarda Gadego: „W naszej rodzinie przy wypełnianiu kwestionariusza dla dowodu osobistego mój ojciec, jego starsza siostra i moje rodzeństwo będące u ojca napisali «narodowość polska», moje dwie siostry i ja, którzy razem mieszkaliśmy w Raciborzu, uważaliśmy znowu za słuszne i konieczne napisać «narodowość niemiecka»”. Obecny biskup opolski Andrzej Czaja skomentował to w następujący sposób: „Taka trudność precyzyjnego określenia swojej narodowości będzie zawsze istniała u ludności mieszkającej na pograniczu, jej skutkiem jest przez tę ludność boleśnie odczuwany fakt, że żaden naród ani po jednej, ani po drugiej stronie nie bierze tych mieszkańców za pełnowartościowych obywateli. Uważa się ich zawsze za element niepewny. Dlatego Ślązak w Niemczech uważany jest za Polaka, w Polsce znowu za Niemca. Nikt jemu całkiem nie wierzy, jeśli chodzi o sprawę narodowości. Wyrazem tej sytuacji jest zarzut, który po wojnie słyszałem pod adresem nas, Ślązaków, którzy po zmianie sytuacji państwowej przyznali się do narodowości polskiej: «Wy Ślązacy jesteście jak psy bezpańskie, wy sami nie wiecie, do kogo należycie»”. Nic dodać, nic ująć. Aby lepiej zrozumieć historyczną perspektywę Śląska – w tym powstań – trzeba wyjść poza horyzont polsko-niemieckiego sporu i zaakceptować fakt, że można ją oceniać z innej niż polska czy niemiecka perspektywy.
Przebudzenie Ślązaków
Trzeba się zmierzyć z wyzwaniem niezmiernie trudnym dla wielu Polaków: kwestią śląskiej tożsamości lokalnej i narodowej. W spisie powszechnym z 2011 r. 376 tys. osób zadeklarowało, że poczuwa się wyłącznie do narodowości śląskiej. Problem w tym, że takiej narodowości w świetle prawa polskiego nie ma. W 2013 r. Sąd Najwyższy orzekł, że Ślązaków nie można uznać za odrębny naród, i odmówił rejestracji Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Sprawa do dziś budzi w naszym kraju spore emocje podsycane przez polityków. Zostawmy jednak na boku doraźne polityczne rozgrywki i zastanówmy się, czy niezaprzeczalny fakt istnienia kilkuset tysięcy osób, które odrzucają identyfikację z polskością i niemieckością, ma znaczenie dla oceny przeszłości.
Narody nie są bytem odwiecznym i nieśmiertelnym. Rodzą się i umierają, niekiedy na naszych oczach. Czasami – jak było to w XIX w. na przykład z Litwinami – przebudzenie narodowe może być efektem działań niewielu osób zaangażowanych w kultywowanie własnej tradycji, kultury i języka. Dla Polaków wówczas ten fenomen – że pojawili się tam, gdzieś, jacyś „Litwini”, którzy się tylko za Litwinów uważają i podkreślają ostro swą odrębność od polskości – był czymś niezrozumiałym. Doszukiwano się obcych inspiracji, lekceważono fakt wzrostu odrębnej tożsamości Litwinów, Ukraińców, Białorusinów. „Litwomani”, mawiano, wyśmiewając – per analogiam do „chłopomanów” – domniemane fanaberie głosicieli narodowego odrodzenia na kresach dawnej Rzeczypospolitej. Czy przypadkiem dziś nie powtarza się tamten syndrom? Może jesteśmy świadkami narodowego przebudzenia Ślązaków? W końcu prawie 400 tys. osób to już nie garstka, a wielość oddolnych, społecznych inicjatyw na Górnym Śląsku zdaje się to potwierdzać. Poza tym pamiętajmy o jeszcze liczniejszej grupie deklarującej połączoną tożsamość – polską i śląską zarazem.
Szersze spojrzenie
Narody i grupy etniczne o silnym poczuciu wspólnoty i odrębności mają różne pamięci. Pamięć śląska jest bardzo silnie oparta na odmiennej od polskiej tradycji historycznej, na innym obyczaju i systemie społecznych wartości. To nie tradycja romantyczna, szlachecka, powstańcza – raczej ludowa, robotnicza, oparta na kulcie ciężkiej pracy, pozytywistyczna, pozbawiona „polskiej fantazji”. Na Śląsku bohaterowie typu Kmicica i Wołodyjowskiego, wydarzenia takie jak powstanie styczniowe i warszawskie nigdy nie budziły emocjonalnych dreszczy. To poczucie każe Ślązakom patrzeć na ich ziemię, małą ojczyznę, jako dobro naczelne o większej wartości niż abstrakcyjna nieco ojczyzna w szerokim znaczeniu.
Dlatego dla wielu z nich wspomnienie powstań śląskich jest bolesne. Czasem mówią o nich jako o wojnie domowej, bo rzeczywiście zdarzały się sytuacje, gdy członkowie rodzin walczyli przeciw sobie. Mocno podkreślają, że poplebiscytowy podział Śląska był sztuczny, rozdarł krainę, która nigdy podzieloną nie była, zniszczył poczucie regionalnej wspólnoty. Takich poglądów nie wolno lekceważyć, gardzić nimi, sugerować, że są wymierzone w polski charakter Śląska i jego przynależność do państwa polskiego. Wystarczy przyjąć inną, bardziej pojemną, nie etniczną, a obywatelską definicję patriotyzmu. Wtedy dobrym polskim obywatelem-patriotą będzie także Ślązak, który ma prawo do własnej oceny przeszłości. Nawet jeśli różni się ona od tej, której nas uczono.