Poszliśmy z moim przyjacielem do bezdomnych, by podzielić się z nimi opłatkiem, barszczem i kanapkami. Zaczęliśmy od Dworca Centralnego. Tam spotkaliśmy grupkę bezdomnych chłopaków, którzy pili alkohol i byli bardzo aroganccy. Byłem poirytowany faktem, że Krzyś chce karmić takich cwaniaków, a zabraknie jedzenia dla tych, którzy naprawdę są głodni. Ale stało się. Krzysiek widząc moją złość, zapytał mnie, czy jestem zły na niego. Odpowiedziałem, że nie na niego, ale na sytuację. On powiedział wtedy: „To może jedyny gest miłości, jakiego doświadczą dzisiejszego wieczoru, a tylko miłość jest w stanie przemienić serce. Widocznie mieliśmy ich spotkać. Zaufaj Panu, On się o wszystko zatroszczy”.
Przez następnych kilka godzin chodziliśmy po mieście, szukając samotnych, ubogich i bezdomnych. Rozdawaliśmy jedzenie i kawałki białego chleba. Było dużo łez, żalu, wzruszenia. Dziesiątki rozmów. Przed Pasterką ruszyliśmy w drogę powrotną i dopiero tam uświadomiłem sobie, że mieliśmy w plecaku tylko kilkanaście kanapek, trzy litry barszczu i trochę opłatków, a nakarmiliśmy tak wiele osób! Próbowałem wielokrotnie racjonalnie to wytłumaczyć, byle nie przyjąć do wiadomości, że to był prawdziwy cud. Taki jest Jezus. On przychodzi zawsze na czas. My możemy wątpić i lękać się. Możemy czegoś nie rozumieć, albo po prostu nie chcieć zrozumieć, ale On przychodzi, burząc naszą logikę i karmiąc nas do syta.