Główna bohaterka Marlo rodzi trzecie dziecko i wynajmuje nianię. Koniec fabuły. Dlaczego więc Tully zelektryzowało nas tak bardzo, że jak nigdy przegadaliśmy o nim z mężem i przyjaciółmi kilka godzin?
Film, który pyta
Mały, zaskakujący i uwalniający film z doskonałą kreacją Charlize Theron to zbiór obrazków z codziennego życia bez grama lukru. Histerie nadwrażliwego syna, z trudem odciągnięte matczyne mleko, które chwilę później malowniczo rozlewa się na stole, kilkutygodniowy darciuch produkujący sterty śmierdzących pampersów i na dokładkę mąż przepadający nie za swoją żoną, ale za Play Station (stereotyp, ale czasem chyba boleśnie prawdziwy). Witamy w rzeczywistości dalekiej od macierzyńskich sesji zdjęciowych z kredowych miesięczników.
Aż pewnego wieczoru w progu domu Marlo staje nocna niania Tully. Wysyła zaoraną matkę do spania i sama zajmuje się niemowlakiem, przynosząc go jej tylko do karmienia. W tak zwanym międzyczasie sprząta salon i piecze babeczki.
Choć pewnie już wkrótce Tully nie zobaczymy w kinie, warto ten tytuł zapamiętać. I wracać do niego, gdy przychodzą nam do głowy pytania, których naprawdę można się przestraszyć, np. dlaczego moje małżeństwo w ogóle go nie przypomina? Czy ja w ogóle kocham swoje dzieci? A może najlepiej byłoby stąd… uciec?
Mit 1: muszę być idealna
Film: Marlo odwozi dzieci do szkoły. Siedzący na tylnym siedzeniu kilkuletni syn awanturuje się, że matka nie zaparkowała na jego ulubionym parkingu, ale obok (bo tylko tam było miejsce). Drze się (nie, to nie jest zwyczajny krzyk…) i kopie w fotel Marlo, w którym ona już i tak ledwo się mieści ze swoim dziewięciomiesięcznym brzuchem. W efekcie młody spóźnia się do szkoły, a mama na kolejną rozmowę z dyrektorką o jej trudnym synu. Wpada do gabinetu, ledwo łapiąc oddech, po czym mówi coś w stylu: „Były korki, wszystko w porządku”, mimo że w środku trzęsie się jak galareta. Jak to możliwe, by w dwóch zdaniach pięć razy skłamać?
Życie: Możliwe, jeśli uważam, że nie mam prawa ani do błędów, ani do zmęczenia. Możliwe, jeśli narzucam sobie katorżnicze tempo – a najczęściej robię to sama, kiedy nikt (poza mną) tego ode mnie nie wymaga! To oczywiste, że nie chcę się zwierzać przypadkowym osobom, np. dyrektorce szkoły mojego dziecka. Zatem czy mam przyjaciół, z którymi mogę porozmawiać nie tylko o domu i dzieciach, ale tak po prostu, o życiu? Czy inwestuję w te relacje swój czas i energię? A może tak jak główna bohaterka karmię się przekonaniem, że każdy, kto chciałby mi pomóc, zrobiłby to z litości?
Mit 2: inni pomagają mi z litości
Film: Marlo z mężem i dziećmi (syn + córka + trzecie w brzuchu) zbierają się na wizytę do bogatego brata i jego pięknej, zadbanej żony, której jedynym zmartwieniem w dziewiątym miesiącu ciąży był fakt, że nie dawała już rady chodzić na siłownię. Mąż Marlo uważa, że to wnerwiające krezusiki, które nie znają prawdziwego życia. Poza tym podobno uważają go za „dupka” oraz „nienawidzą”.
Życie: Łatwo przypisać innym intencje (litość, chęć zaszpanowania pieniędzmi) i łatwo wpaść w pułapkę „nikt mnie nie rozumie, wszyscy mi współczują”. To prosty w użyciu mechanizm obronny – przecież łatwiej kogoś zbyć, niż zobaczyć w jego współczującym spojrzeniu autentyczną troskę. Łatwo też narzekać, że matki trójki dzieci już nikt nie pyta, czy w czymkolwiek jej pomóc, bo skoro „siedzi w domu”, to na pewno wszystko w tym domu chodzi jak w zegarku. Łatwo się uprzedzić, nastroszyć i zranić innych słowami: „Ty masz pieniądze/zdrowie/pracę/pomoc teściów… i nie wiesz, jak to jest”. Tymczasem to właśnie brat Marlo najlepiej rozpoznaje jej potrzeby. Zabiera ją na rozmowę w cztery oczy i proponuje, że opłaci pracę nocnej niani. Robi to bezinteresownie – i może wbrew pozorom właśnie taką pomoc najtrudniej jest nam przyjmować.
Mit 3: nie wiem, jak mi pomóc
Film: Marlo już urodziła. Nocna niania Tully sprząta dom, piecze muffinki z kolorową posypką („tak się zachowuje każda porządna matka”) i opiekuje się niemowlakiem. Gdy mały chce jeść, przynosi go mamie do łóżka. To moja ulubiona scena – Marlo karmi dziecko, a Tully siedzi na dywanie i patrzy na nią z prawdziwą empatią.
Życie: Z wyręczaniem w domowych obowiązkach mam jeszcze dwa problemy. Pierwszy: sama nie wiem, w czym można by mi pomóc. Drugi: nie chcę pomocy podszytej niewypowiedzianymi złośliwościami w stylu: „tak, pomogę ci, ale przecież masz to, co chciałaś” lub „no widać, że nie ogarniasz…”. Końcowe sceny filmu prowadzą do wniosku, że niania to Marlo sprzed lat: piękna, dowcipna, spontaniczna, zadbana. Co to znaczy? Że osobą, która najlepiej rozumie, czego mi potrzeba, jestem ja sama. To ja wiem, jak sobie wyobrażam adekwatną pomoc. Znać swoje pragnienia i drogę ich realizacji – w domowym kieracie to naprawdę dużo.
Mit 4: relacja intymna rozwija się sama
Film: Mąż Marlo kocha ją na swój sposób. Zarabia na utrzymanie rodziny i deklaruje swoją chęć większego włączenia się w życie domowe. Sprawia wrażenie, że chciałby być lepszym mężem, ale na wrażeniu się kończy. Wieczorem nie przytula żony w łóżku, ale gra na konsoli, więc Marlo kładzie się spać w workowatej piżamie (wcześniej ogląda pornograficzne reality show – może to jedyna rozrywka, na którą mentalnie ją stać, a może substytut intymnej relacji z mężem). Trudno stwierdzić, co jest skutkiem, a co przyczyną.
Życie: ile kobiet po całym dniu gotowania, sprzątania i pomagania w odrabianiu lekcji marzy o tym, aby razem z mężem nie przespać połowy nocy? Marlo przyznaje, że jej trzecie dziecko było nieplanowane, ale nie to jest trudnością, lecz fakt, że – można by trochę złośliwie powiedzieć – nie wiadomo, jakim cudem się ono poczęło. Bo dawną bliskość zastąpiła emocjonalno-cielesna przepaść. Także w małżeństwie seks może stać się nie tyle wyrazem miłości, co zwyczajnym zaspokajaniem potrzeb – tyle że nie tych głębszych (potrzeby budowania więzi, jedności, okazywania miłości), ale instynktownych. Relacja intymna nie rozwija się sama, jak żadna inna sfera małżeństwa.
Mit 5: nie wolno mi chcieć więcej
Film: Marlo i Tully jadą do pubu. Nie po to, żeby na chwilę odsapnąć, ale żeby się wyrwać, uff! Marlo raz chce uciec od swojego życia, raz ogarnia ją melancholia i tęsknota za dziećmi. W pewnym momencie niania pyta retorycznie: „Ale przecież masz to, co chciałaś, prawda?”. Oczywiście, supermatka marzyła o mężu i dzieciach, czyli tzw. stabilizacji.
Życie: Czy wolno nam być nieszczęśliwymi, skoro spełniły się nasze marzenia? Czy wypada czasem ponarzekać lub powiedzieć, że nie do końca o to nam chodziło? Marzenia to podrasowana wersja rzeczywistości. W marzeniach o małżeństwie nie ma kryzysów i utraty namiętności, a w marzeniach o dzieciach nie ma ich kup i histerii. To wystarczająca liczba frustracji, aby rodzinna rzeczywistość zaskrzeczała smutną rutyną. Tym bardziej nie warto spychać własnych potrzeb w ciemny kąt. Rozczarowanie małżeńsko-rodzicielskimi marzeniami bierze się z tego, że przestaliśmy brać w nich udział.