Jej bezpośredni powód był pozornie apolityczny: w Meszhedzie, drugim po stołecznym Teheranie mieście Iranu, ludzie wyszli na ulice w proteście przeciw podwyżkom cen. Polała się krew, co tylko zradykalizowało protestujących. W całym kraju pojawiły się wezwania do ustąpienia prezydenta Hasana Rouhaniego, a także – co jest nowością w irańskich realiach – obalenia ustanowionej w 1979 r. republiki islamskiej.
Coraz biedniej
Rouhani, który wygrał wybory prezydenckie w 2013 r., jest – podobnie jak cała czołówka cywilnej władzy w Iranie – mułłą, szyickim duchownym. Według europejskich pojęć jest on głową państwa, jednak faktycznym przywódcą kraju pozostaje ajatollah (tytuł szyickich dostojników) Ali Chamenei. Przewodzi on irańskim szyitom, co w myśl konstytucji daje mu czołowe stanowisko w całym kraju. Prezydent Rouhani rządzi więc co prawda realnie, ale w sztywnych ramach teokratycznej ideologii, której strażnikiem pozostaje ajatollah Chamenei.
Rouhani, postrzegany jako przedstawiciel liberalnej frakcji ajatollahów, doprowadził w 2015 r. do porozumienia z rządem Baracka Obamy. USA za cenę rezygnacji Iranu ze zbrojeń jądrowych zgodziły się wtedy na zniesienie sankcji nałożonych przeciw temu krajowi. Strumień dolarów okazał się jednak mniejszy, niż oczekiwano w Teheranie, a i to, co napłynęło, w dużej mierze zostało rozkradzione przez skorumpowany aparat władzy. Zwykli obywatele poprawy nie odczuli, przeciwnie, zaczął im doskwierać postępujący niedostatek. Duża część irańskiego budżetu przeznaczona jest bowiem na eksport szyickiej rewolucji. Teheran robi to z sukcesem w Iraku, Syrii i Libanie, a także w niektórych krajach Półwyspu Arabskiego, co jednak w samym Iranie skutecznie bije ludzi po kieszeni.
Żałujemy
Z końcem minionego roku wśród irańskich internautów zdobył popularność hasztag „pashimanam”, co oznacza „żałujemy”. Irańczycy żałują, że w 2013 r. głosowali na Rouhaniego w nadziei, że polepszy on los kraju, otwierając go na świat. Myślą tu zwłaszcza o krajach Zachodu, który przecież w oficjalnej ideologii rządzących mułłów jest obszarem bezbożnym i wrogim. Jednak Irańczycy, spadkobiercy cywilizacji starożytnej Persji, są narodem wyjątkowo Zachodowi życzliwym, przynajmniej w porównaniu z innymi krajami Bliskiego Wschodu. Wie to każdy Europejczyk, który miał okazję zetknąć się z nimi bez pośrednictwa władzy. Tak dzieje się w miastach, bo konserwatywni wieśniacy, choć nie mają nic przeciw Europejczykom, w dalszym ciągu słuchają swoich mułłów. Jednak irańscy mieszczanie w istocie niewiele się różnią od przeciętnych obywateli USA czy Unii Europejskiej. Przez lata trzymali się na dystans wobec władzy duchownych, teraz zaś nie ukrywają swojej irytacji.
Ostrze ich protestów zwraca się przeciw awanturniczej polityce zagranicznej, topiącej narodowy majątek w eksportowaniu islamskiej rewolucji. Ludzie w miastach nie chcą niedojadać w imię rozszerzania wpływów rządu w Bagdadzie i Damaszku, a już na pewno nie chcieliby za te miasta umierać. W Iraku, Syrii i Libanie walczy obecnie wielu irańskich ochotników, lecz są to ludzie pochodzący głównie ze wsi. Państwo obficie finansuje te eskapady, co budzi odruch negacji u wszystkich, którzy nie przepadają za irańskim modelem rewolucyjnej teokracji.
Angielski – precz z podstawówek
Oczywiście nie jest tak, że buntują się wyłącznie przyjaciele Zachodu. Sporą część protestujących stanowią zwolennicy poprzedniego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, niechętnego mułłom, lecz przy tym zdecydowanie Zachodowi wrogiego. Nie przekłada się to jednak na żadne antyzachodnie akty protestu. Obecnym wstrząsom nadaje to skrajnie odmienny charakter od klimatu rewolucji 1979 r., kiedy to po obaleniu szacha sfanatyzowany tłum wdarł się do amerykańskiej ambasady, uznawanej za siedlisko szatana. Dziś Zachód przeciętnemu Irańczykowi kojarzy się neutralnie, jeśli nawet nie ciepło, jak w przypadku większości protestujących.
Rząd trafnie odczytał te nastroje. Jednym z pierwszych posunięć w reakcji na manifestacje było zablokowanie sieci informacyjnej, łączącej Iran ze światem. Zamknięto główną stację radiowo-telewizyjną, nadającą, obok perskiego, także po arabsku i angielsku. Zawieszono też funkcjonowanie niezwykle popularnego w Iranie komunikatora internetowego Telegram Messenger, skądinąd założonego przez Rosjanina. W szkołach podstawowych całego kraju zakazano też prowadzenia lekcji angielskiego, w obawie (otwarcie wyrażanej w oficjalnym stanowisku rządu) że nauka tego języka wspomaga „kulturalną inwazję” obcej cywilizacji.
Zwrot ku tradycji
Zupełną nowością są też śmiało deklarowane sympatie do obalonej monarchii. Protestujące tłumy śpiewają pieśń z refrenem: „Reza Szahu, cześć twej pamięci!”, odwołując się w ten sposób do postaci ostatniego cesarza Iranu, Mohammada Rezy Pahlawiego, zrzuconego z tronu w 1979 r. przez islamskich rewolucjonistów. Jednoznacznie promonarchiczne są też manifestacje solidarności, organizowane w miastach Zachodu przez środowiska irańskich politycznych uchodźców. Ludzie machają tam tradycyjnymi irańskimi flagami, na których złoty lew, prezentujący się na tle wschodzącego słońca, dumnie dzierży w łapie szablę. Flaga ta, kojarzona z monarchią, jest dziś w Iranie zakazana.
Syn Mohammada, Cyrus (to imię starożytnych władców Persji), od lat przebywający z rodziną na emigracji w USA, nie ukrywa, że chętnie pojawiłby się w ojczystym kraju w glorii „dobrego króla”, wracającego z wygnania. Jest to scenariusz mało prawdopodobny. Jednak niezależnie od tego, jak potoczą się losy obecnego protestu, sympatie mieszkańców Iranu wyraźnie odwracają się dziś od rewolucyjnego islamu. W kierunku tożsamości z rodzimą historią, liczącą kilka tysięcy lat.