„Królestwo Tatralandii to przepiękna kraina, a każdy jej obywatel miał wiele powodów, by się radować. Przede wszystkim dlatego, że dobry król Aleksander dbał o to, by nikomu niczego nie brakowało. W królestwie Aleksandra nikt nie znał głodu czy tyranii. Nie było wyzysku. Panował ład i porządek. Ludzie odnosili się do siebie z szacunkiem, nikt się nie wywyższał. Brano wzór z monarchy, starającego się być najlepszym królem”. (Damian Zyśk, Magia jest w nas).
Hajnówka jest miejscem raczej sielskim: ot, spokojne miasteczko na skraju Puszczy Białowieskiej, z dwiema cerkwiami i z drewnianymi domami przy ulicy Warszawskiej. To tu, za szarym murem zwieńczonym drutami przebywają mężczyźni, po raz pierwszy odbywający karę więzienia. To nie znaczy, że wyroki są niskie: są tu i tacy, którzy dostali 25 lat albo dożywocie. To tu spływają bajki, pisanie przez więźniów w całej Polsce. Konkursy dla osadzonych nie są niczym wyjątkowym. Plastyczne, muzyczne, poetyckie, na wspomnienia o Janie Pawle II, na pisankę wielkanocną, za bożonarodzeniowy żłóbek, jest ich w Polsce dziesiątki. Ale kiedy w Hajnówce rzucono pomysł konkursu na bajkę, nawet pracownicy służby więziennej przecierali oczy ze zdziwienia. Bajki? W takim miejscu? Przecież te dwa światy się wykluczają! Jak w więzieniu znaleźć baśniową atmosferę? A jednak kiedy konkurs został ogłoszony, odzew przerósł najśmielsze oczekiwania.
Niewidzialna ściana
– Owszem, więzienie kojarzy się negatywnie – przyznaje ppłk Roman Paszko, dyrektor Aresztu Śledczego w Hajnówce. – Ale my jesteśmy po to, żeby przywrócić człowieka społeczeństwu. Chcemy mu pokazać, że może pełnić rolę ojca i przygotowujemy go do tego. Tu są ludzie, którym rodzice pewnie nigdy nie czytali bajek i oni sami też nigdy nikomu żadnej bajki nie opowiadali. Teraz muszą odkryć w sobie odwagę nawiązania relacji z własnym dzieckiem. W bajkach zamykają swoje emocje i uczucia. Zaczynają z powrotem budować porozumienie ze swoimi dziećmi.
Dzieci zwykle nie widują swoich ojców siedzących w więzieniu. Przez kilka lat mogą o nich nawet zapomnieć. Jeśli nawet mogą przyjechać na widzenia, to dzieje się to bardzo rzadko. Wtedy wyrasta między nimi niewidzialna ściana: jest obcy mężczyzna i obce dziecko, dwoje ludzi, którzy nie umieją się ze sobą porozumieć.
– Przez bajkę najłatwiej nawiązać jest kontakt – przekonuje Roman Paszko. – Osadzeni na wolności zwykle nie doceniali rodziny, nie poświęcali czasu swoim dzieciom. Trafiają do więzienia i dopiero tu odkrywają, jak wiele stracili. I zaczynają tęsknić. Oni naprawdę chcą pokazać, że mimo wszystko pozostają ojcami, że chcą porządnie wypełniać swoją rolę. Piszą bajki, żeby przynajmniej w ten sposób wynagrodzić dzieciom czas, kiedy nie ma ich przy nich.
Spotkanie zmienia
Napisana gdzieś za kratami bajka może być wysłana na konkurs, ale przede wszystkim wysłana jest do rodziny. Więcej nawet: może być nagrana. Wtedy dziecko przed snem słyszy głos ojca. To nie zastąpi fizycznej obecności taty, ale przynajmniej pozwala pamiętać, że on jest i że o dziecku myśli.
– Przy nagrywaniu bajek brakowało nam kobiecych głosów – przyznaje Roman Paszko. – Zaczęliśmy więc współpracować z miejscowymi Warsztatami Terapii Zajęciowej. Osoby niepełnosprawne przychodziły do nas na zajęcia, żeby wspólnie ze skazanymi czytać i nagrywać bajki. Trochę się obawialiśmy tego połączenia, ale okazało się, że skazani bardzo łatwo znaleźli z niepełnosprawnymi wspólny język.
Przed nagraniami siadali razem i ćwiczyli. Jeden ze skazanych, znany ze swojej wybuchowości i niecierpliwości, potrafił godzinę siedzieć obok niepełnosprawnej kobiety i powtarzać w kółko jedno zdanie: żeby tylko ona nauczyła się poprawnie je powiedzieć. Znający go od lat pracownicy nie mogli się nadziwić. On – i żadnej awantury?
Kolorowy świat skarpet
„Nikt już nie pamięta, kiedy to było i gdzie dokładnie miało miejsce, ale zdarzyło się naprawdę. W krainie bez nazwy, tam gdzie wierzchołki Kamiennych Gór zamieszkiwał ród Szanirów – słynnych rzeźbiarzy w kamieniu i szlifierzy. Mieszkańcy krainy byli mistrzami w swoim fachu: w ich rękach kamień ożywał”. (Arkadiusz Topolski, Arrania)
Bajki powstają w całej Polsce, więc nie wiadomo, jacy ludzie i jakie historie kryją się za nimi. Ale nikt, kto je czyta, nie zorientuje się, że powstają za kratami. Bohaterowie są baśniowi: książęta i królewny, dzielne zwierzęta, zwyczajne dzieci albo przybywające z kosmosu skarpety w paski, które uczą właściciela, że warto myć nogi. Świat jest kolorowy, bez szarości, krat i więziennej codzienności. Czasem przebijają się wspomnienia dziadków, opowieści z przeszłości, historie z własnego domu – ale wszystko emanuje spokojem, bez śladów agresji czy cierpienia. Trudno uwierzyć, że tak świat widzieć mogą ludzie, którzy kiedyś komuś zrobili wielką krzywdę.
– Osadzeni to ludzie, którzy na wolności nie mieli czasu, żeby zająć się swoimi zainteresowaniami – tłumaczy Roman Paszko. – Byli koledzy, był alkohol, były narkotyki, były dysfunkcyjne rodziny, w których nikt się nikim nie interesował. Trafiają tu i raptem okazuje się, że ktoś wspaniale maluje, że pisze wiersze czy ikony. Zaczynają uczestniczyć w zajęciach i odkrywają, że fajnie jest zrobić coś dla drugiego człowieka.
Nie-bajka
Pisanie bajek nie jest jednak bajką. To nie jest tak, że na hasło: „Panowie, jest taka możliwość: napiszcie bajkę i przekażcie są rodzinie!”, osadzeni rzucają się do piór i zużywają ryzy papieru. Czasem trzeba ich przekonywać, zachęcać, powoli otwierać na to, że to może mieć sens. Na pierwsze zajęcia przychodzą nieufni, siadają gdzieś z boku, słuchają. Nie dowierzają, że ich opowieści ktoś może chcieć posłuchać. Że mogą ich chcieć słuchać ich własne dzieci. Opory mijają powoli, ale w końcu mijają. Najpierw opowieści rodzą się w głowie, potem są spisywane, a potem wychodzą tam, gdzie nie mogą dotrzeć ich autorzy: poza kraty. I to nie tylko do rodzin. Służba więzienna jeździ z nimi do przedszkoli, do szkół, do domów dziecka, żeby tam je czytać dzieciakom. Czasem zdarza się, że dzieci robią do bajek swoje ilustracje – one też wydawane są potem z bajkami w specjalnej książce.
– Osadzeni przychodzą tu z różnych środowisk – tłumaczy Roman Paszko. – Nie wiedzą, że konflikty można rozwiązywać bez siły czy agresji. Uczymy ich, że świat funkcjonuje inaczej, niż im się dotąd wydawało. Że przemoc, alkohol i przestępstwa wcale nie są codziennością. Że można żyć w świecie, gdzie ważna jest rodzina, żona, dzieci. Wyposażamy ich w konkretne umiejętności, trenujemy zastępowanie agresji zachowaniami asertywnymi, prowadzimy kursy zawodowe, uczymy okazywania emocji czy tego, że mogą być akceptowani – na przykład podczas zajęć z psami ze schroniska. Oni odkrywają, że mogą być dla społeczeństwa wartościowi, choćby przez to, że jakaś ich praca zostanie sprzedana na charytatywnej aukcji. To czasem pierwszy raz, kiedy robią coś dobrego bezinteresownie dla drugiego człowieka. A my musimy pamiętać, że – jak mówił Jan Paweł II – ci ludzie pozbawieni są wolności, ale nie godności. Naszym zadaniem jest przygotować ich do życia na wolności tak, żeby nie wrócili do przestępczego życia i żebyśmy nie musieli się ich bać.
Jeśli bajki w tym pomogą, to dobrze, że piszą bajki.