W naszym społeczeństwie cały czas pokutuje przekonanie, że więzienie to pasiaki, kula przykuta do nogi i izolowana od świata zewnętrznego twierdza w stylu amerykańskiego Alcatraz. Tylko czy w takim „idealnym” miejscu poprawa człowieka byłaby w ogóle możliwa?
Więzienie z pewnością nie jest najlepszym miejscem na prostowanie powikłanego życiorysu. Ale nawet za więziennymi kratami poprawa człowieka jest zawsze możliwa. Wbrew pozorom system penitencjarny też sam w sobie nie jest z góry nastawiony na opresję skazańca. Odbywanie kary rozpoczyna się bowiem z reguły od zakładu typu półotwartego. Dotyczy to osób skazanych po raz pierwszy oraz młodocianych, którzy nie ukończyli 21. roku życia. Ale nawet jeśli ktoś zaczyna karę w zakładzie typu zamkniętego, to po jakimś czasie dzięki dobrej postawie ma szansę zostać skierowany do ośrodka półotwartego. I na odwrót, niepokorny skazany pozna w końcu reżim zakładu zamkniętego. System jest więc jednocześnie progresywny i represywny. Najwyższa forma uprzywilejowania to zakład typu otwartego, gdzie nie ma nawet murów i siatek. Bo stamtąd nie opłaca się już uciekać. Taki zakład ostatecznie przygotowuje do wyjścia na wolność.
Trzy na dwa
Telefon na miasto? Proszę bardzo. Prasa, książki, telewizja? Do dyspozycji. Do tego w ciągu dnia swoboda poruszania się po korytarzu i otwarte cele. Tego typu przywileje przysługują osadzonym w zakładach karnych typu półotwartego.
– Ktoś może się zżymać, że zapewniamy skazanym takie „zbytki” jak telewizor czy rybki akwariowe. Zapewniam jednak, że zamknięcie samo w sobie jest już wystarczającą dolegliwością. Ten kto w to wątpi, niech spróbuje przez jakiś czas nie wychodzić z domu. Po tygodniu sam zobaczy, jak się będzie czuł – przekonuje kpt. Janusz Wiński, starszy wychowawca Oddziału Zewnętrznego poznańskiego Aresztu Śledczego.
Trudno zresztą mówić tutaj o jakichkolwiek luksusach. Bo przemierzając korytarze zakładu karnego przy ulicy Nowosolskiej, od razu rzuca się w oczy panujące we wszystkich celach przepełnienie.
– Jeśli w ośmioosobowym pomieszczeniu przebywa 12 osób, to trudno jest tam nawet zjeść śniadanie bez ustawicznego potrącania się. A przecież to naturalne, że każdy człowiek buduje wokół siebie jakieś intymne terytorium. Za pierwszym, drugim, setnym razem może na szturchnięcie nie zareagować, ale kiedyś w końcu wybuchnie – tłumaczy Wiński.
I właśnie przeludnienie to dziś największa zmora naszego więziennictwa. Efekt? Przeciętnie na jednego polskiego więźnia przypadają 3 metry kwadratowe (przykładowo w Niemczech jest to 6-7 mkw.). Takie zagęszczenie bardzo utrudnia ewentualną resocjalizację.
Kontrakt na poprawę
Janusz Wiński śmieje się, że w zakładzie karnym typu półotwartego idealnie sprawdza się stare socjalistyczne hasło o wychowaniu przez pracę.
– Jeśli skazany – często po raz pierwszy w życiu – nie kradnie, tylko uczciwą pracą zdobywa jakieś pieniądze i może nimi dysponować, to jest to niezwykle wychowawcze – mówi kpt. Wiński.
Sami osadzeni traktują pracę jako formę nagrody. Bo daje ona nie tylko możliwość zagospodarowania nadmiaru wolnego czasu, ale pozwala także, choćby na krótko, wyjść na zewnątrz. Więźniowie pracują więc poza zakładem karnym jako murarze, cieśle, elektrycy, a nawet pracownicy biurowi.
Każdy skazany, który zadeklaruje swój udział w programowym systemie odbywania kary i chce współpracować z administracją nad zmianą swojego dotychczasowego postępowania, dostaje propozycję podpisania swoistego kontraktu, z którego jest potem rozliczany. Obejmuje on udział w zajęciach terapeutycznych, sportowych oraz kursach aktywizacji zawodowej. Na terenie zakładu karnego prowadzona jest m.in. edukacja przeciwalkoholowa, program opieki nad zwierzętami oraz terapia poprzez teatr (w ubiegłym roku więźniowie czytali dzieciom bajki z gościnnym udziałem aktora Bartosza Opani). Wszystkie te zajęcia mają uczyć więźniów sposobów na rozładowywanie negatywnych emocji.
– Jeden z byłych osadzonych opowiadał mi, że wcześniej, kiedy zdenerwowała go żona, to szedł się napić, a potem ją bił. Teraz w podobnej sytuacji zaczyna czyścić akwarium i złość mu po jakimś czasie przechodzi – mówi kpt. Wiński i pokazuje spacerujące po więziennym dziedzińcu bażanty, gołębie, a nawet okazałego pawia. Z tyłu budynku pasą się kucyki. I niemal można zapomnieć, że przebywa się w zakładzie karnym. Niemal, bo pozostają jeszcze więzienne mury i kolczaste druty.
Trzeba chcieć
– Nasi osadzeni mają pewne udogodnienia, co nie zmienia faktu, że nadal wymagamy od nich przede wszystkim dyscypliny i wypełniania określonych zadań i obowiązków. Ale jesteśmy nastawieni na człowieka. Bo osadzonemu nikt tego człowieczeństwa przecież nie odebrał – przypomina Janusz Wiński. Wychowawcy więzienni podkreślają jednak, że niezależnie od ich wysiłków i tak ostatecznie wszystko zależy od chęci poprawy samych więźniów. Największe efekty przynosi praca z młodocianymi, najbardziej podatnymi na wskazania wychowawcze. Jest też grono skazańców, którzy z przestępczego trybu życia uczynili sobie sposób na życie. Podejmowanie działań resocjalizacyjnych wobec nich przypomina nieco walkę z wiatrakami. Ale nawet oni niekiedy zmieniają swoją postawę. Niezbędne do tego jest jednak, by osadzony uświadomił sobie negatywne skutki swojego dotychczasowego postępowania i aby zaczęło mu zależeć na przemianie.
Kpt. Wiński, który jest wychowawcą grupy liczącej aż 150-180 więźniów, przekonuje, że choć słusznie wiele złego mówi się o naszym rodzimym systemie resocjalizacji, to nawet w tak ciężkich warunkach skazany naprawdę ma szansę na poprawę.
– W ramach naszego zakładu jesteśmy choćby w stanie zapewnić mu pracę po wyjściu na wolność, bo wielu kontrahentów zatrudnia byłych skazanych, zwłaszcza tych, którzy wykazali się już dobrą pracą. Ludzie powoli przyzwyczajają się bowiem, że pobyt w więzieniu nie musi od razu piętnować człowieka – uważa Wiński i dodaje: – System, choć kulawy, nie jest jednak beznadziejny. Często mówię osadzonym, że jak już tak bardzo narzekają, to niech zmienią obywatelstwo na rosyjskie lub jeszcze lepiej na białoruskie. Bo w Rosji przynajmniej mają łóżko. Na Białorusi już nie...