Uprawianie polityki zamiast troski o dobro – tak najkrócej można by podsumować to wszystko, co działo się wokół prób zmian ustawy antyaborcyjnej. W Sejmie przedstawiono dwa społeczne projekty zmian: jeden zgłoszony przez komitet „Zatrzymaj aborcję”, wprowadzający zakaz aborcji eugenicznej, a więc poszerzający zakres ochrony dzieci poczętych, i drugi, zgłoszony przez komitet „Ratujmy kobiety”, wprowadzający całkowitą dopuszczalność aborcji do 12. tygodnia ciąży.
10 stycznia nad oboma projektami debatował Sejm. Projekt komitetu „Ratujmy kobiety” został odrzucony w pierwszym czytaniu, natomiast projekt „Zatrzymaj aborcję” skierowany został do dalszych prac. Jednak wypowiedzi i komentarze po sejmowej debacie i głosowaniach niemal nie zajmują się ani dziećmi poczętymi, ani też sytuacją ich matek. Analizuje się przede wszystkim sytuację poszczególnych partii – która zyskała, która straciła, która „się pogrążyła”…
Polityka to roztropna troska o dobro wspólne – nauczał Jan Paweł II. Spróbujmy więc odejść od analiz partyjnych i zastanowić się, w jaki sposób w tej sytuacji mogła/może się realizować troska o dobro.
Zdrowie, wolność, aborcja?
Bardzo nośną nazwę przyjął komitet „Ratujmy kobiety”. Jednak uzasadnienie tego projektu to nośne hasło sprowadzało do bardziej prozaicznie brzmiących konkretów. „Samostanowienie w sprawach prokreacji” i „zdrowie reprodukcyjne”? Jak najbardziej! Są to wartości godne ochrony. Tyle tylko, że projekt w zasadzie nie pokazywał, w jaki sposób ma chronić zdrowie reprodukcyjne. Jedyny przepis dotyczący ochrony zdrowia był skopiowany z obowiązującej ustawy (a więc nie trzeba przeprowadzać tutaj żadnej zmiany). Bezdyskusyjnie szkodliwy dla zdrowia kobiety i jej zdolności reprodukcyjnych jest zabieg aborcji, który ten projekt dopuszczał w szerokim zakresie. Czy ochrona zdrowia miałaby polegać na tym, że nielegalnie wykonywane aborcje stałyby się legalne? Trudno uznać za zasadne takie twierdzenie.
„Samostanowienie w sprawach prokreacji” projekt ukonkretniał jako „prawo wszystkich par i jednostek do decydowania swobodnie i odpowiedzialnie o liczbie, odstępach czasowych i momencie sprowadzenia na świat dzieci”. Jest to postulat, któremu można tylko przyklasnąć, zasadniczo zresztą zgodny z nauczaniem katolickim. Tyle że jako główną metodę zapewnienia tego samostanowienia projekt przewidywał aborcję. „Decydowanie o liczbie, odstępach czasowych i momencie sprowadzenia na świat dzieci” miałoby więc polegać na tym, że kiedy nastąpi poczęcie, będzie można swobodnie zdecydować, czy dziecko ma się narodzić, czy też nie. Odnotujmy, że projekt mówił również o edukacji seksualnej, jednak w tym zakresie nie przynosił żadnych istotnych zmian (poza wprowadzeniem przygotowania do życia w rodzinie już od zerówki) – przedmioty tego rodzaju przewiduje obecne ustawodawstwo. Tak więc to aborcja miała pozostać główną nowością służącą decydowaniu o liczbie i momencie przyjścia na świat dzieci.
Tylko że niedopuszczalność aborcji nie czyni tego decydowania niemożliwym. Wręcz przeciwnie – większość decyzji prokreacyjnych podejmuje się przecież na wcześniejszym etapie – przed poczęciem dziecka. Tak naprawdę więc projekt komitetu „Ratujmy kobiety” jedynie rozciągał czas, w którym można by taką decyzję podejmować.
Kiedy zaczyna się człowiek?
Tutaj następuje zderzenie dwóch projektów. Projekt komitetu „Zatrzymaj aborcję” jako dobro wskazuje życie ludzkie, które powinno być chronione od samego poczęcia, i wskazuje jako swój cel, „aby konstytucyjne prawo do ochrony życia nie było różnicowane ze względu na stan zdrowia dziecka poczętego”. Z projektów wynika więc konkurencja dwóch dóbr – prawa do decydowania o momencie przyjścia na świat dziecka również po jego poczęciu oraz prawa tego dziecka do życia.
Jakie racje przemawiają za prawem do życia? Człowieczeństwo – po prostu. Każdemu człowiekowi przysługuje prawo do życia. Tutaj pojawia się pytanie, skąd wiemy, że dziecko poczęte jest człowiekiem, od kiedy można mówić o byciu człowiekiem.
W przeszłości krążyły na ten temat różne hipotezy (również wśród ludzi Kościoła), ale wynikały one z jednego podstawowego powodu – braku wiedzy o życiu przed urodzeniem. Wszystkie możliwości, jakie pojawiły się począwszy od połowy XX w. (zdjęcia z życia prenatalnego, ultrasonografia, badania genetyczne) i idące za nimi dokładne opisanie rozwoju, początku kształtowania się i działania poszczególnych organów, zdecydowanie wskazują na ciągłość rozwoju życia od momentu poczęcia. W rozwoju tym są oczywiście rozmaite etapy, ale przecież różne etapy rozwojowe występują tak samo w życiu po urodzeniu.
Chcąc uzasadnić prawo do aborcji, często unika się pytania o początek bycia człowiekiem. Bywa też, że wskazuje się najrozmaitsze momenty, które takim początkiem mogłyby być. Tyle że rozmaite osoby wskazują różne chwile rozwoju. Dla jednych człowiek istnieje od zagnieżdżenia w macicy, dla kolejnych od wykształcenia się podstawowych organów (ale które są podstawowe?), dla następnych od momentu odczuwania i wreszcie dla jeszcze innych od zdolności przeżycia poza organizmem matki (co wobec rozwoju medycyny coraz bardziej się przesuwa). W istocie rzeczy mamy więc do czynienia z całkowicie arbitralnym decydowaniem o początku człowieczeństwa.
Wartości nie do pogodzenia
Do czego to prowadzi, najlepiej pokazują poglądy australijskiego filozofa Petera Singera, który postuluje, że dziecko (już urodzone!) status osoby powinno uzyskać dopiero, gdy świadomie zacznie nawiązywać relacje. Mogą nas dziś szokować poglądy Singera, ale w istocie rzeczy są prostą konsekwencją całkowicie dowolnego wybierania momentu, od którego przysługuje prawo do życia. Jeśli można wybrać jakikolwiek moment sprzed urodzenia, to równie dobrze można wybrać moment po urodzeniu.
Czy więc jedynym logicznym rozwiązaniem nie jest przyjęcie jako początku, od którego należy się pełna ochrona, tego jedynego prawdziwego początku, czyli poczęcia? Na tym właśnie opiera się projekt komitetu „Zatrzymaj aborcję”: każdemu człowiekowi przysługuje prawo do życia od chwili poczęcia do naturalnej śmierci. Prawo to dotyczy również dzieci chorych czy upośledzonych.
Nie było więc możliwe znalezienie wspólnej płaszczyzny między dwiema inicjatywami ustawodawczymi. Albo wybiera się prawo do życia, albo uznaje się, że od prawa do życia ważniejsza jest możliwość decyzji, czy chce się mieć dziecko, czy nie.
Tak naprawdę żadne zapisy projektu komitetu „Ratujmy kobiety” na nadawały się do tego, by nad nimi pracować. Krótki projekt zawierał, owszem, kilka propozycji pozytywnych (dotyczących troski o kobietę w ciąży), tylko że były to zapisy… przepisane z aktualnie obowiązującej ustawy. Nie jestem w stanie mieć pretensji do posłów, którzy głosowali za odrzuceniem tego projektu w pierwszym czytaniu.
Warto w związku z tym przytoczyć fragment „Noty doktrynalnej dotyczącej pewnych kwestii związanych z udziałem i postawą katolików w życiu politycznym” wydanej przez Kongregację Nauki Wiary: „Wszyscy, którzy na mocy wyboru zasiadają w gremiach prawodawczych, mają konkretną powinność przeciwstawienia się wszelkiemu prawu, które okazywałoby się zamachem na ludzkie życie. Parlamentarzystom, podobnie jak żadnemu katolikowi, nie wolno uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu”. Czy kierowanie do dalszych prac projektu zawierającego same złe rozwiązania jest okazywaniem mu „poparcia w głosowaniu”? Moim zdaniem tak.
Krzysztof Jankowiak
Prawnik, członek Ruchu Światło-Życie. Mieszka w Poznaniu