Logo Przewdonik Katolicki

Co ma babcia do teologii?

Ks. prof. Henryk Seweryniak, Dr Monika Białkowska
FOT. ROBERT WOŹNIAK, AGNIESZKA KURASIŃSKA/PK

Monika Białkowska: Oboje potrafimy mówić godzinami o babciach i dziadkach, prababciach i pradziadkach… Znajdziemy w tym choć odrobinę teologii?

Ks. Henryk Seweryniak: Dotarłem kiedyś do Seforis, miasta starożytnego Izraela, 7 km od Nazaretu. Tam pośród ruin znalazłem resztki kościoła, dedykowanego św. Annie. Okazuje się, że – według bardzo starej i wiarygodnej tradycji – właśnie z Seforis pochodziła św. Anna, matka Maryi i babcia Jezusa. Już w IV w. zbudowano w Jerozolimie kościół pod wezwaniem Anny i Joachima. Potem kwitł ich kult na Wschodzie i na Zachodzie, czego dowody mamy też w Polsce. Wprawdzie w Ewangeliach nie ma o nich ani słowa, ale chrześcijanie czuli potrzebę oddawania im czci. Może właśnie dlatego, że w starożytności starsi w rodzinie cieszyli się o wiele większym szacunkiem niż dzisiaj?
 
M.B.: Tymczasem bez babć i dziadków trudno sobie wyobrazić Kościół! W starszym pokoleniu wiara jakoś nie ustaje. Jakby budziła się na nowo, kiedy człowiek zbliża się do decydującego momentu życia?
 
H.S.: Jan Paweł II napisał list do osób w podeszłym wieku. Mówi tam: jesteście „strażnikami pamięci”. To jest fenomenalna sprawa. Kiedy moja babcia albo dziadek zaczynali opowiadać, to było prawdziwe święto: zwłaszcza że robili to niechętnie. Poza ich wspomnieniami, poza wspomnieniami mojej mamy nie zostało nic. W moich stronach Niemcy masowo wysiedlali całe wioski, a ich mieszkańcy mieli godzinę, dwie na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy i przeprowadzkę w nieznane. Niemcy, którzy przychodzili na ich miejsce i zajmowali nasze gospodarstwa nie dbali o to, żeby zachować pozostawione przez Polaków przedmioty: meble, obrusy, sztućce, obrazy, dokumenty, szkolne świadectwa. W mojej rodzinie nie zachowało się nic: żaden bibelot, ani ryngraf taty, ani kawałek surduta dziadka. Tylko wspomnienia pozwalają nam zachować tożsamość. Dlatego to bycie strażnikami pamięci jest tak bardzo ważne.
 
M.B.: Ciekawe jest to, że jakoś łatwiej opowiadać jest wnukom niż dzieciom. Jakby przy wnukach pozwolić już było sobie można na więcej swobody. I jakby rosła w człowieku odpowiedzialność za to, żeby jednak komuś to zostawić. A wnuki nie chcą słuchać – albo na czas o tym nie pomyślą. Nie śmiałam dziadka wypytywać o jego przymusową pracę w Rostoku, w fabryce. O tym, że później pracował u bauera, na wsi, już opowiadał. A o tym nie chciał. On umarł, a my nie wiemy…
 
H.S.: To jest odpowiedzialność wnuków: wysłuchać. Nie mogę odżałować, że nie wypytałem mojego ojca o wojsko polskie w Stanisławowie pośród całego tamtejszego ukraińskiego żywiołu, o to, co to znaczyło być wtedy ujeżdżaczem koni, o uwięzienie w obozie w Działdowie, gdzie później ginęli nasi płoccy biskupi męczennicy. Nic nie wiem, przepadło. A odpowiedzialnością dziadków jest opowiadać. Ale i wierzyć w moc modlitwy. Patrzę na moją mamę. Ona jest babcią, prababcią. I owija nas tymi swoimi różańcami, każdy dziesiątek w innej intencji, czasem nawet pół dziesiątka, bo dla kogoś zabrakło miejsca.
 
M.B.: Ale Księdza mama to nie jest standardowa babcia. Standardowa babcia to raczej jakaś Księdza dawna koleżanka z klasy…
 
H.S.: Hmm... Masz rację. Jesteśmy już dziadkami. To rzeczywiście są już inne babcie. One nie siedzą na podwórku w chustce na głowie, ale chodzą do kawiarni z przyjaciółkami i na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Sokrates pewnie by powiedział, że UTW to tragiczne nieporozumienie: bo uważał, że człowiek powinien dojrzewać wcześnie, a nie pod koniec życia…
 
M.B.: Ale tam nie chodzi o zdobywanie wiedzy, ale relacje! Jedni znajdują je na UTW, inni w parafialnej wspólnocie, jeszcze inni w Kole Gospodyń Wiejskich. To kwitnie, bo ludzie nie chcą być sami! Nie chcą gorzknieć. I to świetnie leczy z mówienia „za moich czasów było lepiej”. A najciekawiej jest, kiedy różne pokolenia mają odwagę zrobić coś razem. Wtedy jedni mądrzej dojrzewają, drudzy nie gnuśnieją. Dlaczego nikt nie wykorzystuje dziadków w duszpasterstwie? Panowie na emeryturze się nudzą. A gdyby tak spotkać ich z ministrantami? Żeby w jakimś garażu zajęli się majsterkowaniem? Dla mnie dziadek był postacią wręcz kultową: robił dla nas szczudła, baseny, wózki. Nie mieści mi się w głowie, jak można takich talentów nie wykorzystywać!
 
H.S.: A jednocześnie narzekamy, że w wychowaniu dzieci brakuje mężczyzn. Tymczasem jaki to piękny widok, dziadek idący za rękę z wnukami! Pamiętam, że mój dziadek, kiedy już nie mógł w niedzielę do kościoła jeździć, a był Wielki Post, to siadał przy stole i śpiewał Gorzkie żale. Miał męski głos, który się mocno niósł – a ja przyglądałem mu się ukradkiem przez okno, żeby mi czasem nie kazał śpiewać razem z sobą.
 
M.B.: Ale wrócimy do tych obowiązków wzajemnych. Opowiadać i słuchać: to jedno. Dzielić się talentami i z nich korzystać. Coś jeszcze?
 
H.S.: Jest jeszcze przeżywanie samotności, dobrej i złej. Zła to poczucie opuszczenia. Gdy dziecko nie pamięta, że jest wnukiem, to strata dla obu stron, bo przerwany zostaje nurt narracji, sumień i wzajemnej modlitwy. Ale jest też dobra samotność: czas na refleksję, na medytację, na dzielenie się życiową mądrością. Nie gubimy tego? Myślę też o wyzwaniu duszpasterskim: jak umożliwić babci, dziadkowi dotarcie do kościoła? Dla nich kościół jest naprawdę ważnym miejscem. Nie tylko dlatego, że mają głębsze poczucie sacrum, ale też dlatego, że właśnie tam byli „odświętni”, tam wychodzili z codziennej szarzyzny, tam spotykali swoją wspólnotę, brali śluby, chrzcili dzieci. I chcą tam wracać, mają prawo wracać, a bez pomocy dzieci i wnuków już nie mogą. I jeszcze jedno: jak się jest babcią, dziadkiem, trzeba starać się, żeby szyku nie stracić. Mój stary proboszcz na pierwszej parafii chodził po kolędzie po takiej dość opuszczonej wsi. Pytam go: I co tym ludziom ksiądz kanonik mówi? „A mówię: jak już nie możecie, to już nie musicie do tego kościoła przychodzić, ale przynajmniej ogarnijcie się! Ogarnijcie się, żeby niedziela była niedzielą!”.
 
M.B.: Ale też trzeba młodszym powiedzieć, żeby nie tracili cierpliwości do bezradności dziadków: bo oni byli przy nas, kiedy to my byliśmy bezradni. Żeby nie próbowali ich wychowywać, reformować, tylko kochać.
 
H.S.: Widzę już, że i mnie czasem ręka zadrży, że zmarszczki już mam. Rozumiem, co to znaczy zapominać, bo sam ciągle o czymś zapominam. Rozumiem, co znaczy być zmęczonym, chorym. I pojawia się współ-czucie, taka sym-patia (syn-patejn po grecku, to  współcierpieć). Genialny jest tu papież Franciszek, kiedy mówi, że potrzebna jest czułość. Zapisz to, to jest ważne: żebyśmy dla siebie wzajemnie czuli byli.
 



Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce.

Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki