„Lata mojej młodości wyglądały tak, że tylko Bóg mógł sprawić, że zostanę księdzem” – pisał kilkadziesiąt lat później o rozpierającej go energii, ciekawości świata i setkach wybryków, którymi wraz z braćmi raczył swoich najbliższych. Równocześnie od ósmego roku życia tak intensywnie doświadczał bliskości Boga podczas Mszy, że Najświętszy Sakrament stał się dla niego najważniejszy. Gereon Goldmann, syn weterynarza z Górnej Hesji, po trzecim roku teologii został przymusowo wcielony do Wehrmachtu, a potem do SS.
Błyskotliwość i wiara
„W obecności tylu świadków wyraża pan poglądy, sprzeczne ze zdaniem Fuehrera. Czy jest pan świadomy ryzyka, które pan ponosi?” – zapytał już pierwszego wieczoru w obozie SS porucznika, który twierdził, że celem wojny powinna stać się likwidacja wszystkich kościołów i „klech”. Gereon z błyskotliwością odwoływał się do historycznych faktów, takich jak podpisanie przez Hitlera konkordatu. Broniąc chrześcijan, używał racjonalnych argumentów, posługiwał się żartem i długo, jakimś cudem, nie doświadczał od nazistowskich władz konsekwencji swojego postępowania.
„Zdarzało się, że ksiądz, na którego wydano wyrok śmierci, uprzedzony przeze mnie znikał, nim zdążyłem doprowadzić żołnierzy do jego domu” – wspominał potem o swojej działalności tłumacza w okupowanej Francji. A gdy dostał rozkaz zarekwirowania całej benzyny służącej do napędzania maszyn gospodarczych, wykonał go na swój sposób: najpierw z francuskim księdzem i merem miejscowości ustalił, by ukryli 80 proc. zapasów, a dopiero następnego dnia zjawiał się, by skonfiskować pozostałą „całość”. Przekazywał rodzinom listy pożegnalne od skazanych na śmierć, przesyłał do ojczyzny różańce i książki religijne, których w czasie wojny III Rzesza nie produkowała.
W każdym miejscu, w którym odbywał służbę, dokładał starań, by codziennie modlić się w kościele i, o ile to możliwe, przyjąć Komunię. Wiedział, że eucharystyczny Chrystus umacnia go w działaniu zgodnie z sumieniem w każdej sytuacji.
Bez owijania
„Właśnie dlatego, że jestem Niemcem i z pewnością kocham ojczyznę bardziej niż SS-mani, muszę przedstawić wszystko jasno, bez owijania w bawełnę” – wyjaśniał kolegom swoje bezkompromisowe zachowanie. Nawet wówczas, gdy pisząc do Himmlera, że „światopogląd wyznawany przez ideologię nazistowską i SS jest dla mnie nie do przyjęcia”, ryzykował najwyższą karę.
Już wtedy jasne zaczęło się stawać, że wspierają go jacyś nieznani sprzymierzeńcy: za coś, co można było określić mianem zdrady, ukarano go jedynie… wydaleniem z SS. A kilka miesięcy później, gdy postawiono go przed sądem wojennym za działania przeciwko III Rzeszy i groziła mu kara śmierci, został uniewinniony. „Dlaczego? Długo jeszcze nie mogłem zrozumieć” – wspominał. Dopiero jakiś czas później dotarło do niego, że to będący w strukturach armii przyjaciele z protestanckiej wspólnoty skutecznie go chronią. To byli ci sami ludzie, którzy z inicjatywy Adama von Trotta przygotowali zamach na Hitlera.
Pokój dzięki Eucharystii
„Planowałem zostać księdzem katolickim i nie zamierzałem walczyć” – Gereon dość szybko po wybuchu wojny podjął decyzję, że zostanie sanitariuszem. Na froncie francuskim, a od 1943 r. – włoskim, dokonywał kolejnych ryzykownych akcji, by znieść z pola walki rannych. Podczas gdy inni ginęli u jego boku, on nigdy nie został nawet draśnięty.
Armia niemiecka była w odwrocie. Żołnierze ginęli coraz częściej, a ponieważ nowe oddziały zgodnie z zaleceniem Hitlera nie dostawały kapelana, Gereon z bólem obserwował, jak katoliccy żołnierze umierają bez spowiedzi i Komunii. Postanowił więc temu zaradzić. Najpierw zdobył zgodę jednego z włoskich biskupów na to, by mógł udzielać Komunii, a potem, co zupełnie wyjątkowe, wystarał się o pozwolenie Piusa XII na to, by wyświęcono go na kapłana, mimo że brakowało mu trzech lat studiów. Podczas urlopu przez pracownika ambasady w Rzymie, który był członkiem niemieckiego ruchu oporu, niemal cudem dostał się na audiencję do papieża. A gdy wydawało się, że żaden z argumentów nie przekona głowy Kościoła, opowiedział o siostrze Solanie, która w jego dzieciństwie zaczęła się modlić, by za 20 lat został księdzem. Na potwierdzenie swoich słów Gereon zrelacjonował papieżowi zaskakujący ciąg zdarzeń, który pozwolił mu jako żołnierzowi dostać się podczas wojny do Rzymu i na audiencję. Trafił w dziesiątkę. Pod wpływem tej historii papież wydał zgodę, warunkując ją tym, że Gereon ukończy studia po wojnie. To było na początku 1944 r.
„Wstrzymać ogień! Przynoszę Ciało Boże!” – wołał po niemiecku, angielsku, francusku i włosku koło Vibo Valentia do rannych z wojsk alianckich i niemieckich. „Zacząłem rozdawać Hostie wszystkim, który tego chcieli. Front zamarł” – wspominał. Gdy złapali go alianci, powiedział: „Teraz możecie wziąć mnie do niewoli”. „Możesz iść, przyniosłeś nam Pana” – usłyszał w odpowiedzi.
Głos w środku nocy
„Bóg jest silniejszy niż wojna” – te słowa wypowiedziane przez siostrę Solanę, która modliła się za jego powołanie, okazywały się coraz bardziej prawdziwe. Gereon nie unikał trudnych sytuacji i nie zastanawiał się, ile jeszcze wytrzyma jego psychika. Robił to, co uważał za słuszne. I ufał Bogu, który dopełniał reszty.
Tak jak wówczas, gdy wraz z innymi sanitariuszami odpoczywał w wąskiej dolinie, trzy kilometry od frontu. „Rannych kładłem na ziemi pod drzewkami oliwnymi i zajmowałem się nimi najlepiej jak umiałem. Ze zmęczenia słaniałem się na nogach. Zasnąłem. Nagle gwałtownie się obudziłem, słysząc «Szybko kopać»” – wspominał. Raz i drugi ofuknął strażników, myśląc, że stroją sobie żarty, ale głos się powtarzał. Zwykle zrównoważony, tym razem zaczął kopać schron. Przyłączył się do niego tylko jeden z towarzyszy. Gdy skończyli pracę, alianckie samoloty zaczęły zrzucać bomby na dolinę. Tylko on i kolega wyszli z tego bez szwanku.
Kto wołał w środku nocy? – pytał. „Trzy tygodnie później dostałem list od siostry Solany: «W nocy nie mogłam usnąć. Bardzo się o Ciebie martwiłam. W kaplicy godzinami modliłam się o Twoje zdrowie i życie». Ten list napisała rano, po owej pamiętnej nocy, gdy usłyszał wołanie.
Gdyby nie spowiedź...
Później wielokrotnie doświadczał tej opieki. Tak jak wtedy, gdy w 1944 r. zgłosił się na duszpasterza obozu jenieckiego Rivet pod Algierem. Obóz pod dowództwem Francuzów w rzeczywistości był terroryzowany przez niemieckich nazistów. W ciągu kilku miesięcy liczba jeńców korzystających z sakramentów wzrosła z kilku do ponad stu. Prześladowania terroryzującej obóz grupy osłabły, a jeden z głównodowodzących nawrócił się i zdecydował na publiczną spowiedź.
Gdy już niemal wszystko układało się pomyślnie, doszło do tragicznego wydarzenia. Niespodziewanie Francuzi wytoczyli Goldmannowi proces, oskarżając go o… zbrodnie przeciwko ludzkości. Mieli na to dowód nie do podważenia: podpisany przez blisko trzydziestu niemieckich oficerów dokument, że był zwierzchnikiem obozu w Dachau. To niemieccy oficerowie z Rivet, wściekli za jego działania, wykorzystali historię o potajemnym przedostaniu się Gereona do Dachau, jeszcze na początku wojny. Zrobił to po to, by dowiedzieć się, co tam się dzieje. W połączeniu z innymi zarzutami, które starannie powyciągano z kontekstów, zarzuty wydawały się Francuzom autentyczne. Zapadł wyrok: kara śmierci.
Wyprowadzano go na egzekucję, gdy głównodowodzący oficer poprosił o spowiedź. Wtedy o. Goldmann jeszcze nie wiedział, że w klasztorze Walzenhausen w Szwajcarii, gdzie od ponad pięciuset lat odbywa się adoracja Najświętszego Sakramentu, siostry nieustannie modlą się o jego uniewinnienie. Gdy skończył spowiedź, do celi weszli żołnierze z pismem uniewinniającym, o które, przez papieża, wystarali się jego przyjaciele. „Gdyby nie długa spowiedź oficera, byłoby po mnie” – powiedział.
Tekst powstał na podstawie książki Franciszkanin z SS. Prawdziwa Historia Gereona Goldmanna OFM, Polwen, Radom 2009