Jako dziewczynka chodziłam z babcią do kaplicy – kościół dopiero powstawał. Mówiło się o tym dużo, bo budowa była trudna. Ówczesne władze wydały zgodę na ogromny budynek na grząskim terenie. Trzeba było wykopać potężne studnie, zalać je betonem i dopiero na nich stawiać fundamenty. Na wagę złota była każda cegła i każdy worek cementu. Na wagę złota była też każda para rąk, które na budowie pracowały.
Kościół stanął, babcia umarła, ja dorosłam. W kościele tymczasem zapadła się podłoga: granitowa posadzka wyraźnie pękła i obniżyła o kilka centymetrów. Na ścianach pojawiły się niepokojące rysy. Miałam właśnie za sobą osobistą traumę: w ten sam sposób straciłam stary, rodzinny dom, który pękł z dnia na dzień. I pewnie dlatego, szukając miejsca w ławce, siadałam daleko od żyrandola. Dlatego z niepokojem obserwowałam kolejne pęknięcia na ścianach i układałam w głowie plan ewakuacji. I dlatego zaczęłam się zastanawiać: czy nie okaże się, że kościół trzeba zamknąć? Czy inspektor nadzoru budowlanego nie przyjedzie i z dnia na dzień wyprosi nas z niego? Ludzie nadal będą mieli gdzie się modlić: kościołów w mieście nie brakuje. Ale ten, który budowali własnymi rękoma i własnym wyrzeczeniem, który znają od dachówki po fundament, w którym przysięgali sobie miłość do śmierci, chrzcili swoje dzieci, prowadzili je do Komunii, a potem patrzyli na ich śluby, to nie jest miejsce, które łatwo się opuszcza. To jest miejsce jak dom: nawet jeśli człowiek czasem próbuje z niego odejść i żyć samodzielnie, zawsze będzie ten, o którym pomyśli, gdy powie: „mój”.
Bóg już tu nie mieszka?
„Mój” stoi dalej i nic mu nie zagraża. W Europie jednak z kolejnych miast znikają kolejne kościoły. Pozostają budynki, w których nie ma kto się modlić. Nie ma kto o nie dbać ani ich utrzymać. Biskupi podejmują wówczas trudną dla wszystkich decyzję o desakralizacji i sprzedaży budynku. Dawne kościoły stają się centrami kultury, bibliotekami, teatrami, czasem restauracjami czy skyte-parkami. W skrajnych przypadkach ich nowi właściciele urządzają w nich dyskoteki czy kluby nocne. Coraz częściej architekci dostają też zlecenia na adapatację dawnej kościelnej przestrzeni na dom mieszkalny. W Polsce to na razie pojedyncze przypadki, które dotyczą głównie opuszczonych kościołów poewangelickich. Problem jednak stał się na tyle poważny, że zauważony został w Watykanie. Ubiegłotygodniowa konferencja „Bóg już tu nie mieszka?” była pierwszym krokiem do wypracowania wskazówek dla biskupów, które mają pomóc zapobiegać przekształcaniu kościołów w puby, siłownie, lodziarnie czy meczety. Międzynarodowy kongres na ten temat odbędzie się w Rzymie w listopadzie. Biskupi do tego czasu przygotować mają szczegółowy spis kościołów w swoich krajach, z opisem ich stanu. To ważne, ponieważ w tej chwili nie mamy pełnych danych na temat nieczynnych miejsc kultu i nie wiemy, ile ich jest.
W przygotowaniach do kongresu dominuje pytanie: jak to zrobić, żeby opuszczone kościoły przeznaczyć na godne cele, tzn. służące dobru społecznemu, kulturze czy dziełom miłosierdzia. Nie ma jednak tonu napiętnowania samego faktu desakralizacji kościołów. Towarzysząca tym przygotowaniom akcja #nolongerchurches, prowadzona w mediach społecznościowych, ma na celu stworzenie fotograficznej dokumentacji nowego przeznaczenia dawnych kościołów: zwłaszcza tego, które docenia i szanuje historię miejsca. Biskupi są świadomi, że przyczynami opuszczania kościołów jest niższy przyrost naturalny, sekularyzacja społeczeństwa i spadek liczby kapłanów.
Kościół organizuje świat
Kiedy jeździłam po Europie, niezmiennie zachwycały mnie widoczne z autostrad alpejskie wioski. Rozpoznawało się je z daleka po kościołach, wokół których wyrastały. Kościoły – zarówno na wsiach, jak i w miastach – organizowały przestrzeń, nadawały jej tożsamość, a przede wszystkim sprawiały, że to, co święte, i to, co świeckie, spotykało się w codzienności. Żyjąc w cieniu kościoła, nie można było być na niego obojętnym. To właśnie z tego powodu, choć często już nieświadomie, utrata kościoła zawsze jest dramatem. To dramat człowieka, który traci „swoje” miejsce, wraz z tym wszystkim, co w nim przeżył. To dramat wspólnoty, która słabnie. To wreszcie dramat całej okolicy, która traci swój chrześcijański punkt odniesienia: w świeckim dziś świecie często jedyny. Nie można się dziwić zatem ani ludzkim łzom, ani oburzeniu, ani podejmowanym przez różne grupy próbom wykupywania nieczynnych kościołów. Sama również się nie dziwię. Raz w życiu miałam okazję stanąć w zniszczonym, zdesakralizowanym kościele. Pamiętam sypiące się mury, brak podłogi, dziurę po ołtarzu, ale też stojącą w kącie chrzcielnicę i naczynia na wodę święconą przy drzwiach wejściowych. I jeszcze poczucie dziwnej grozy. I protest, który się we mnie rodził mimo faktów: jak to? Cóż z tego, że się rozsypuje, przecież to kościół! Nauczeni jesteśmy rozpoznawania sacrum, trudno jest więc nam przyjąć, że w przestrzeni, którą zwykliśmy z Bogiem kojarzyć, Boga już nie ma.
Sacrum nie może gnić
Choć utrata kościoła jest dramatem, jego desakralizacja – czyli niejako przeniesienie do stanu świeckiego – wcale dramatem być nie musi. Brzmi to paradoksalnie, dla niektórych wręcz obrazoburczo. Warto jednak wiedzieć, że to zdarzało się w całej historii Kościoła i zdarzać się będzie nadal. To, co jest dramatem w wymiarze emocjonalnym, w wymiarze prawnym jest bowiem zwykłą praktyką.
Desakralizacja ma swój wymiar negatywny. Mówimy o niej wówczas, gdy całą sferę sacrum próbuje się wyeliminować z przestrzeni publicznej, gdy mamy do czynienia z laicyzacją, sekularyzacją, czy wręcz profanacją świętości. Ma jednak również wymiar pozytywny, gdy odbiera się religijny kontekst rzeczom i miejscom, w których nie jest on już potrzebny albo zaczął być traktowany w sposób magiczny. Najlepiej pozwalają to zrozumieć akty desakralizacji, dokonywane przez samego Jezusa.
Świątynia jerozolimska w żydowskim myśleniu była pierwszym miejscem, w którym rzeczywiście mieszka Bóg i tam należało oddawać Mu chwałę. Sam Jezus w pewnym sensie tę świątynię zdesakralizował. W reakcji na wypowiedź Samarytanki, która wspomniała o kulcie na samarytańskim wzgórzu Garizim, Jezus powiedział: „Nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca”. I dodał, że kult prawdziwych czcicieli będzie oddawaniem czci Bogu „w Duchu i prawdzie”. Zapowiedział również wprost upadek świątyni. Nie może więc dziwić fakt, że po Jezusie kult świątynny nie był dla chrześcijan czymś koniecznym. Dzisiejsza Ściana Płaczu, jedyny ocalały fragment dawnej świątyni, jest dla uczniów Chrystusa miejscem ważnym, ale nie niezbędnym w takim znaczeniu, w jakim nadal jest dla Żydów.
Jezus zdesakralizował również przepisy szabatu i czystości kultycznej. Temu, co było dla Żydów prawdziwym sacrum, odebrał rangę nienaruszalnej świętości, w zamian wskazując na sacrum, które kryje się w miłości i czystości serca. Później, idąc Jego śladem, pierwotny Kościół to samo uczynił z aktem obrzezania. Tak rozumiana desakralizacja nie ma na celu całkowitego wyeliminowania sfery sacrum z przestrzeni publicznej. Przeciwnie, sacrum nadal pozostaje: ale nie jest już ono koniecznie związane budynkami czy czasowo tylko ustanowionymi przepisami regulującymi życie Kościoła.
Co z tego wynika dla nas, którzy stajemy przed wizją zamykanych kościołów? Być może wynikać powinna myśl, że jeśli kościół ma stać pusty i niszczeć, bo wspólnota dawno umarła i nikt z niego nie korzysta, lepiej jest desakralizować go i przeznaczyć na godny cel. Zgorszeniem bowiem byłoby, gdyby przestrzeń wciąż należąca do sfery sacrum, gniła i zarastała grzybem w opuszczeniu.
Jezusa wyprowadzić
Biskup ma prawo uczynienia danego miejsca świętym przez konsekrację. Ma również prawo je dekonsekrować. Pozwala mu na to Kodeks prawa kanonicznego. Stwierdza się w nim, że jeśli kościół w żaden sposób nie nadaje się już do sprawowania w nim kultu i nie ma możliwości odrestaurowania go – albo gdy inne poważne racje za tym przemawiają – kościół może być przeznaczony na cele świeckie, ale nie niewłaściwe. Przy powodach innych niż zniszczenie kościoła biskup powinien sprawdzić, czy przez dekonsekrację „dobro dusz nie doznaje z tego żadnej szkody” i zapewnić wiernym inne miejsce modlitwy.
Kto brał udział w konsekracji kościoła, wie, jak uroczysty jest to obrzęd. Biorący w nim udział człowiek nie ma wątpliwości, że dzieje się rzecz niezwykła. Obrzędu takiego brakuje natomiast, jeśli chodzi o desakralizację kościoła. Dokonuje się jej nie w liturgicznym rycie, ale dekretem biskupa. Być może jest to zatem jeden z punktów, którym również powinni w listopadzie zająć się obradujący w Rzymie biskupi. Uroczysty obrzęd wyprowadzenia kościoła z przestrzeni sacrum do profanum – wyniesienia Najświętszego Sakramentu, paschału i Mszału, ogołocenia ołtarza z obrusów i świec czy zgaszenia zacheuszek – mógłby pomóc ludziom w odnalezieniu się w nowej sytuacji zarówno na poziomie emocjonalnym, jak i poznawczym. Ryt taki opracował już między innymi Zjednoczony Kościół Ewangelicko-Luterański Niemiec.
Co z tobą dalej?
W Bournemouth w Wielkiej Brytanii dawny kościół metodystów zamieniono w hipermarket Tesco. W Portichetto di Lusisago nad jeziorem Como w dawnym kościele działa warsztat samochodowy, a w Montescaglioso – sala do gry w ping-ponga. Kościół w Nowym Orleanie kupiła piosenkarka Beyonce, a w Sztokholmie piłkarz Zlatan Ibrahimovic.
Na zakup dawnych kościołów jednak nie ma zbyt wielu chętnych. Choć ich cena (również w Polsce!) wydaje się przystępna, najłatwiejsze jest podpisanie umowy i zrobienie przelewu. Kłopoty zaczynają się później. Koszty projektu, adaptacji, a później utrzymania takiego budynku są ogromne i często przerastają możliwości prywatnego inwestora. Dodatkowym kłopotem jest fakt, że kościoły zwykle objęte są nadzorem konserwatora zabytków, który nie przestaje się nimi interesować, gdy tracą sakralną funkcję.
Pytanie o godność przeznaczenia kościoła po jego desakralizacji również pozostaje. Możemy mówić o przeznaczeniu czystym, uczciwym i szlachetnym – w praktyce jednak prędzej czy później do głosu dojdą prawa rynku. Kościół jako wspólnota ma wpływ na to, kto kupi jego budynki: ale nie ma możliwości ingerowania w to, kto będzie za kilka lat ich drugim czy dziesiątym kupcem. To pokazuje, że troska biskupów o wypracowanie stosownych wytycznych jest słuszna, ale zadanie, jakie przed sobą postawili, może być zgoła karkołomne. Wymaga bowiem albo opracowania prawa, które wieczyście zwiąże wszystkich kolejnych kupców do uszanowania godności miejsca – albo założenia, że wszyscy kolejni kupcy będą chcieli ów wyjątkowy jego charakter zachować. Czy biskupi znajdą trzecią drogę?
Nikt nie zabiera
Zamykanie kościołów i przeznaczanie ich na świeckie cele boli wierzących. To ten ból jednak – im większy, tym lepiej! – daje nadzieję na ich ocalenie. Dopóki żywa jest wiara, dopóki istnieje wspólnota, dopóki wierni czują się za swój kościół odpowiedzialni i o niego dbają, nikt im go nie odbierze.
Decyzję o desakralizacji kościoła i przeznaczeniu go na cele świeckie podejmuje nie świecki urząd, ale biskup, znający daną wspólnotę i jej możliwości. Nie można mówić, że ktoś kościoły nam odbiera: sami je oddajemy i sami opuszczamy. Każda taka świątynia – niszczejąca, sprzedana na restaurację czy galerię sztuki – jest dla nas rachunkiem sumienia. To rachunek sumienia z żywej wiary. Rachunek sumienia z ofiarności. Rachunek sumienia z wychowania dzieci i dawania przed nimi świadectwa. Biskupi w Rzymie radzić będą nad tym, co zrobić, gdy kościół umiera. My jeszcze możemy zatroszczyć się, by ten nasz, konkretny, żył naprawdę.