Niejeden raz umiał się zdobyć na gesty wobec oponentów. Rzadko odpłacano mu tym samym. Debaty pod jego tekstami stają się popisem tępej agresji, bo „odważa się być inny niż my”. Jego wizja Kościoła nie miesza opowiedzenia się za tradycyjnym, hierarchicznym porządkiem z klerykalizmem. Równie mocno jak niektórzy katoliccy liberałowie domagał się walki z rozmaitymi wewnątrzkościelnymi patologiami. Czasem bywa zbyt bezkompromisowy w starciach, ale nie dostrzegam w tym pokrętnej kalkulacji. Raczej zamiar aby mówić: „Tak, tak. Nie, nie”.
Nie zdziwił mnie jego tekst w Plusie Minusie Efekt tradycji. Poruszony obejrzanym na własne oczy kryzysem Kościoła katolickiego w Irlandii, niegdyś jego najwierniejszej córze, zauważa, że ustępstwa co do formy i co do treści nie ustrzegły zachodnich świątyń przed pustkami, a instytucji przed kryzysem powołań. I w tym ma zasadniczo rację. Jego konstatacja jest taka, że należałoby się przyznać do zasadniczego błędu co do kierunku (który on łączy przede wszystkim z Kościołem niemieckim), co jest jednak niewykonalne. Przynajmniej dziś.
Napisałem, że zgadzam się z obserwacją o porażce katolicyzmu nazbyt otwartego, dostosowującego się, często na siłę wobec świata. Czy to jednak oznacza, że zgadzam się we wszystkim z Terlikowskim. Jako odtrutkę proponuje on tradycjonalizm kojarzony z Mszami trydenckimi, po łacinie. Pojawia się u niego argument, że młodzi ludzie dziś bardziej potrzebują instytucji mówiącej jasno, o co jej chodzi, nieidącej na kompromisy, twardo stojącej na gruncie tradycji.
Wszelkie wyroki, czego chcą, a czego nie chcą młodzi ludzie, wydają mi się odrobinę naciągane. W Polsce zwrócili się dziś lekko w kierunku bardziej konserwatywnym. Ale to pewien inteligentny uczeń katolickiego gimnazjum poświadczający istnienie takiego zjawiska, zauważył w rozmowie ze mną, że nastawienia młodzieży są labilne. Za kilka lat wszystko się odwróci. Działa efekt wahadła.
Punktowo obserwacja o wyborze braku kompromisu przez młodych może być słuszna. Na tej samej zasadzie inni młodzi wybierają jednak radykalizm rewolucji. Albo choćby topornych diagnoz Janusza Korwin-Mikkego. Nie ma tu prawidłowości. Terlikowski bardziej zauważa, niż postuluje. Ale bałbym się rozumowania: teraz to my wiemy, czego potrzeba młodym. Zwłaszcza że łatwo popaść tu w pokusę nowego podlizywania się trendom i modom. Przecież dopiero co zarzucaliśmy to katolikom progresywnym. No i łatwo o rozczarowanie rodem z Tanga Mrożka. Artur chce tam starych reguł (w tym przypadku takie tęsknoty uosabiają Msze po łacinie), ale szybko odkrywa, że to tylko forma. W poszukiwaniu treści popada w coraz większe absurdy. Religia nie jest ideologią czy nawet ideą. W każdym razie nie jest tylko ideą.
W latach 60. i 70. przynajmniej w Polsce reformy Soboru Watykańskiego II, zwłaszcza Msza w narodowym języku, wsparły żywotność religijności ludowej, powiązanej z polskością, więc nieprzeciwnej tradycji. Możliwe, że teraz jest inaczej, choć wciąż bardziej na Zachodzie niż w Polsce. Ale ja nie mam takiej pewności jak Terlikowski, który kostium zapewni powrót ludzi do pustych kościołów. Rozumiem pokusę takich rozważań. Ale też widzę ich ograniczoną skuteczność. No i cały czas pamiętam, że nie o samą skuteczność tu chodzi. Tradycjonalizm bez miłosierdzia wydaje mi się bardziej konfekcją niż żywą wiarą, rodzi zagrożenie oschłością. Nie twierdzę, że sam mam patent na walkę z kryzysem. Dlatego o życiu wewnętrznym Kościoła piszę tak rzadko.