Logo Przewdonik Katolicki

Pomocnik Zagłady bohaterem

Jacek Borkowicz
FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ. Jacek Borkowicz historyk, literat, publicysta.

Śmierć Claude’a Lanzmanna przypomniała nam o jego najważniejszym filmie.

Shoah to wielogodzinny zapis relacji polskich świadków Zagłady. Ten film jest oskarżeniem. Nakręcony w 1985 r., w środku ponurej dekady rządów jaruzelszczyzny, pokazywał ludzi obojętnych, pozbawionych empatii. Jeden z rozmówców, niejaki pan Borowy, wyjaśnia tłumaczce reżysera, co czuł, wiedząc, że w jego sąsiedztwie mordowani są Żydzi: „Jak pani się zatnie w palec, to mnie nie boli”. Oglądając Shoah, można uznać tę wypowiedź za motto całego filmu.
Ale to nie pan Borowy jest tutaj negatywnym bohaterem numer jeden. Tę rolę pełni Henryk Gawkowski. Maszynista prowadzący z Warszawy i Białegostoku transporty Żydów do Treblinki. W pełnej wersji zapis rozmowy z nim trwa trzy godziny. Gawkowski z całą prostotą opowiada o tym, co zapamiętał. Niemcy poili go wódką, aby nie zwracał uwagi na krzyki, dochodzące z wagonów, i na swąd palonych ciał, już w Treblince. Bo maszynista doprowadzał pociąg do samego końca – aż do obozowej rampy. Gawkowski nie wzbraniał się przed piciem na służbie, bo przecież wożenie ludzi na śmierć nie jest przyjemnym zajęciem. Trzeba było zagłuszyć to nieprzyjemne uczucie. „Żydzi to przecież też ludzie!” – mówi z prostotą francuskiemu reżyserowi polski emerytowany kolejarz.
My, oglądający ten dokument, nie wierzymy w ból Gawkowskiego. Rozumiemy tylko tyle, że człowiek ten, pijąc wódkę, dowoził tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi do obozu zagłady. Symboliczną sceną filmu jest moment, w którym maszynista wychyla się z okna pociągu na tle drogowskazu z napisem „Treblinka”. Ten kadr, w postaci filmowego plakatu, poznały miliony widzów na całym świecie. Miliony zapamiętały twarz Henryka Gawkowskiego, polskiego maszynisty. Pomocnika Zagłady.
Pracując jako redaktor miesięcznika „Więź”, miałem do dyspozycji stare biurko. Redakcja, mieszcząca się przy ulicy Kopernika, w jednym lokalu z warszawskim Klubem Inteligencji Katolickiej, była swoistym muzeum: umeblowanie nie zmieniło się tam od 1956 r. Kiedyś postanowiłem uprzątnąć jedną z szuflad, użytkowaną przez moich zasłużonych poprzedników. Czego tam nie było! Posrebrzane buty szpilki redakcyjnej koleżanki Inki Słodkowskiej, model (na oko) 1975. Szpargały, a w nich teczka z dokumentami Franciszka Ząbeckiego. Mam ją do dzisiaj. Widać miała posłużyć za materiał do tekstu, który nigdy nie został opublikowany, a być może nawet napisany.
Ząbecki był żołnierzem Armii Krajowej i jako zawiadowca stacji Treblinka odpowiadał za przygotowanie planu odbicia żydowskich więźniów pobliskiego obozu. Z planu nic nie wyszło, zresztą był nierealny, ale przygotowania doń czyniono – i wiele na ten temat znalazłem w wyszperanej w szufladzie teczce. Ale jeden szczegół przykuł moją uwagę. Ząbecki zeznaje, że szczegóły planu uwolnienia więźniów uzgodnił z kolejarzem Gawkowskim (w relacji zwanym Kazimierzem), który miał wyjątkową możliwość wjazdu na teren obozu. „Gawkowski był zaprzysiężonym członkiem AK, przysięgę od Gawkowskiego odebrałem osobiście”. 
Teczka leżała spokojnie – najpierw trzydzieści lat w „więziowej” szufladzie, potem dwadzieścia na moim domowym regale. Dzisiaj znalazłem ją, odkurzyłem i opisałem jeden szczegół, aby dać świadectwo prawdzie.  
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki