Trzeba mieć kondycję, żeby wytrzymać tempo całodziennych pokazów. Ale te 25 przedstawień Teatru Telewizji są miarą siły naszej kultury. Przychodzą na nie do sopockiego Multikina ludzie z ulicy, oglądają, przeżywają. A ja oglądam z nimi, na ogół po raz któryś. Żałuję, że nie zdołam już wejść w świat słuchowisk radiowych – to oddzielna, wielka dziedzina sztuki, może najtrudniejsza, bo pozostawiająca największy margines wyobraźni widza, ale też zmuszona, aby tę wyobraźnię pobudzać niemal wyłącznie głosami aktorów.
Ja pozostałem przy spektaklach TVP. W sezonie 2017/2018 powstało kilka dzieł wielkich, takich, które wpiszą się w dzieje teatru. Powiedziałem Janowi Englertowi, że jego Spiskowców według Josepha Conrada – opowieść niełatwą i bardzo posępną, o starciu rosyjskiego starego porządku z rosyjską rewolucją – można oglądać wiele razy i przy każdym podejściu objawiają się nowe znaczenia i inne wrażenia.
Dzień później powtarzałem to samo po obejrzeniu Okna na tamtą stronę Artura Hofmana – widowiska w dużej mierze muzycznego, według tekstów zapomnianego kabareciarza i poety Władysława Szlengla, zabitego w warszawskim getcie – ponownie osłupiałem. Panie Arturze i wszyscy współtwórcy spektaklu, zrobiliście coś wielkiego. To jest też recepta na zrozumienie i empatię między Polakami i Żydami. A rola Wojciecha Solarza grającego tragiczną postać Szlengla – mój Boże, aktor musi mieć w sobie coś więcej niż rzemiosło i technikę, żeby tak nami wstrząsnąć.
W moim prywatnym rankingu pierwsze jest właśnie Okno na tamtą stronę, a drudzy Spiskowcy. Trzecia jest wielka Inspekcja, projekt Grzegorza Królikiewicza wyreżyserowany przez jego syna Jacka Raginisa-Królikiewicza – o wydarzeniach poprzedzających masakrę w Katyniu – ze świetnym Mariuszem Ostrowskim jako kuszącym polskich oficerów diabłem, czyli majorem Zarubinem. Każde z tych widowisk dotyka historii. I żadne nie kojarzy się z ilustracyjno-krzepiącym podejściem do niej, jakie się przypisuje konserwatystom. Zero patosu, zero schematu.
Ale kiedy już powstanie taki ranking, przypomina się Marszałek Wojciecha Tomczyka zrealizowany przez Krzysztofa Langa czy Brat naszego Boga Karola Wojtyły w reżyserii Pawła Woldana. To pierwsze widowisko wybierając jeden epizod z końca rządów Józefa Piłsudskiego, ostrzega Polaków przed złudzeniem końca historii. A Woldan zapewnia nam wielkie przeżycie religijne przy okazji opowieści przyszłego papieża o ojcu Albercie Chmielowskim.
A przychodzi do głowy jeszcze perfekcyjny Pan Jowialski Fredry w reżyserii Artura Żmijewskiego. Albo Żabusia Gabrieli Zapolskiej, którą to komedię Anna Wieczur-Bluszcz zinterpretowała poważnie, niemal na modłę Ibsena. Powtarzam: mamy do czynienia nie tylko z odrodzeniem organizacyjnym po latach zapaści telewizyjnego teatru, ale z wielką manifestacją żywotności kultury wyższej. Pokazywanej w całej jej różnorodności, skoro mamy i Biesiadę u hrabiny Kotłubaj Gombrowicza, i Wariacje Tischnerowskie z Teatru Stu w Krakowie, i fenomen przeniesienia na ekran z Teatru Śląskiego w Katowicach przedstawienia Wujek. 81. Czarna ballada Roberta Talarczyka, które jest kwintesencją śląskości.
Teatr Telewizji dźwiga dziś powinności, które nie zawsze są wypełniane przez normalne teatry. Daje przy tym i mądrą refleksję nad polską tożsamością oraz światowym dorobkiem myśli, i godziwą rozrywkę. Nie wszystko udało się „dobrej zmianie”, ale Teatr Telewizji jest jednym z celniejszych trafień.