Logo Przewdonik Katolicki

Mamy prawo wiedzieć

Piotr Jóźwik
FOT. BEATA ZAWRZEL/REPORTER EAST NEWS

Ile powinniśmy wiedzieć o działaniach władz? Jak najwięcej. I nawet jeśli z tą wiedzą nic nie zrobimy, to jako obywatele mamy do niej prawo. A jest to prawo, które chroni nie tylko nas, ale także dobro wspólne.  

Za przykład niech posłuży sprawa autorów nowych podstaw programowych do szkół.
Kiedy w 2015 r. Anna Zalewska objęła stery Ministerstwa Edukacji Narodowej, rozpoczęła poszukiwania ekspertów gotowych pomóc w naprawianiu polskiego szkolnictwa. Chętnych było sporo. Z ponad 2,5 tys. kandydatów resort wybrał ponad 1,8 tys. praktyków i teoretyków, z doświadczeniem zawodowym. Z najlepszymi – grupą 170 osób – MEN podpisało umowy na przygotowanie nowych podstaw programowych do zreformowanych szkół podstawowych. I tu pojawił się problem – nazwiska wielu autorów podstaw programowych, czyli wytycznych do programów nauczania, pozostawały nieznane.
 
Prawo do prywatności
O komplet imion i nazwisk ekspertów poprosiła Fundacja Przestrzeń dla Edukacji. Wobec odmowy resortu fundacja złożyła skargę na MEN do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, a sąd nakazał nazwiska ujawnić. Ministerstwo odwołało się jednak do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który 21 czerwca skargę oddalił.
Z wyroku ucieszyła się szefowa Fundacji Przestrzeń dla Edukacji Iga Kazimierczyk. – Jako rodzice, nauczyciele, obywatelki i obywatele chcemy wiedzieć, kto nam ten ustrój szkolny przygotował – powiedziała Polskiej Agencji Prasowej. Dodała też, że ujawnienie nazwisk autorów pozwoli ocenić ich merytoryczny dorobek i sprawdzić, na co zostały wydane publiczne pieniądze. – To są informacje, które powinniśmy mieć w zasadzie od samego początku, od kiedy w ogóle pojawiła się dyskusja o podstawach programowych. Powinniśmy od samego początku wiedzieć, kto w tych zespołach pracuje. To w ogóle nie powinno było trafić przed sąd administracyjny, ponieważ edukacja jest dobrem wspólnym – powiedziała Iga Kazimierczyk.
Minister Zalewska była wielokrotnie pytana o nazwiska autorów podstawy programowej i zawsze odmawiała, tłumacząc, że mają oni prawo do prywatności. Z tym argumentem nie zgodził się sąd, który orzekł, że autorzy podstaw działają nie w sferze prywatnej, a w sferze publicznej, dlatego MEN ma obowiązek udostępnić ich dane.
 
Prawo do informacji
Prawo do uzyskania dostępu do informacji publicznej to w demokracji standard, który traktowany jest jako prawo człowieka. W Polsce zostało ono zapisane w konstytucji. Według art. 61 dotyczy ono „działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne” oraz innych podmiotów – także prywatnych – które wykonują zadania publiczne i  w związku z tym dysponują mieniem Skarbu Państwa lub komunalnym. Twórcom tak ogólnego zapisu przyświecała myśl, żeby w naszym życiu publicznym dominowała jawność, co zresztą potwierdzają w swoich orzeczeniach sądy administracyjne.
– Im więcej wiemy, tym lepiej – komentuje dr Piotr Lissewski, politolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Oczywiście to od każdego z nas zależy, co zrobimy z tą wiedzą – dodaje.
Po co nam takie informacje? – Każda władza ma tendencje do tego, żeby realizować swoje interesy, dlatego trzeba patrzeć jej na ręce. Dobrze, że są ludzie i organizacje pozarządowe, które się tym zajmują. To bardzo ważne, bo w końcu sprawy, o których decydują politycy i urzędnicy, mogą mieć bezpośredni wpływ na nas czy na naszych bliskich. Taką sprawą jest właśnie nowa podstawa programowa. Nawet jeśli nie dotknie nas osobiście, to może przecież dotyczyć naszych dzieci czy wnuków. No i nie muszę chyba mówić, że dobra edukacja jest w interesie nas wszystkich – mówi dr Lissewski.
 
Prawo do dobra wspólnego
W świecie idealnym wyłożenie kart na stół na samym początku, czyli ujawnienie nazwisk ekspertów tworzących podstawę programową, pozwoliłoby rozpocząć dyskusję o tym, jaka powinna być polska szkoła i czego powinna uczyć nasze dzieci. Ale żyjemy w innym świecie. Takim, w którym obowiązującą zasadą jest: kto nie z nami, ten przeciwko nam. Dlatego dyskusja zamiast skupiać się na merytorycznych argumentach, często zamienia się w festiwal wycieczek osobistych. Z tego powodu można próbować zrozumieć, że minister Anna Zalewska chciała zapewnić anonimowość swoim współpracownikom (to samo zresztą robiła minister w rządzie PO–PSL Katarzyna Hall, kiedy w 2008 r. rozpoczęła prace nad zmianami podstaw programowych). Jednak takie rozwiązanie jest na krótką metę.
Problemem jest to, że zapomnieliśmy o dobru wspólnym. Za jego realizację odpowiedzialne jest także państwo, bo dobro wspólne to, jak mówi Katechizm Kościoła katolickiego, cel istnienia władzy politycznej. Jego realizacja nie jest rzeczą łatwą. Wymaga pogodzenia różnych interesów, niezależnie od woli większości. I tu zaczynają się schody.
– Szukanie dobra wspólnego wydaje się dziś jakimś ideałem nie do zrealizowania – mówi dr Piotr Lissewski. – Wcześniejsze pokolenia miały jednak swoje „umowy społeczne”. Dziś nie chcemy o nich rozmawiać, bo korzyści chcemy odnosić tu i teraz, a nie za kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt lat.
 
Prawo do spokoju
Jednym ze sposobów pokazania, że inaczej prowadzona polityka jest możliwa, może być właśnie więcej jawności. Wbrew pozorom może to pomóc także rządzącym.
Taki wniosek można wysnuć po zamieszaniu, jakie wywołała osławiona nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Analizę całego procesu przeprowadził Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego (konserwatywnego stowarzyszenia, które trudno podejrzewać o niechęć wobec rządu). „Gdyby na odpowiednim etapie skierowano projekt do szerokich konsultacji publicznych i opiniowania, z dużym prawdopodobieństwem zapobieglibyśmy rozprzestrzenieniu się sporu poza granice Polski” – pisze Trudnowski. I zaraz potem dodaje: „Dla rządzących minimalizacja krytyki na wczesnym etapie procedowania projektu jest atrakcyjną perspektywą krótkoterminową. Zmniejsza szansę na kryzys medialny, a zwiększa prawdopodobieństwo błyskawicznego, wizerunkowego sukcesu, jakim ma być szybkie uchwalenie ustawy. Niestety te (…) zyski z pewnością nie równoważą strat, jakie w wyniku przyjęcia budzącego wątpliwości prawa ponosi Polska, ale też ekipa rządząca”.
                          
Prawo do zmiany
W radiowym przemówieniu na Boże Narodzenie 1944 r. Pius XII mówił o tym, że ludzie powinni mieć możliwość wyrabiania sobie własnego zdania na tematy dotyczące spraw publicznych i wykorzystywania zdobytej wiedzy w taki sposób, by służyła ona dobru wspólnemu. Mimo upływu prawie 74 lat słowa ówczesnego papieża pozostają aktualnym manifestem.
Czy są możliwe do zrealizowania? Dziś wydaje się to niemożliwe, bo od kogo ta zmiana miałaby się rozpocząć? Może tak jak w słynnym powiedzeniu, że przykład idzie z góry? Na pewno skorzystalibyśmy na niej wszyscy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki