Na Helu wchodzę do kiosku z gazetami. Sięgam po jeden z tygodników. Tytuł na okładce krzyczy pytaniem: „Bałtycka foka: maskotka czy groźny szkodnik?”. Płacę, zadając to samo pytanie sprzedawczyni. Ta odpowiada pewnie: „Szkodnik!”. Kilka sekund później jednak dodaje: „Ale to nie znaczy, żeby je w ten sposób traktować…”.
Szkodnik?
Burzę wokół fok wywołały już w marcu słowa gdyńskiej posłanki Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, która powiedziała: „Nie może być tak, że szkodnik jest otaczany większą opieką niż rybacy. Powinno być zawarte porozumienie Ministerstwa Środowiska z kołami łowieckimi w sprawie odstrzałów”.
Na Bałtyku zaczęły się egzekucje fok, którym ktoś miażdży głowy lub rozpruwa im brzuchy. Jedni szukają winnych wśród rybaków, inni wśród kłusowników, jeszcze inni wśród rządzących, którzy dają do zrozumienia, że takie działania nie są niczym nagannym. Tymczasem foka szara jest gatunkiem chronionym w ustawodawstwie zarówno krajowym, jak i międzynarodowym. Warto również wyprostować pojęcia: foka wcale nie jest szkodnikiem. Pojęcie szkodnika jest w biologii zdefiniowane i oznacza „organizmy żywe, wpływające niszcząco na organizmy związane z działalnością człowieka. Są nimi rośliny i zwierzęta, doprowadzające do obniżenia plonów lub ich całkowitego zniszczenia”. Foka nie niszczy tego, co zasiał czy zasadził człowiek. Ona jako drapieżnik żeruje w swoim naturalnym środowisku, w którym to człowiek jest gościem.
Helskie dzieci
Idę przez Hel. Nie da się ukryć, że foki są tu lokalną atrakcją: ich pocieszne pyski i wielkie oczy oglądać można na straganach jako maskotki i breloczki, foki patrzą na nas z poduszek, koszulek i toreb. Ale fokarium na Helu nie powstało dla uciechy turystów. Powstało, żeby wspomóc odtwarzanie na Bałtyku zagrożonego gatunku. Turyści mogą tu wejść, popatrzeć, posłuchać i uczyć się, ale nie o nich tu chodzi. W fokarium chodzi o dobro zwierząt: tych pięciu, które mieszkają tu na stałe, i tysięcy innych, które pływają w morzu. Jeszcze pływają, choć los gatunku wciąż jest zagrożony.
Prawdziwe foki nie są ani miękkie, ani puchate, mają krótką i szorstką sierść. Bubas, 31-latek, najstarsza z helskich fok, przyjechał ze Szwecji. Wcześniej mieszkał w ogrodzie zoologicznym w Oliwie. Ze Szwecji jest też Unda Marina. Ania i Ewa pochodzą z Estonii. Fok urodzony jest już w helskim fokarium. To foki, które na wolność już nie wrócą: zbyt długo żyły w niewoli, żeby dały sobie radę w morzu. Służą do tego, żeby człowiek mógł zdobywać coraz większą wiedzę. Przede wszystkim jednak rozmnażają się i to ich dzieci płyną później w morze: wyposażone w nadajniki satelitarne i z mikroczipami, dzięki którym można poznać trasy ich migracji i preferencje środowiskowe.
Wcześniej foki z Helu płynęły raczej na północ, ostatnimi czasy wybierają ujście Wisły. – Tam jest focza kolonia, dwa lata temu naliczono tam blisko trzysta osobników. Młode zwykle zwiedzają sobie okolicę i tam, gdzie spotkają odpowiadające im towarzystwo, odpowiednią bazę pokarmową i zapewniony spokój, tam zostają – tłumaczy Wioleta Miętkiewicz, koordynatorka zespołu opiekunów fok z Fokarium Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego. – Na foczej łasze jest obecnie dużo młodzieży, a foki lubią ze sobą się bawić, są towarzyskie, nieustannie się zaczepiają, gadają ze sobą. Wybierają przy tym miejsca, które są bezpieczne, to znaczy oddalone od człowieka, i w których jest dobra baza pokarmowa.
Ryby z nieba
Właśnie jedzenie, czyli ryby, to punkt sporny między fokami a rybakami. W fokarium nie ma z tym problemu. Foki dostają śledzie i makrele, czasem dla urozmaicenia diety również szprota. Niektóre ryby są ukryte w plastikowych butelkach albo skrzyniach z otworami, żeby musiały się pomęczyć z ich wydobyciem. Od czasu do czasu foki mogą zjeść lody śledziowe. Chodzi o to, żeby się nie nudziły i nie popadały w stereotyp: na wolności muszą cały czas polować i kombinować, skąd wziąć następny posiłek. Dziennie foka może zjeść od siedmiu do dziesięciu kilogramów ryb: to około 4 proc. masy ciała. Mniej jedzą, kiedy są upały. Focza matka opiekująca się szczenięciem potrafi – jak Unda Marina – przez trzy tygodnie nie wychodzić ze swojej „porodówki”. Wtedy pracownicy idą zanieść jej jakąś rybę, bo zwyczajnie im jej żal.
To tu, w fokarium najlepiej widać, że foki są… leniwe. Foka Ania nie zadaje sobie nawet trudu podpływania na karmienie. Otwiera tylko pysk i czeka, aż kolejna ryba wpadnie jej prosto do pyska. – W naturze jest podobnie – tłumaczy Wioleta Miętkiewicz. – Wprawdzie ryby nie spadają im z nieba, ale foki łowią ryby chore i osłabione, żeby bez większego wysiłku zjeść więcej.
– Taka jest rola wszystkich drapieżników w przyrodzie – dodaje Paulina Bednarek, opiekunka fok. – Mają eliminować słabsze osobniki i prowadzić ich selekcję, żeby rozmnażały się tylko te najsilniejsze i najzdrowsze. Po to właśnie są!
Rybacy twierdzą, że to ich sieci są dla fok takim „niebem”, z którego ryby wpadają im do pyska bez konieczności ich gonienia. I odmawiają dzielenia się z fokami swoim połowem.
Niechętnie się przedstawiają. Nie chcą, żeby łączyć ich ze sprawą zabijanych fok, choć o nich samych wyrażają się bez ogródek. Foki zjadają im zarobek, zdarza im się wyciągać sieci, w których większość stanowią same resztki ryb. Powtarzają, że człowiek powinien być ważniejszy niż foka, że fok jest za dużo. Przeliczają zjedzone przez fokę łososie na pieniądze: jeden duży łosoś to około trzystu złotych.
Oddać foki
Do fokarium trafiają na leczenie foki z Bałtyku. Przywożone są ranne lub osłabione, a kiedy odzyskują zdrowie, wracają do morza. – Absolutnie ograniczamy kontakt człowieka ze zwierzęciem do niezbędnego minimum – tłumaczy Wioleta Miętkiewicz. – Jeśli musimy zrobić badania, pobrać krew, zważyć zwierzę czy nakarmić, robimy to jak najszybciej, żeby go nie stresować. Ono musi wrócić do natury dzikie.
– Oswojona foka miałaby drastycznie mniejsze szanse na przeżycie na wolności – dodaje Paulina Bednarek. – Na szczęście foki nie chcą się do człowieka przyzwyczajać. Mają w sobie tę dzikość i nie mamy tu takiej, która by jakoś mocno do nas lgnęła.
Foki w helskim fokarium rozpoznają wprawdzie opiekunów po głosach, ale bardziej niż oni sami interesują ich wiadra z rybami w ich rękach. Nie oczekują, że ktoś będzie je głaskać czy zabawiać.
Po jego zakończeniu leczenia foki pakowane są do drewnianych skrzyń i przewożone łódką w teren niedostępny dla człowieka. – Wypuszczenie ich do morza to zwieńczenie naszej pracy – mówi Paulina Bednarek.
– Ludzie piszą nam, żebyśmy nie wypuszczali teraz fok, skoro ktoś na nie poluje. Ale nie możemy. Nie wolno nam więzić dzikiego zwierzęcia Nawet, jeśli się o nie boimy, nie możemy ich tu trzymać. Musimy je oddać z powrotem.
Kto zarybił morze?
Z powrotem oddaje się to, co nie należy do nas: to ważny kontekst tego, co dzieje się ostatnio wokół fok. Pracownicy fokarium oddają foki, które nie są ich własnością. Ale mówią i o tym, że również ryby nie są własnością człowieka.
– Na początku XX wieku w Bałtyku było sto tysięcy fok, teraz ich populację szacuje się na około trzydzieści tysięcy. Wybicie fok do czterech tysięcy w latach 70. nie spowodowało wzrostu populacji ryb. Nie można więc mówić, że jeśli zabijemy foki, nagle w Bałtyku pojawią się ryby – tłumaczy Paulina Bednarek. – Poza tym z jeszcze jednego powodu trudno jest nam zrozumieć rybaków. Rolnik sieje kukurydzę, sadzi ziemniaki, ma wkład w ich wzrost, więc słusznie broni swojej własności choćby przez dzikami. Ale rybak nie zarybił morza, dlaczego więc traktuje je jak swoją własność? Morze należy również do ryb i fok, nie możemy go zagrabiać wyłącznie dla siebie. Rybacy mogą stosować alternatywne narzędzia połowowe. Są specjalne klatki, w które foka się nie złapie. Jest również pula pieniędzy przeznaczona na odszkodowania dla rybaków, którym foki zjadły ryby – ale rybacy nie składają o nie wniosków.
Wrogowie
Foka w morzu nie ma naturalnego wroga, który by jej zagrażał. Krzywdę może jej zrobić tylko człowiek. Czasem robi to niejako rykoszetem, zanieczyszczając wodę albo prowadząc połów siecią, w którą foka łatwo może się zaplątać. Czasem świadomie i z premedytacją, uderzając w głowę grubym kijem.
– W tym roku mieliśmy już sześć fok, które trafiły do nas z obrażeniami zewnętrznymi, które mogły wskazywać na działalność człowieka – mówi Paulina Bednarek. – Wszystkie te obrażenia były podobne: bardzo duży, ropny obrzęk głowy. Widać, że ktoś uderzył, żeby zwierzę zabić, ale albo uderzył za słabo, albo ona była szybsza i uciekła. Jednej z tych fok nie udało się przeżyć, padła po dziesięciu dniach rehabilitacji.
W Morzu Bałtyckim ginie ponad dwa tysiące fok szarych rocznie. W większości są to foki młode i niedoświadczone, które łapią się w założone na ryby sieci skrzelowe z cienkimi, niemal przezroczystymi oczkami. Uwięzione zwierzęta nie są w stanie wypłynąć i zaczerpnąć oddechu.
Foka w morzu ma też coraz mniej przyjaciół. Choć mają możliwość pomieszkania przez jakiś czas nad morzem, do fokarium zgłasza się coraz mniej wolontariuszy. Plażowicze nie wiedzą, jak zachować się wobec leżącej na brzegu foki. Zaczepiają je, polewają wodą, straszą albo robią sobie z nimi zdjęcia.
– Foki lubią wygrzewać się na plaży i wychodzą z morza, żeby sobie odpocząć. Jeśli są bardzo zmęczone, wyjdą nawet na plażę pełną turystów – tłumaczy Paulina Miętkiewicz. – To nie znaczy, że taka foka umarła i coś z nią trzeba zrobić. Najlepsze, co można, to się do niej nie zbliżać i zachowywać tak, żeby nie zdawała sobie sprawy z naszej obecności. Nie chlapać jej wodą, bo foka bez wody nie umiera. I zadzwonić do nas, na numer alarmowy. My informujemy Błękitny Patrol WWF, oni pojawiają się na miejscu prawie natychmiast. Robią zdjęcia, mówią nam, w jakiej kondycji jest foka, i pilnują, żeby mogła spokojnie odpoczywać. Jeśli jest chora albo ranna, zabieramy ją do nas. Jeśli nic jej nie jest, odpocznie i sama wróci do morza.
Goście
„Ingerencja człowieka w przyrodę zawsze miała miejsce, ale przez długi czas była nacechowana towarzyszeniem, dostosowaniem się do możliwości, jakie dają same rzeczy. Było to przyjmowanie tego, co oferowała sama rzeczywistość naturalna, jakby wyciągając rękę w geście zaproszenia – pisze papież Franciszek w encyklice Laudato si’. – Natomiast to, co się liczy obecnie, to wydobycie z rzeczy wszystkiego, co możliwe, przez zawłaszczenie wynikające z ignorancji człowieka lub zapomnienia o samej naturze tego, co jest przed nim”.
Morze z żyjącymi w nim rybami i fokami nie jest własnością człowieka. Możemy czerpać z jego zasobów: byle tylko nie przypominało to wejścia do zapraszającego przyjaciela po to, by zdemolować mu dom.