Jeśli więc ośmielam się cokolwiek do owego tematu dodać, to tylko dlatego, że we wcześniejszych głosach – zarówno przeciw, jak i za – nie poruszono pewnego aspektu, który w zasadniczy sposób wpływa na ocenę moralnej postawy arcybiskupa.
Chodzi o znany już powszechnie list pasterski O katolickie zasady moralne, wystosowany do wiernych w 1936 r. Prymas pisze w nim, że Żydzi „walczą z Kościołem katolickim, tkwią w wolnomyślicielstwie, stanowią awangardę bezbożnictwa, ruchu bolszewickiego i akcji wywrotowej”. Wspomina też o ich „zgubnym wpływie” na obyczajowość, a także wychowanie młodzieży. Ale – kontynuuje – „bardzo wielu Żydów to ludzie wierzący, uczciwi, sprawiedliwi, miłosierni, dobroczynni. W bardzo wielu rodzinach żydowskich zmysł rodzinny jest zdrowy, budujący. Znamy w świecie żydowskim ludzi także pod względem etycznym wybitnych, szlachetnych, czcigodnych”.
Fragment ten (w oryginale nieco dłuższy) wywołał falę różnych opinii, często skrajnie różnych i wykluczających się wzajemnie. Podczas gdy jedni, koncentrując się tylko na jego pierwszej połowie, nazywają prymasa Hlonda antysemitą, drudzy przeciwnie, w zapale obrony dobrego imienia biskupa zapominają o cierpkich słowach wstępu owego wywodu i biorą pod uwagę jedynie jego przyjazną konkluzję.
Żadna z tych selektywnych ocen nie oddaje prawdy listu. Ale nie oddawałoby jej również proste zestawienie dwóch odmiennych opinii o Żydach, bez uwzględnienia jednego małego słówka: „ale”, które te opinie łączy. I nie tylko łączy. Według reguł języka polskiego „ale” jest czymś więcej niż spójnikiem: to partykuła, której użycie w odpowiednim miejscu nadaje sens całemu zdaniu.
Wyobraźmy sobie teraz tę samą wypowiedź, ale w odwrotnej kolejności. Bardzo wielu Żydów to porządni ludzie. Ale przecież Żydzi to także zgubni wywrotowcy i bolszewicy. Ta sama treść, jakże jednak różny sens! Byłby to w istocie głos przeciw Żydom. Bo w podobnych zdaniach najbardziej liczy się to, co jest nie przed, ale po „ale”.
Zastanówmy się teraz na spokojnie, po co i dla kogo prymas Hlond owe zdania napisał. Otóż adresował je do ludzi, którzy jako ogół bynajmniej nie darzyli sympatią swoich żydowskich sąsiadów. W oczach katolickiej większości Żydzi byli obcymi, w dodatku konkurentami w handlu i przemyśle. Co więcej, od pewnego czasu zza zachodniej granicy sączyła się w ich kierunku propaganda mówiąca, że walka z Żydami to zdrowy odruch „aryjskiego” narodu. Tych ludzi nie zamierzał Hlond przekonywać, że Żydzi to ludzie bez wad, bo by mu nie uwierzono. Tak, przyznaje prymas, można o nich powiedzieć niejedną rzecz nieprzychylną. Ale – pisze dalej – Żydzi to przede wszystkim nasi bliźni, na których „nie wolno napadać, bić ich, kaleczyć, oczerniać”.
Można i powinno się dyskutować, czy i na ile tamte nieprzychylne słowa o Żydach oddawały prawdę historii. Jednak nie one są tutaj istotą sprawy. List prymasa Hlonda był, przynajmniej w intencji jego autora, obroną Żydów, nie zaś napaścią na nich. A przesądza o tym małe słówko „ale”.