M.B.: Wszystkich chrześcijan poza pewnymi niuansami jednak: na przykład prawosławni odrzucają naukę o czyśćcu.
H.S.: Poza niuansami, ale nadzieję przecież mamy nie na czyściec, ale na niebo. Dla mnie temat nadziei jest bardzo bliski. Fascynuje mnie encyklika papieża Benedykta Spe salvi. Pamiętam, jakim zaskoczeniem było, że papież uznał, że taka właśnie rzecz jest współczesnemu światu, chrześcijaństwu potrzebna! Snuje tam opowieść o „ludziach nadziei”, choćby o Józefinie Bakhicie, porwanej przez arabskich handlarzy sudańskiej niewolnicy, która trafia do domu włoskiego konsula i odkrywa, że jest inny Pan: Chrystus, który kocha ją mimo to, że ona jest niewolnicą, że czyni ją wewnętrznie wolną i ofiaruje jej niebo… Opowiada o wietnamskim kardynale Nguyen Van Thuanie, który uwięziony przez władze komunistyczne, bez żadnego wyroku przebywał w więzieniu przez trzynaście lat, z czego dziewięć w pełnej izolacji. Tym, co pozwoliło mu przetrwać, kiedy już sam nie mógł się modlić, było powtarzanie tradycyjnych modlitw Kościoła. I mówi wreszcie Benedykt, że owszem, Spartakus walczył o doczesne wyzwolenie niewolników, że Bar-Kochba walczył o wolność Żydów, ale to chrześcijaństwo przyniosło nadzieję na niebo: nadzieję mocniejszą niż niewola i polityczna zależność. Chrześcijaństwo zwyciężyło taką właśnie nadzieją, nadzieją, że mimo tylu rozmaitych zniewoleń niebo nie jest puste, ale jest w nim Bóg, który cię kocha, który przeprowadza człowieka przez mrok, także ten największy – śmierci.
M.B.: Taki do końca optymistyczny jednak papież w tej encyklice nie jest. Pisze przecież, że w pewnym momencie dziejów Europy tę chrześcijańską nadzieję zastąpiła wiara w postęp. Ufamy, że prędzej czy później człowiek pokona choroby, pokona samą śmierć!
H.S.: Papież mówi, że to jest postęp od procy do megabomby: ale to nie nauka zbawia człowieka i daje mu nadzieję, ale robi to miłość.
M.B.: Miłość daje nadzieję. Jedną i wielką, czy jednak różne są te nadzieje? Przecież my jesteśmy różni!
H.S.: Benedykt pisze, że całe nasze życie utkane jest z małych nadziei. I jest wielka nadzieja, która je wszystkie spina. Jeśli zatrzymamy się tylko na małych nadziejach, nieosadzonych w wielkiej nadziei zbawienia, one mogą spowodować klęskę w naszym życiu. Boimy się wielkich słów, ale czy nie powtarzamy, nie podśpiewujemy sobie czasem prostej, mądrej frazy Asnyka: „Miejmy nadzieję, nie tę lichą, marną...”?
M.B.: To osadzenie oznacza, żeby nasze małe nadzieje nie przeczyły tej wielkiej. Rzeczywiście łatwo wtedy o katastrofę. Jeśli ktoś zatrzyma się na ziemskiej perspektywie, bez perspektywy zbawienia, i całe życie poświęci nadziei na bycie sławnym i bogatym?
H.S.: Albo ktoś będzie miał jedyną swoją nadzieję w małżeństwie. I kiedy coś się w tym małżeństwie zepsuje, wali mu się wtedy cały świat i wydaje się, że nie zostaje już nic…
M.B.: Nie zostaje nic… Myśli Ksiądz, że można żyć bez żadnej nadziei, na nic?
H.S.: Zamiast mówić o braku, ja bym raczej mówił o grzechach przeciwko nadziei. Na przykład o mówieniu „jesteś beznadziejny”: nauczyciel czy rodzic dziecku, dziewczyna chłopakowi. To może być życiowa klęska. I może też zasiewać rozpacz.
M.B.: Rozpacz jako grzech przeciw nadziei? Protestuję! Rozpacz owszem, rodzi się z braku nadziei, ale nie jest niczyim wyborem, nie jest decyzją, więc to za proste mówić, że jest winą.
H.S.: Dlaczego? Jeśli mogę się swoją głupotą doprowadzić do rozpaczy? Czasem człowiek sam wchodzi w sytuacje, które prędzej czy później prowadzą do rozpaczy. Tłumaczą dziewczynie rodzice, tłumaczą koleżanki, że ten chłopak to jest drań. Ale ona się zakochuje po uszy i nie słucha: chciałabyś ją rozgrzeszać z rozpaczy, która się potem pojawia? Przecież ona sama się w tę głupią miłość wpakowała!
M.B.: Po głupiej miłości można płakać, ale to jeszcze nie jest rozpacz. Rozpacz pojawia się, kiedy w wypadku samochodowym ginie ojciec z dwójką dzieci, a żona i matka zostaje sama. Ona naprawdę wtedy nie wie, jak dalej żyć. Ona wtedy naprawdę nie jest w stanie zaufać, że Bóg jest miłosierny i że otacza ją miłość. Rozpacz nie jest wyborem: ona przychodzi jako brak nadziei w najtrudniejszych doświadczeniach. Będę się upierać, że nie ma w niej osobistej winy człowieka. Wiem, że w teologii rozpacz nazywa się największym grzechem przeciw nadziei i na dodatek uzasadnia ją pychą. Ale to za proste. Rozpacz jest prawdziwym i dotkliwym cierpieniem.
H.S.: Ojciec Salij napisał kiedyś książkę Rozpacz pokonana. To ważny tytuł. O tym, że człowiek potrafi zachować godność nawet w niewoli, nawet w łagrze, tylko dzięki Boskiemu ziarnu czy promykowi nadziei. Głosem takiej nadziei dla ojca Salija jest Dostojewski, dla mnie – nasz Herling-Grudziński. Stałym bohaterem jego Innego świata i późniejszych opowiadań jest człowiek, który nie ulega rozpaczy, że życie jest tylko błądzeniem w labiryncie; człowiek, który nie poddaje się utopii i nie spogląda zbyt łatwo na niebo jako postój. Herling ufa prawdzie drogi krzyżowej. On, który całe dojrzałe życie przeżył na wygnaniu, wraca do zapamiętanej w dzieciństwie figury Kamiennego Pielgrzyma, stojącego na początku szlaku na Święty Krzyż. Widzi go w swoim losie, widzi w łagierniku Warłamie Szałamowie, synu popa, ateiście. Jeden z obozowych oprawców odbiera więźniom na rewirze protezy – sztuczne zęby, rękę, stopę; bardzo jest tym rozbawiony. Zbliża się do nagiego Szałamowa i mówi: „A ty co? Co ty dasz? Duszę dasz?”. Na to Szałamow: „Nie. Duszy nie oddam”. Przetrwał Kołymę, bo „duszy nie oddał”.
M.B.: Więc może to nie rozpacz, tylko poddawanie się rozpaczy jest grzechem przeciw nadziei? Nie ona sama, ale to, co z nią robimy, kiedy się pojawia? Bo problem jest chyba wtedy, gdy nie szukamy dróg wyjścia, nie szukamy nadziei, poddajemy się zwątpieniu.
H.S.: Tak, to może być ten kierunek. Że mogę się znaleźć w rozpaczliwych okolicznościach czy rozpaczliwej sytuacji, ale nie mogę, nie wolno mi zdecydować, że chcę w niej pozostać na zawsze. „Boskie jest w nas tylko to – siła Nadziei, którą wyraża nawet – a może tym gwałtowniej – siła rozpaczy” – napisał gdzieś Herling. W każdym razie rozpacz jest jakimś dowodem na istnienie nadziei i na to, jak bardzo człowiek jej potrzebuje. Taka jest moja puenta!
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce.
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”.