Monika Białkowska: Od tego, że ludzie przestali za nim tęsknić.
H.S.: Mam dokładnie takie samo wrażenie. Dawniej ludzie bali się piekła, a dziś boją się nieba. Urządzili się na ziemi, wprawdzie muszą ciężko pracować, ale często mają jakieś mieszkanie, ładny domek z ogródkiem, jakieś poczucie bezpieczeństwa i fajnie by było, gdyby to mogło tak sobie tutaj trwać, żeby się nie kończyło.
M.B.: A na dodatek boją się, że jak do nieba trafią, to będą się z nim męczyć – choć oboje wiemy, że to teologiczny absurd. Że będzie nudno, że będzie im czegoś brakowało. Nie umiem sobie nieba wyobrazić, ale tłumaczę je sobie takim stanem, kiedy człowiek jest tak szczęśliwy i tak pochłonięty czymś wielkim, że niczego mu nie brakuje, bo po prostu o tym nie myśli. Może to właśnie na tym będzie polegało niebo: że nie będziemy czuli żadnego braku?
H.S.: Znów nam nie uwierzą, że jesteśmy w drodze. A przecież jesteśmy... Mówisz pewnie o takim przeczuciu nieba i zachwycie, jaki czuliśmy dzisiaj, wchodząc do nowej cerkwi prawosławnej? Sama widziałaś, tam naprawdę czuje się niebo, tę bliskość ze świętymi, chce się tam zostać. Prawosławni to zachowali, tymczasem naszej współczesnej architekturze i sztuce sakralnej gdzieś to chyba umknęło. Może tu jest przyczyna tego, że trudno nam dziś mówić o niebie? Jezus używa tu prostych obrazów, mówi o uczcie, o białych szatach, o godach weselnych…
M.B.: A potem ludzie myślą, że mają spędzić wieczność przy stole, ubrani w białe prześcieradła!
H.S.: A to nie jest fajne siedzieć przy stole? Jest jeszcze obraz nieba jako ogrodu. Tak go sobie wyobrażają chrześcijanie, tak wyobrażają sobie muzułmanie. Do tego mamy obraz absolutnego pokoju, gdzie miecze przekują na lemiesze, a dziecko bawić się będzie z lwem. To nie jest piękne?
M.B.: A jeśli ktoś uwielbia duże miasta, nie znosi lasu i boi się robaków, to jak będzie wyglądało jego niebo? Będzie szczęśliwy w tym raju-ogrodzie? Czy raj dla niego będzie wyglądał inaczej? Jak mu mówić o niebie?
H.S.: A komuś innemu się miłość nie udała i już nie wierzy, że to możliwe. Te wszystkie obrazy są zawodne, to fakt.
M.B.: Dlatego próbuję sięgać głębiej. Mam wrażenie, że te stare obrazy tylko nam dziś komplikują sprawę. One miały tylko opisywać pewien stan człowieka. Mam wrażenie, że dziś ludzie łatwiej poradzą sobie z abstrakcyjnymi opisami tych stanów niż z naiwnymi obrazkami rodem z Biblii dla dzieci. I trzeba mówić o tych stanach: o szczęściu, miłości, spełnieniu. Bo oni biedni nie chcą już do nieba, bo myślą, że tam całą wieczność będą musieli śpiewać w chórach anielskich!
H.S.: Ciągle jedno „Alleluja”, albo jeszcze lepiej, według Apokalipsy, na wiecznej liturgii, podczas gdy w niedzielę trudno im wybrać się do kościoła na godzinę. Ale myślę, że i Jezus, i Paweł są świadomi ograniczeń, jakie niosą te obrazy. Paweł pisze do Koryntian, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Ciekawe jest też to, że w apokryfie Tomasza, w którym niewątpliwie zachowało się kilka autentycznych wypowiedzi Jezusa, te właśnie słowa przytoczone są jako słowa Jezusa. Możemy więc uznać, że Paweł cytuje tu to, co nie zostało zapisane w Ewangelii. Oni wiedzieli, że nieba nie uchwycimy naszymi zmysłami. Już w pierwotnym chrześcijaństwie dyskutowano o tym, jak o niebie mówić, i uczono, że potrzebne będą nowe zmysły: nowy wzrok, nowy słuch, żeby to wszystko zobaczyć.
M.B.: To znaczy, że nic nie możemy powiedzieć i skazani jesteśmy na te kiepskie obrazki?
H.S.: Możemy próbować coś powiedzieć. To też obraz, ale będziemy oglądać Boga twarzą w twarz, jak mówi św. Paweł. Ale nie jest obrazem prawda, że będziemy już całkowicie z Nim, w Nim. To jest ta wielka nadzieja, jaką od początku niesie ze sobą chrześcijaństwo. A jeśli On jest miłością, to niebo będzie wnikaniem w to, co On stworzył i kocha. To będzie odkrywanie Boga, patrzenie na świat Jego oczyma, docieranie do jego głębi, twórczość. Człowiek został stworzony do twórczości, więc trwanie w bezczynnej kontemplacji byłoby dla niego udręką, a nie szczęściem. Pewnie nie będzie tam trudu, ale będzie twórcza praca, wnikanie w świat miłości. Dla mnie najtrudniejsze jest zrozumienie tego, że po drugiej stronie nie będzie czasu. Miłosz pisał o tym kiedyś w wierszu, że „pokój wieczny nie mógłby mieć poranków i wieczorów. A to już dostatecznie mówi przeciw niemu. I zęby sobie na tym połamie teolog”. Cóż: rzeczywiście łamiemy sobie zęby.
M.B.: Z niebem jest też chyba ten problem, że dla wielu wydaje się niedostępne. Że to jakaś sprawa dla wybranych, poza zasięgiem normalnych ludzi. Niebo zrobiło się elitarne…
H.S.: Zrobiło się elitarne, bo tak o nim mówiliśmy. Dlatego ludzie nie cieszą się nim, słabo czekają. Ale myślę, że z takiego myślenia, że po jednej stronie są zwykli śmiertelnicy, a po drugiej nieskazitelni święci, trochę nas wyleczył i Jan Paweł II, i wielu innych po nim… Chyba groźniejsze niż elitaryzm jest jednak zobojętnienie. A jak można nie chcieć być wiecznie szczęśliwym i wiecznie kochanym?
M.B.: Można: dopóki się nie zrozumie, że w wieczności nie ma trzeciego wyjścia. Można być tylko wiecznie szczęśliwym albo wiecznie cierpieć. Wybór jest między niebem a piekłem, nie będzie żadnej przestrzeni dla tych, których to nie obchodziło. Ale prawdę mówiąc nie wiem, kiedy ostatnio słyszałam kazanie, w którym ktoś starałby się zachwycić mnie niebem.
H.S.: Kard. Ratzinger mówił, że już dawno przestaliśmy ludzi straszyć piekłem, ale o niebie też nie mówimy. A moje niebo to możliwość bycia z ludźmi, których kocham, i wchodzenie razem coraz głębiej w miłość Boga. Więcej nie umiem tu wymyślić, ale lubię patrzeć w górę. To będzie bardzo ciekawe zobaczyć wreszcie nowymi oczyma Jezusa, spotkać Maryję, tych wszystkich świętych, dowiedzieć się, jak będzie wyglądało to wieczne biesiadowanie. Ale najważniejsze jest to, że tam będzie jakaś ostateczna sprawiedliwość. Że ten, który jest kompletnym draniem, nie skończy tak samo jak człowiek, który kochał, wierzył w Boże miłosierdzie i naprawiał swoje winy. Że będzie niebo albo piekło. Ale jak to się wszystko wypełni? Czy to będzie rodzajem nagrody? Czy wejściem z narzeczeństwa na ziemi w wieczną, pełną i doskonałą miłość małżeńską z Bogiem, z innymi. Pewnie tak. Pragnę usłyszeć: „Nareszcie wiesz”.
M.B.: Zatrzymujemy się, żeby zobaczyć żubra?
H.S.: Jedź, nie zobaczę go teraz, to zobaczę w niebie.
M.B.: Taki żubr doskonały, bez garba, to będzie żadna atrakcja.
H.S.: On nawet w niebie będzie z garbem, to będzie jego doskonałość!
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego