Co może dać dzieciom tata, a czego nie da im nawet najwspanialsza mama?
– W psychologii nie istnieje „najwspanialsza mama”…
No tak. Wystarczy, że jest „wystarczająco dobra”. To moje ulubione określenie, takie uspokajające.
– Właśnie. O ojcach rzadko się słyszy, że mogą być po prostu wystarczający. Nie muszą być idealni, najwspanialsi, najcudowniejsi – choć jeśli mają dobre relacje z dziećmi, one prawdopodobnie chwalą się swoim rówieśnikom, że to ich tata jest numer jeden.
Ale lepiej niż niedoścignionym ideałem, być po prostu wystarczającym.
Lepiej dla kogo?
– Dla ojca i dla samych dzieci. Dla ojca, bo życie zorientowane na dążenie do ideału, którego i tak nigdy nie osiągnie, jest męczące i przytłaczające. A dla dzieci – z wielu powodów. Ojciec powinien zaspokajać potrzeby dziecka, ale też może je od czasu do czasu sfrustrować, np. odmawiając spełnienia zachcianki. Dzieci powinny się nauczyć radzić sobie z niezadowoleniem, bo świat nas codziennie na nie naraża. Najlepiej dorosnąć do tego w domu, który jest jak bezpieczne laboratorium, w którym można przeżywać wszystkie emocje, przyjemne i nieprzyjemne.
I jeszcze jeden powód, dla którego ojciec nie powinien być idealny, szczególnie odnoszący się do relacji tata-córka. Dziewczyna, a potem kobieta, która ma zbyt fajnego ojca, może mieć w dorosłym życiu trudności z wyborem męża. Żaden nie będzie dorastał tatusiowi do pięt. A więc dobrze mieć jakieś wady.
Jaki powinien być wystarczająco dobry tata?
– Zaangażowany w życie swojego dziecka, kochający, troskliwy, zapewniający bezpieczeństwo, ale też wymagający i stawiający granice. Nie mam też wątpliwości, że czymś najlepszym, co ojciec może zrobić dla swoich dzieci, jest kochać ich matkę.
Żeby być dobrym ojcem, trzeba sięgnąć do swoich doświadczeń wczesnodziecięcych i obudzić swoje wewnętrzne dziecko, czyli tę część naszej osobowości, która ukształtowała się w młodości. Ona nie odeszła wraz z procesem dorastania. Przeciwnie – będzie nam towarzyszyć do końca życia. Pozytywne wydarzenia z dzieciństwa zawsze będą dla nas źródłem poczucia własnej wartości. Dadzą nam siłę i energię do działania. Te trudne, o których mówimy czasem, że to „rany z przeszłości”, mogą nam skutecznie podcinać skrzydła. Może zabrzmi to abstrakcyjnie, ale aby dogadać się ze swoją córką czy synem, najpierw trzeba się porozumieć ze swoim wewnętrznym dzieckiem, czyli sięgnąć do tego, co jest w nas dziecięce. Trzeba wejść w sposób myślenia dzieci, zniżając się do nich mentalnie i psychicznie. Czyli mówić ich językiem, rozmawiać o ich sprawach i bawić się na ich zasadach. Dotyczy to przedszkolaków, dotyczy to nastolatków.
A jeśli wewnętrzne dziecko mężczyzny jest zranione i trudno przywołać wspomnienia, które pozwoliłyby zaufać w swoje ojcowskie kompetencje? Co ma zrobić tata, który sam miał nieobecnego ojca, bo odszedł, wcześnie zmarł lub był, ale jakby go nie było?
– Na pewno się nie załamywać. Oczywiście, im więcej mamy przykrych doświadczeń z dzieciństwa, tym trudniej jest stanąć twarzą w twarz z własnym niemowlakiem, uczniem, młodym dorosłym. Warto wtedy odwoływać się do pozytywnego wzorca, który utkwił nam w pamięci. Może chociaż przez chwilę był w naszym życiu dobry wujek, ojczym, nauczyciel albo trener? A może wśród znajomych małżeństw są ojcowie, o których uważamy, że dobrze wywiązują się ze swojego zadania? Warto ich podpatrywać, pytać, rozmawiać. Jestem optymistą i choć wymaga to sporo pracy, sądzę, że zranienia z dzieciństwa można uleczyć. Można być dobrym tatą, nawet jeśli samemu miało się ze swoim ojcem pod górkę.
Jak tata może pomóc swojej córce rozwinąć kobiecość?
– Podkreślać jej mocne strony, mówić komplementy, zabierać na wycieczki bez mamy. Trochę zawieje Freudem, ale z perspektywy terapeuty i ojca potwierdzam, że córka z całym swoim wdziękiem i kobiecością próbuje nieświadomie uwieść tatę. Na przykład ubiera się ładnie, a potem biegnie do niego, aby zakręcić się w sukience i uzyskać aprobatę lub proponuje zabawy w stylu: „Ty, tatusiu, jesteś królem, ja księżniczką”. Tata, który zna potrzeby dziecka i chce na nie adekwatnie odpowiadać, powinien wchodzić w te zabawy, przyjmując konwencję córki.
Co jeszcze może zrobić, aby jego mała córeczka rozwinęła się w piękną i świadomą siebie kobietę? Powtórzę: kochać jej matkę. Widząc udane małżeństwo rodziców, dziecko prawdopodobnie nie zadowoli się byle jaką relacją z byle jakim mężczyzną.
Na to wszystko potrzeba czasu. Czasu wysokiej jakości, czyli bez zaglądania w ekran smartfona, bez głowy zajętej milionami projektów z pracy. Tylko tata i dziecko, bo dotyczy to także budowania relacji z synem. Banały, ale tak trudne do zrealizowania.
Jest Pan zwolennikiem współczesnych „postrzyżyn”, czyli np. symbolicznych wyjazdów na spływ kajakowy, w czasie których syn przechodzi pod opiekę ojca?
– Moim zdaniem to cenna inicjatywa. Im syn starszy, tym tego „męskiego czasu” powinno być więcej. Przestrzegam jednak przed czekaniem na jakiś magiczny moment, od którego ojciec postanowi, że będzie chodził z synem na ryby, jeździł rowerem i rozmawiał na poważne tematy. Jeśli pierwszą tego typu inicjatywę podejmie, mając syna nastolatka, niech się nie zdziwi, jeśli poniesie klęskę. To za późno.
Zatem kiedy?
– Ojciec wchodzi na scenę, kiedy dziecko ma nie siedem lat, kiedy to w przeszłości odbywały się postrzyżyny, ale w wieku sześciu miesięcy. Wtedy niemowlę zauważa go jako tzw. drugoplanową figurę przywiązaniową. Orientuje się, że oprócz matki istnieje ktoś jeszcze, że jest jakiś świat poza nim i mamą. Już wtedy tata ma do spełnienia bardzo ważną rolę, jaką jest separacja dziecka od matki. Ojciec powinien zacząć aktywnie zajmować się dzieckiem: bawić się z nim, zabierać na spacer, karmić, gdy przyjdzie na to pora. W pierwszych miesiącach życia diada matka-dziecko jest tak silna, że ojciec jest wypchnięty poza ten układ i, cóż, nie powinien się zbytnio wtrącać. Ale gdy maluch kończy pół roku, ojciec musi wrócić. A kobieta…
…musi się na to zgodzić. Tylko że czasem robi to bardzo niechętnie. Wtedy rolą ojca staje się obrona dziecka przed nadopiekuńcza matką?
– I matka, i ojciec mogą się uwikłać w nadopiekuńczość, choć częściej dotyczy to kobiet. To nie jest łatwa sytuacja dla mężczyzny, ale musi wtedy wkroczyć do akcji i postawić granice. Zaborczość matki szkodzi jej, relacji małżeńskiej i dziecku. Kobietom trudno zrezygnować z kontroli z lęku. Boją się, że dziecko będzie głodne, spragnione, brudne. Z natury mają mniejszą skłonność do podejmowania ryzyka. Może to stereotyp, że ojciec jest potrzebny, aby dziecko nauczyło się wchodzić na drzewo, ale bywając w parkach, obserwuję że najczęściej to tatusiowie uczą dzieci jeździć na rowerze. Wiem, że to, co powiem, jest niepopularne, ale w pewnych sytuacjach objawem nadopiekuńczości matki i niepojawienia się ojca po szóstym miesiącu życia dziecka, jest przedłużające się do czterech czy pięciu lat karmienie go piersią.
Jak kobieta może ułatwić mężowi budowanie więzi ojciec-dziecko?
– Bliska jest mi teoria autodeterminacji Deciego i Ryana. Dotyczy ona relacji międzyludzkich i zakłada, że każdy człowiek kieruje się w życiu trzema podstawowymi potrzebami: autonomii, kompetencji i relacji. Na przykład w środowisku pracy szef powinien dawać podwładnym poczucie autonomii, kompetencji i relacji, ale też odwrotnie – pracownicy powinni przekonywać szefa, że jest autonomiczny, kompetentny i buduje z zespołem satysfakcjonujące relacje. Podobnie w środowisku szkolnym: badania potwierdzają, że jeśli nauczyciel zapewnia uczniom wspomniane potrzeby, to rozwija w nich wewnętrzną motywację, czyli dzieci chcą się uczyć nie dlatego, że ktoś im każe, ale same z siebie.
Żona może pomóc mężowi w byciu dobrym ojcem poprzez zaspokajanie tych trzech potrzeb. Potrzeba autonomii będzie spełniona wtedy, kiedy ojciec będzie mógł podejmować samodzielne decyzje dotyczące dziecka np. co do ubioru malucha czy zgody w sprawie wyjścia na koncert nastolatka. Potrzeba kompetencji zostanie zaspokojona, kiedy żona nie będzie krytykować decyzji męża, ale uzna je za dobre, pochwali. Ważna uwaga: jesteśmy różni i nie musimy znać się na wszystkim. Niech więc żona nie przeżywa, że mąż nie jest mistrzem połączeń kolorystycznych – grunt, że dziecko nie marznie. No i ważne, by to wszystko działo się w relacji: małżeńskiej i rodzicielskiej.
Dzięki wsparciu żony w zaspokojeniu tych potrzeb mąż zyska wewnętrzną motywację do tego, aby spędzać z dziećmi jak najwięcej czasu. A przecież o to chodzi.
Piotr Ozaist
Psycholog i psychoterapeuta małżeński, rodzinny oraz osób indywidualnych. Pracuje m.in. w Maltańskim Centrum Pomocy Niepełnosprawnym Dzieciom i Ich Rodzinom oraz w Klinice Małżeńskiej w Krakowie. Mąż i ojciec córki.