Wszystkie biogramy najwięcej miejsca poświęcają jego bohaterskim czynom podczas II wojny światowej, gdy na własne życzenie trafił do Auschwitz, gdzie zbudował siatkę konspiracyjną, następnie uciekł z obozu, dołączył do Kedywu, wziął udział w powstaniu warszawskim, a potem przyjechał z emigracji do Polski, by pisać na Zachód raporty o sytuacji w kraju. Biografie poświęcają trochę miejsca wojnie polsko-bolszewickiej, w której walczył zaledwie 18-letni Pilecki. Co jednak działo się między wojnami? Wielki bohater polskiej wolności po tym, jak trafił do cywila, w latach 20. poszedł na studia, potem zajął się rodzinnym majątkiem, którym gospodarował do sierpnia 1939 r., gdy został zmobilizowany. To tam się ożenił, tam na świat przyszły jego dzieci, tam pracował na życie. Niezłomny żołnierz w czasie pokoju wiódł w dużej mierze życie ziemiańskie, choć utrzymywał kontakty z wojskiem.
Dlaczego o tym wspominam? Bo ostatnio bardzo dużo mówi się o patriotyzmie, szczególnie w tym roku, gdy zbliża się rocznica stulecia niepodległości. Istnieje w naszej debacie dość niemądre rozróżnienie na patriotyzm dnia codziennego i patriotyzm militarystyczny. Zwolennicy tego pierwszego mówią, że w czasie pokoju nie można gloryfikować oddawania życia za ojczyznę, że wtedy trzeba po prostu płacić podatki i sprzątać po psie. Zwolennicy tego drugiego zdają się marzyć o wojennym bohaterstwie, męstwie i honorze, trochę zapominając o tej codzienności. W postaci Pileckiego zaś były oba te czynniki. Gdy była wojna, potrafił okazywać bohaterstwo najwyższej próby. Gdy nastał pokój, budował Polskę, troszcząc się o rodzinny majątek i wychowując dzieci.
Przyznam, że trochę niepokoi mnie swoista banalizacja patriotyzmu, z którą mamy do czynienia w ostatnich latach. Wyznacznikiem miłości do ojczyzny stają się sprawy zupełnie drugorzędne – wystarczy włożyć koszulkę z kotwicą, husarią, Orłem Białym itp., i już mogę się czuć patriotą, a więc mieć prawo do tego, by tropić wrogów ojczyzny, dzielić świat na prawdziwych Polaków oraz zdrajców. To taki patriotyzm kanapowy, polegający na pielęgnowaniu uczucia miłości do ojczyzny podprawionej sporą dozą niechęci, frustracji czy lęku.
Tymczasem, jak wspominali polscy biskupi rok temu w dokumencie Chrześcijański kształt patriotyzmu – powołując się zresztą na Pamięć i tożsamość Jana Pawła II, chyba najlepszy wykład patriotyzmu w polskiej kulturze – jest on przede wszystkim czymś pozytywnym, jest ukonkretnieniem przykazania miłości bliźniego. Patriotyzm to więc nie tyle wzniosłe uczucie będące reakcją na świat, ale pewna postawa proaktywna, a więc skłaniająca do działania na rzecz ojczyzny w sposób, jaki w danej chwili jest dla jej dobra potrzebny. W czasie wojny to oczywiste, ale chyba wciąż musimy uczyć się tego patriotyzmu czasu pokoju, gdy nie ma wielkiego zewnętrznego wroga, który wszystkich jednoczy (pewnie dlatego wielu tak tęskni do PRL, gdy od razu było wiadomo, kto jest dobry, a kto zły), lecz w którym trzeba szukać jedności wokół wspólnych celów. Może ta lekcja to najlepsze zadanie na setną rocznicę odzyskania niepodległości?