Sto dwadzieścia wspólnot w całej Polsce, liczących siedem tysięcy członków. To bilans ośmiu lat działalności wspólnoty „Przyjaciele Oblubieńca”, którą ksiądz założył. A wszystko zaczęło się od telewizora i Jana Pawła II.
– To prawda. Do 2002 r. żyłem jak poganin. Okres dojrzewania to był jeden wielki bunt. Pozbyłem się relacji z Bogiem, w końcu zanegowałem Jego istnienie. W 2002 r. do Polski przyjechał Jan Paweł II. Z papieżem było mi zupełnie nie po drodze. Byłem przeciwny tej wizycie i całemu zamieszaniu wokół niej. Jednak w pewnym momencie siedząc przed telewizorem trafiłem na transmisję. Chciałem przełączyć, ale coś mnie przyciągało. Papież mówił o grzechu, który nas niszczy i powoduje wewnętrzny ból. Te słowa mocno przeszyły moje serce. Zobaczyłem swój grzech i swój ból. To był moment, w którym postanowiłem wrócić do Boga. Gdy tylko pomyślałem, że chcę wrócić, pojawiła się myśl, że mam zostać księdzem. Odruchowo powiedziałem: „Nie ma takiej opcji, nie chcę być księdzem, nie chcę być sam, nie wyobrażam sobie celibatu!”. Bóg jednak w jednym momencie przekonał mnie, że kapłaństwo da mi szczęście. To wszystko trwało nie więcej niż pięć minut… Następnego dnia byłem już po rozmowie u pallotynów w Kielcach. Ksiądz, z którym rozmawiałem, śmiał się trochę z mojej historii, ale przyjął mnie do zgromadzenia, naginając formalności. Ja bym kogoś takiego do zakonu nie przyjął! (śmiech)
Nazwa wspólnoty zobowiązuje. Czy czuje się ksiądz przyjacielem Jezusa?
– Bardzo chciałbym nim być! Gdy byłem diakonem, pojechałem na rekolekcje, na których prosiłem Boga, aby pokazywał mi moją tożsamość, żeby dał mi duchowe imię. Wtedy pojawił mi się w myślach tekst z brewiarza: „A ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego, gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi”. Pomyślałem, że tak często modlę się tymi słowami, więc dlatego o nich pomyślałem. Potem przyszły kolejne słowa, które mnie przeraziły: „Przygotuj świat na moje powtórne przyjście”. Szybko skończyłem modlitwę, bo stwierdziłem, że same głupoty przychodzą mi do głowy. Wszedłem na konferencję, a rekolekcjonista rozpoczął zdaniem: „Jeżeli Pan Bóg powołuje cię do ewangelizacji, to po to, żebyś poszedł jak Jan Chrzciciel przygotować drogę Panu i by przygotować świat na Jego powtórne przyjście”. Prawie z krzesła spadłem. Konferencja była o Janie Chrzcicielu jako przyjacielu Oblubieńca. I to słowo mnie wewnętrznie poparzyło. Nie miałem wątpliwości, że to jest odpowiedź na moją prośbę o nadanie duchowego imienia. Wtedy zaczęła powstawać wizja wspólnoty i charyzmatu, w którym mamy przyprowadzać ludzi do Jezusa, jak oblubienicę do Oblubieńca i doprowadzać do zaślubin. Zrozumiałem wtedy, że celem ewangelizacji jest rozkochiwanie ludzi w Jezusie.
„Przyjaciel Oblubieńca” to nie jakiś pobożny slogan…
– To sformułowanie wywodzi się ze Starego Testamentu. Określano nim starszego drużbę pana młodego. To on miał za zadanie znaleźć mu ukochaną, poznać parę ze sobą, rozkochać ich w sobie i przygotować wesele. To on podnosił welon pannie młodej, prowadził parę na noc poślubną, a potem ogłaszał, że małżeństwo zostało skonsumowane. To była bardzo ważna funkcja. W Księdze Rodzaju jest scena, w której Abraham wysyła Eliezera, żeby znalazł żonę dla jego syna Izaaka. I on bierze ze sobą wszystkie kosztowności swojego pana i przy studni opowiada Rebece, jak wspaniały jest Izaak. Oczywiście pojawia się w takich sytuacjach pokusa, by prowadzić ludzi do nas, a nie do Boga. A naszym zadaniem jest tak opowiadać o Jezusie, aby inni zachwycili się Nim, a nie nami. To jest wielkie ryzyko, które podejmuje Bóg, dając nam tyle łask.
To ryzyko jest w pewnym sensie po dwóch stronach. Św. Jan Chrzciciel zapłacił za nie najwyższą cenę.
– Jan Chrzciciel długo przygotowywał się do swojej działalności. Przygotowywał swoje serce, aby naprawdę należało do Jezusa. Był gotowy umniejszać się po to, aby Jezus wzrastał. Największą rzeczą, jaką zrobił Jan Chrzciciel, było to, że zniknął, aby mógł zostać już tylko Jezus. My mamy dojrzewać do tego, aby znikać, aby mógł zostać tylko Jezus. Każdy z nas to przechodzi. Każdy, kto wchodzi na drogę wewnętrznego oczyszczenia, widzi, ile kosztuje zaparcie się samego siebie. On nas zaprasza, abyśmy się temu oczyszczeniu poddali. Ważne aby przyjmować to, że każdy z nas jest inny, ma inną dynamikę duchowego wzrostu. Bogu się nie spieszy, bo On jest miłością, która potrafi czekać.
Św. Teresa z Ávili żaliła się Jezusowi, że na każdym kroku przeżywa przeciwności. Jezus odpowiedział jej, że w ten sposób traktuje swoich przyjaciół. Św. Teresa odpowiedziała: dlatego masz ich tak niewielu!
– Ten dialog miał miejsce, gdy św. Teresa jechała zakładać kolejny klasztor i odpadło koło w jej wozie. Padało, było błoto, a ona schorowana musiała to koło wymieniać. Słowa tej modlitwy są do bólu prawdziwe i głębokie. Św. Teresa pokazuje tu wielką pokorę, mówiąc to, co czuje. Czy Pan traktuje tak swoich przyjaciół? Tak. Łamie w nich wszystko, co jest grzechem, niedoskonałością, bo pragnie świętości człowieka. Im człowiek się bardziej temu poddaje, tym szybciej to idzie, a im bardziej ciągnie ku sobie, tym bardziej cierpi. W dialogu z Bogiem najważniejsze jest to, aby w ogóle był! Chodzi o to, aby niczego nie udawać i nie bać się mówić Bogu o swoich uczuciach. Niektórzy myślą, że do Boga to nie wypada tak mocniej powiedzieć. Jeżeli to jest prawda o mnie, jeżeli to jest moje odczucie, to powinienem to Bogu powiedzieć! Wyobraźmy sobie dwoje ludzi, którzy ciągle udają przez sobą lepszych niż są. Tak nie da się budować dobrej relacji! Czasami w relacji z Bogiem jest ciężko. Płaczemy, złościmy się, obrażamy. Z zewnątrz to może wyglądać nieładnie, ale Pan Bóg patrzy na serce i wie, z czego wynikają nasze uczucia. Widzi, że czegoś nie dźwignęliśmy, widzi, że nie rozumiemy.
Jose Prado Flores, założyciel Szkoły Nowej Ewangelizacji, napisał książkę Dlaczego Bóg nie uzdrawia swoich przyjaciół? Zauważa w niej, że Jezus specjalnie zwlekał z przyjściem do swojego chorego przyjaciela Łazarza.Nie uzdrowił go jak dziesiątki innych, obcych ludzi.
– Przyjaźń jest relacją, która pozwala na więcej. I to działa w dwie strony. Przyjaciele Boga mają większe prawo do Jego Serca, ale Bóg też ma prawo do ich serc. Jeżeli patrzymy cały czas na siebie, to to, o co prosi nas Bóg, wydaje nam się bardzo trudne. Im częściej patrzymy na Chrystusa, tym cierpienie staje się mniejsze. Wiele razy posługiwałem w miejscach, które były mało prestiżowe. Zdarzało mi się wyjechać po weekendowych rekolekcjach bez kolacji i bez „Bóg zapłać” ze strony proboszcza. Pojawiał się w moim sercu bunt i osąd. I kiedyś, gdy żaliłem się Bogu, pojawiła mi się taka myśl: „Czy gdybyś wiedział, że tak będzie, to byś przyjechał?”. Pomyślałem: nie. A znowu myśl, że Bóg wysłał tam mnie, bo nie miał nikogo innego, bo nikt nie chciał tu przyjechać. Po ludzku to są trudne momenty, ale one mnie prostują. Przecież nie stało się nic, na co bym się nie zgodził. Gdy byłem święcony, mówiłem Bogu, że ma prawo mnie wezwać kiedy i gdzie chce. Myślę, że swoim przyjaciołom Bóg chce to ciągle przypominać. Jakby mówił do nas: „Dałeś mi swoje serce do dyspozycji, to proszę cię, zrób to”. To są momenty mocno weryfikujące naszą relację z Bogiem: czy jest to przyjaźń, czy tylko powierzchowne emocje i trwanie przy Bogu, bo jest mi dobrze.
Czy jest jakiś „cudowny” środek na rozwijanie tej przyjaźni?
– Przede wszystkim pokora i miłość. Tam, gdzie kończy się pokora, tam się kończy rozwój. I wszędzie tam, gdzie kończy się miłość, tam kończy się relacja z Bogiem. Dlatego kochający i pokorni dochodzą tak daleko.
„Nazwałem was przyjaciółmi, bo objawiłem wam wszystko.” Aż tak daleko…
– Bóg dopuszcza nas do swojego Serca. Co to znaczy „objawia wszystko”? Objawia miłość i centrum tej miłości, czyli Paschę. Ona pokazuje, czym była Jego śmierć, ukrzyżowanie i zmartwychwstanie konkretnie dla mnie. Wtedy Bóg w głębinach serca pokazuje nam nasze życie z innej perspektywy. Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego święci cieszyli się z cierpienia. Św. Teresa z Lisieux umierała i powiedziała, że boi się nieba, bo nie wie, jak będzie mogła żyć bez cierpienia. A Bóg po prostu objawił jej wszystko. Gdy my jednoczymy się z Paschą Chrystusa, Jego Pascha staje się naszą Paschą. Jesteśmy Jego. To są szczyty życia z Bogiem, o których marzę i do których mi daleko. Ale w tej relacji jest miejsce i na cierpienie, i na radość. Nie mówię tu o taniej wesołkowatości i emocjach. Chodzi o głębię Jego Serca, która woła nasze serce. Pan ma dla nas takie rzeczy, o których nam się nawet nie śniło, przy których wszystko co materialne, staje się nieatrakcyjne. Są to momenty, których nie da się opowiedzieć.
Przyjaciele mają swoje tajemnice…
– Myślę, że im bliżej jesteśmy z Bogiem, tym częściej milczymy. To są momenty, które zostają na zawsze tylko między nami.
Ks. Krzysztof Kalka SAC
Pallotyn, rekolekcjonista, założyciel wspólnoty „Przyjaciele Oblubieńca”, moderator Pallotyńskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji, członek zespołu „Razem za Jezusem”. Ma 38 lat. Mieszka w Lublinie