Kto jest tutaj szefem?
Krystyna: – Pan się przestraszy. Szefem jest Jezus między nami.
Ale mieszkają Panie we cztery, więc musi być jakaś organizacja i podział zajęć.
Krystyna: – Jak w każdej wspólnocie jest konkretna struktura, ale staramy się żyć jak w rodzinie, dlatego dzielimy się zadaniami.
IRENA: – Owszem, mamy wszystko podzielone, ale w przypadku jakiejś nieprzewidzianej sytuacji pomagamy sobie.
Nieprzewidziane sytuacje, bo trzeba dłużej zostać w pracy? Wiedzą tam, kim jesteście?
Magdalena: – Zależy od środowiska. Pracowałam w firmie, gdzie wydawało mi się, że lepiej nie mówić. I nie wiedzieli. W końcu nie wyróżniamy się niczym zewnętrznym.
Teresa: – U mnie w pracy wiedzą, ale nie wszyscy.
Irena: – Wcześniej, jak byłam w Warszawie, to pracowałam w bibliotece. Nie było tak, że na dzień dobry wszystkim mówiłam, że jestem fokolariną. Raczej starałam się po prostu żyć tą duchowością. Pojawiały się oczywiście pytania, ale mówiłam w zależności od tego, jaką relację miałam z daną osobą.
Jedna z Was poznała Ruch Focolari w latach 70. Jak to było możliwe? Polska była wtedy zamknięta na Zachód.
Krystyna: – O Ruchu Focolari dowiedziałam się od mojego brata. Poznał osoby, które zetknęły się już z Ideałem. Wtedy używaliśmy sformułowania „poznaliśmy Ideał”. W zasadzie tak poznaje się Ruch – poprzez żywe osoby. Dzięki temu jest bardziej pociągający i przyciągający.
Na czym polega ten Ideał?
Krystyna: – W czasie II wojny światowej jedna z towarzyszek Chiary Lubich, naszej założycielki, zachorowała. Przyszedł do niej kapłan z Komunią św. i zapytał Chiarę o to, czy wie, w którym momencie Jezus najbardziej cierpiał. Wskazała na modlitwę w Ogrójcu, lecz kapłan odparł, że najbardziej opuszczony był na krzyżu, gdy wołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Wtedy Chiara postanowiła wraz ze swoimi towarzyszkami, by Jezusa w tym wołaniu uczynić Ideałem.
Irena: – W czasie wojny Chiara też się zastanawiała, czy istnieje jakiś ideał, którego żadna bomba nie jest w stanie zniszczyć. Jedna z jej koleżanek chciała mieć piękny dom, ale został zburzony. Inna pragnęła założyć rodzinę, ale narzeczony nie wrócił z frontu. Chiara chciała studiować, ale uniwersytety były zamknięte. Poszukiwała odpowiedzi na to pytanie, w końcu zrozumiała, że ten Ideał istnieje i jest nim Bóg.
Wojna się skończyła, żyjemy w stosunkowo bezpiecznych czasach. W jaki sposób można przełożyć ten element Waszej duchowości na współczesność?
Teresa: – Rzeczywiście, wtedy było w pewnym sensie łatwiej. II wojna światowa, mnóstwo potrzebujących i biednych. Tuż po wojnie wielu nie miało co jeść. Pierwszą odpowiedzią Ruchu była pomoc potrzebującym, ale gdy wojna się skończyła i gdy powracało normalne życie, Chiara zrozumiała, że najbardziej biedni to ci, którzy są daleko od Boga. Nie ubóstwo materialne, ale dusza, która w gruncie rzeczy u każdego człowieka pragnie i szuka Boga i nie może Go znaleźć. Zawsze tym największym pragnieniem Chiary było to, by dać głodnemu światu Boga. Jego dawanie wygląda w ten sposób, że dzięki miłości wzajemnej między nami, którą staramy się żyć, obecny jest Jezus. Sam to obiecał (Bo gdzie dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich – Mt 18, 20), a my jesteśmy tylko narzędziami. To On leczy tych, którzy przychodzą zranieni i karmi najbardziej głodnych. Ten głód jest ogromny. Krzyk Jezusa Opuszczonego na krzyżu – ten świat, który jest Jezusem Opuszczonym, który krzyczy, bo jest głodny Boga, bo wydaje się opuszczony – to jest nasza droga. Nasze życie to pragnienie ciągłego dawania Boga światu. Jesteśmy też często ułomne. Zdarza się, że nie mamy serca tak otwartego, jak bardzo byśmy chciały. I wtedy jedynym ratunkiem, żeby tę dziurę w sobie wypełnić i móc iść dalej, jest ukochanie Jezusa Opuszczonego. To zrozumienie, że wobec niepowodzenia i wątpliwości możliwa jest miłość, która przyznaje się do niedoskonałości i akceptuje, że Jezus Opuszczony jest też w nas. Jeśli jest to On, to wtedy jest do ukochania. Dochodzi wtedy do czegoś niesamowitego, że puste miejsce się wypełnia. To nie jest nasz geniusz czy nasza świętość. To jest po prostu miłosierdzie i ogromna łaska, która łączy się z tym charyzmatem. Każda z nas dostała go w różny sposób i w różnym momencie życia. Sama mogę powiedzieć, że zostawiłam smutne życie bez kolorów po to, by otrzymać nowe – niesamowicie pełne, różnorodne i bogate. Zostawiłam chleb dla tortu.
Nie wydaje się, żeby to była prosta decyzja. Z czym musiałyście się wtedy zmierzyć? Pojawiały się wątpliwości, czy życie, które prowadzicie, jest właśnie tym?
Magdalena: – Charyzmat jedności znałam już wcześniej. Skończyłam studia, pracowałam, ale czułam pustkę. Czegoś mi brakowało, nie wiedziałam czego. Z jednej strony był to brak sensu w tym, co się robi. Moment powołania do życia konsekrowanego to było zrozumienie, że Jezus Opuszczony może wypełnić moją pustkę i nawet jeśli nie będzie łatwo, to moje cierpienie będzie miało imię i będzie miało sens. Minęło już dziesięć lat. Siła powołania jest tak mocna, że jest się w stanie robić rzeczy, do których wcześniej nie było się zdolnym. Były różne momenty. Nie zawsze jest super. Czasami jest się w górze, czasami w dole. Chiara mówiła, że radość, która pochodzi od Jezusa, może w jednej chwili rozjaśnić nawet kilka lat ciemności.
Krystyna: – Zawsze podobała mi się duża rodzina. Sama z takiej pochodzę. Z Ruchem zetknęłam się, gdy byłam na pierwszym roku studiów. Zachwycił mnie radykalizm Chiary – ja to nazwałam szerokim gestem dla Pana Boga. Dzisiaj wiem, że to był gest Pana Boga wobec mnie. Targowałam się o macierzyństwo, rodzinę – zastanawiałam się, czy to jest naprawdę to. Ostatecznie zdecydowałam się na ten krok i nigdy nie żałowałam. Nigdy nie przychodziły wątpliwości. Z drugiej strony czuję się całkowicie zrealizowana, tak po ludzku. Nie czuję się mniejsza przez brak macierzyństwa naturalnego.
Często jest tak, że chcemy się podobać innym, więc zakładamy maski. Udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Czy tutaj możliwe jest przywdziewanie masek? Czy w miarę czasu one opadają?
Irena: – Byłam w focolare z wieloma osobami i jakoś nigdy nie pomyślałam o maskach. To jest życie z Jezusem – albo jesteś na sto procent, może coś nie wychodzić, można upadać, ale nie da się żyć i coś udawać. Można chwilę, ale nie dłużej. Czasem komuś może być trudno. Może przechodzić przez trudne doświadczenie, ale to widać – tego się nie da udawać. Mamy narzędzia, które pozwalają nam sobie pomagać. Staramy się dzielić swoimi doświadczeniami, jak żyjemy Słowem Życia. Mamy też narzędzie, dzięki któremu możemy powiedzieć sobie trudne rzeczy – co jest pięknego w danej osobie i co mogłaby jeszcze poprawić. Staramy się dbać o siebie, byśmy mogły razem iść do Boga. Nasza duchowość jest duchowością wspólnotową, co mocno podkreślała Chiara, ale konieczna jest nasza osobista relacja z Bogiem, która pomaga nam lepiej kochać drugą osobę i budować wspólnotę.
Krystyna: – Ale czasami zakładamy maski. Wtedy, gdy jest trudno, a trzeba zrobić coś ważnego. Wówczas człowiek na cierpienie nakłada maskę po to, by kochać bardziej. Można na zewnątrz wyglądać radośnie, a w środku bardzo cierpieć – dusza może płakać i rwać się serce. Wtedy jest taka makatka – jest śliczny wzór, ale z drugiej strony widać te wszystkie węzełki. I to są nasze maski. Nie dlatego, że chcemy udawać, ale dlatego, że chcemy kochać.
Teresa: – Staramy się mieć dużo miłosierdzia do siebie nawzajem. Pan Bóg szlifuje każdą z nas indywidualnie. Każda z nas jest w innym momencie tej pracy Pana Boga.
Występują między Paniami konflikty?
Irena: – Tak, bo lepiej coś wprost sobie powiedzieć, niż udawać, że nic się nie dzieje. Gdy jest jakiś trudniejszy moment, wtedy staramy się przynajmniej siebie zrozumieć. Pojawiają się konflikty, ale staramy się je – lepiej lub gorzej – rozwiązywać.
Teresa: – Chiara nas uczyła, żeby zawsze dawać do końca. Do budowania wspólnoty i jedności pomiędzy nami potrzebne jest to, byśmy były szczere i autentyczne. Staramy się nie przemilczać naszego zdania. Nawet jeśli jest to sprzeczne z wizją kogoś innego. Ważne jest, by dać to, co się posiada, ale nie będąc do tego przywiązanym. To jest bardzo wymagające i potrzeba na to czasu. Wiem, że kiedyś nie byłabym gotowa dawać. Dopiero w pewnym momencie poczułam, że nie mogę iść tak dalej i muszę też zacząć dawać to, co myślę. Jeśli robimy to razem, mamy wizję całościową. Mamy różne talenty i możliwości. Jeśli jesteśmy w stanie je dawać, wówczas rodzi się klejnocik. Najpierw trzeba go wyciągnąć z błota, umyć, zobaczyć i wtedy dopiero zaczyna świecić. Droga jedności nie jest łatwą i szybką drogą, ale jest drogą, która przynosi owoce. Czuję pokój w sercu i radość. Droga ta ma cechy domu, w którym każdemu jest dobrze.
Co jeszcze daje takie życie?
Irena: – Daje poczucie sensu. Gdy jest miłość między nami i On jest obecny – wówczas wszystko nabiera blasku. Cokolwiek robię – choćby myję naczynia – to czuję, że jest to budowanie królestwa niebieskiego, może w mały i ograniczony sposób, ale ma to znaczenie. Nawet gdy nie wychodzi, to jest moment objęcia Jezusa Opuszczonego i możliwość rozpoczęcia od nowa. To, co nam towarzyszy, to ciągłe zaczynanie od nowa. Już tyle lat żyję w focolare, więc wydaje mi się, że powinnam być „specjalistką”, a jednak każdego dnia muszę zaczynać od początku, lecz z doświadczeniem, które już posiadam.
Krystyna: – To życie daje życie przez duże „Ż”. Przygotowuje nas do tego, które będzie w raju. Jeżeli żyjemy tak, żeby Jezus był między nami, to gdy pójdziemy do raju, to pójdziemy do Niego. Możemy już teraz żyć w przedsionku raju. To ode mnie i od nas zależy. Możemy dziękować Bogu, że nas wybrał i że mamy możliwość żyć tak, żeby On był obecny między nami. Wiem, że to są wielkie słowa, ale ja nie umiem inaczej tego powiedzieć. Właśnie po to tutaj żyjemy.