Pierwsze były moje, potem córki, teraz syna. Niby nic takiego, ale jednak jakieś podniecenie. Czyżby lęk? Miesiąc temu, kiedy wracałam z ostatniej wywiadówki, pomyślałam sobie, że jednak kończy się i dla mnie jakiś etap. Biorąc pod uwagę, że od kilkunastu lat kilka razy w roku bywałam na wywiadówkach i szkolnych zebraniach, a od teraz już nie, nigdy, koniec – no to jednak coś znaczy.
Moja najdroższa przyjaciółka, matka chrzestna mego syna, będąc we Włoszech, kilka dni temu przysłała mu zdjęcie z dedykacją. Na zdjęciu z pewnością święty w szklanej skrzyni, jakby nienaruszony, w habicie przepasany sznurem, z długą brodą. Z pewnością jakiś franciszkanin. Ale kto to, nie napisała. Więc powiększamy to zdjęcie, powiększamy, żeby dowiedzieć się szczegółów, bo powód, dla którego wysyła zdjęcie martwego mnicha swojemu synowi chrzestnemu wydawał nam się zagadkowy, a przez to tym bardziej interesujący. San Giuseppe da Copertino. No dobrze, zdaję sobie sprawę z tego, że św. Józef z Kupertynu może być komuś znany, ale mnie nic nie mówił. Tym bardziej nic w kontekście matur.
Tymczasem ten pokorny człowiek jest patronem studentów i uczniów zdających egzaminy. Nauka sprawiała mu trudność, z dużym wysiłkiem nauczył się pisać i czytać, ledwo przyjęto go do zakonu. Z miłości do Boga bardzo pragnął być kapłanem, ale jak miał zdać jakiekolwiek egzaminy? Mówił o sobie, że jest bratem-osłem, nie tylko dlatego, że zajmował się w klasztorze zwierzętami, ale także z powodu swoich intelektualnych niedociągnięć. Podobno zdając egzamin, otrzymał akurat to jedno pytanie, na które potrafił odpowiedzieć. Marzenie każdego maturzysty i każdego studenta.
Józefowi z Kupertynu tak się właśnie działo i to niejeden raz. Otrzymał święcenia kapłańskie i został księdzem. Myślę sobie, że jeszcze się taki nie urodził, kto wie wszystko, więc modlitwa w intencji wylosowania tego konkretnego ulubionego pytania jest jak najbardziej na miejscu.
A święty ze zdjęcia spodobał mi się jeszcze bardziej, kiedy przeczytałam, że jest również patronem lotników i astronautów, a to z tego powodu, że lewitował. Mistyczne uniesienia, i to w sensie dosłownym, miewał często i unosił się wtedy nad ziemię w miejscach publicznych, co oczywiście wzbudzało różne plotki. I sławę. W ten sposób prosty franciszkanin stał się osobą, do której przybywali nawet królowie z prośbą o rady.
I pomyśleć, że matury, bez Bożej pomocy, by nie zdał.