Oprócz zauważanego powszechnie spadku osób uczęszczających na niedzielną Mszę św., doroczne badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego pokazują kilka innych interesujących zjawisk. My pytamy nie o same liczby. Pytamy o to, skąd się biorą i jak je rozumieć.
Na Mszę chodzi nas coraz mniej – ale do Komunii św. wciąż tyle samo. Jak to rozumieć?
Zbigniew Nosowski, publicysta, działacz katolicki, redaktor naczelny czasopisma „Więź”
– Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego publikując te dane, zwrócił uwagę przede wszystkim na zmianę rok do roku. Rzeczywiście wyniki z roku 2016 pokazują, że „w stosunku do roku 2015 wskaźnik dominicantes spadł o 3,1 pkt. procentowego, zaś wskaźnik communicantes o 1 punkt procentowy”.
Ważniejsza jest jednak dynamika w dłuższej perspektywie. Warto spojrzeć zwłaszcza na ostatnie dziesięciolecie. Wtedy okazuje się, że liczba dominicantes konsekwentnie spada: od 45,8 proc. w roku 2006 do 36,7 proc. w roku 2016, co daje spadek aż o 9,1 pkt. procentowego (czyli o niemal 2,5 mln osób w skali kraju!). Natomiast wskaźnik communicantes jest w takim ujęciu zasadniczo stabilny: w roku 2006 wynosił 16,3 proc., zaś w 2016 – 16 proc.; wahał się w tym okresie pomiędzy 15,3 a 17,6 proc.
O czym to świadczy? Po pierwsze, bez wątpienia coraz mniej Polaków przychodzi w niedziele na Mszę św. Pomarzyć można o 57 proc. w stanie wojennym (1982 r.)! Po drugie zaś, liczba osób przyjmujących Komunię św. – wskaźnik traktowany przez socjologów jako miernik religijności świadomej i pogłębionej – podlega tylko niewielkim wahaniom. A przecież jeszcze do roku 2000 można było mówić o wyraźnym wzroście communicantes…
Czyli: modlimy się liturgicznie coraz mniej i wcale nie głębiej. Kiepską duszpastersko pociechą byłoby uznanie, że odchodzą ludzie letni, a zostają ci bardziej zaangażowani. Wszak właśnie do tych letnich jesteśmy szczególnie posłani. Te wyniki to najlepszy polski argument na rzecz słuszności papieskiej tezy o konieczności nawrócenia pastoralnego Kościoła.
Czy wzrost liczby zawieranych małżeństw to jakaś stała tendencja? Skąd się bierze, jeśli do kościoła chodzi nas coraz mniej?
Ks. Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin
– Owoce przynosi program „500 plus”. Oprócz stabilizacji finansowej wniósł on przekonanie, że małżeństwo i rodzina są czymś dobrym. To, co niestety nie do końca udało się Kościołowi, udało się rządowi. Drugi ważny motyw to rosnąca jakość przygotowania do sakramentu małżeństwa: jest w nim coraz więcej form warsztatowych, częściej prowadzą je małżeństwa. Trzeci element to prawdopodobnie – nie mamy badań na ten temat – chęć zawierania sakramentalnych małżeństw przez pary, które już wcześniej żyły jak rodziny. Widać tu wyraźny wpływ papieża. Liczyliśmy na efekt Franciszka w seminariach, a on się pojawił w małżeństwach. Papież mówi prosto: „Rzucajcie w siebie talerzami, ale nie zapomnijcie się pogodzić” – i to trafia do ludzi. Nawet przy Amoris laetitia ludzie się spierają, ale jednocześnie stawiają pytania i opowiadają się po którejś stronie. I myślą: może papież ma rację? Może warto podjąć to wyzwanie?
Czwarta wreszcie kwestia to reakcja zwłaszcza wykształconych młodych ludzi na ideologię gender. Sakramentalne małżeństwo i rodzina są dla nich rodzajem protestu przeciw tej ideologii. Zadają sobie pytania nie tylko o siebie, ale o przyszłość swoich dzieci, przyszłość kultury, przyszłość Polski – i odpowiadają właśnie małżeństwem.
Oczywiście są w Polsce miejsca, gdzie notowane są spadki liczby zawieranych małżeństw. Pracując z młodymi, widzę, że dziś dużo mniejszy wpływ na ich decyzję o małżeństwie ma kultura czy rodzina, a większy osobiste przekonanie. Ludzie naprawdę pytają, co sakrament wnosi do ich życia, i jeśli się na niego decydują – nawet jeśli rzadziej – robią to naprawdę świadomie i z większą wiarą.
Liczba powołań spada od lat, ale skąd tak duże różnice między diecezjami?
Ks. Wojciech Wójtowicz, przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych
– Wydaje się, że ogólny spadek liczby powołań jest najpierw konsekwencją osłabienia wiary w rodzinach i wśród samej młodzieży. Drugim faktorem jest brak wsparcia: coraz częściej młody człowiek rozważający wstąpienie na drogę powołania spotyka się z negacją, kpinami, a nawet odrzuceniem. Z przeprowadzonego przed kilkoma laty sondażu wynika, że tylko 3 proc. polskich rodziców byłoby zadowolonych, gdyby ich dziecko wstąpiło do seminarium czy zakonu. Prawdopodobnie więc powołania są, ale gubią się jeszcze przed rozpoczęciem formacji. Nie bez znaczenia jest też obraz Kościoła kreowany przez media. O ile słuszna krytyka nadużyć i grzechów pomaga w oczyszczaniu, to natarczywe i celowe eksponowanie tylko złych stron zasiewa zwątpienie. Z trudem poświęca się życie dla idei, które w przestrzeni publicznej są przedmiotem ciągłego ataku czy złośliwej ironii.
Liczba powołanych w poszczególnych diecezjach z pewnością odzwierciedla religijność lokalnych społeczności. Więcej powołań jest w diecezjach o dużej sile oddziaływania tzw. religijności odziedziczonej czy tradycyjnej. Niektóre seminaria mają w swoich szeregach alumnów pochodzących z różnych stron Polski. Praktyka bywa tu różna: od seminariów, które stanowią pewien monolit (w moim koszalińskim seminarium tylko jeden alumn pochodzi spoza diecezji, jest cudzoziemcem), aż po takie, w których alumni pochodzą z wielu diecezji. Zwłaszcza w dużych miastach uniwersyteckich wyraźny staje się trend, że do tamtejszych seminariów zgłaszają się absolwenci studiów wyższych, pochodzący z innych diecezji. Ponieważ swoje powołanie rozeznali w trakcie studiowania, postanawiają pozostać tam, gdzie wyraźniej usłyszeli głos Boga.
Czy z perspektywy Londynu widać, jak różni się religijność Polaków z różnych regionów?
Ks. Bartosz Rajewski, proboszcz polskiej parafii pw. św. Wojciecha na South Kensington w Londynie
– Wyjazd na emigrację weryfikuje naszą religijność i pokazuje, ile jest w nas prawdziwej wiary, a ile tradycji i obrzędowości. Wyraźnie widać też różnice, jakie występują w religijności ludzi, przyjeżdżających z różnych regionów Polski. Z moich londyńskich obserwacji wynika, że w kościołach najwięcej mamy ludzi pochodzących ze wschodu i południa Polski. To jest owocem religijności tamtejszych rodzin i klimatu wiary tych regionów – ale też wynika z faktu, że to właśnie stamtąd najwięcej Polaków wyemigrowało. Pytam moich parafian, skąd pochodzą. Najczęściej są to ludzie z Podlasia, Małopolski, Kielecczyzny czy Dolnego Śląska, a znacznie rzadziej z Wielkopolski, Śląska czy Mazowsza.
Ciekawe, że liczba emigrantów z poszczególnych diecezji nie pokrywa się z liczbą kapłanów, oddelegowanych z tych diecezji do pracy za granicą. Na przykład księża diecezji katowickiej stanowią drugą pod względem wielkości grupę duchownych, posługujących w Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii, choć emigrantów z tej diecezji jest w UK bardzo mało. Dużo jest duchownych z Tarnowa, Sandomierza czy Przemyśla, ale już z archidiecezji poznańskiej w strukturach PMK nie ma ani jednego księdza.
Zdarza się, że właśnie na emigracji ludzie pogłębiają swoją wiarę albo chętniej niż w Polsce angażują się w życie wspólnot parafialnych i grup duszpasterskich. Nie brakuje także ludzi, których stosunek do kapłana jest czasem niemal zawstydzający, ze względu na ogromny szacunek do kapłaństwa. W dużej mierze są to nasi rodacy pochodzący z regionów Polski najbardziej religijnych – wschodu i południa.
Znana z działalności ewangelizacyjnej diecezja koszalińsko-kołobrzeska bardzo słabo wypada w badaniach – w przeciwieństwie do podobnej obszarowo diecezji pelplińskiej. Właśnie tu najwyraźniej w Polsce widać ogromny kontrast między sąsiadami. Jak to tłumaczyć?
Ks. Wojciech Parfianowicz, rzecznik prasowy kurii koszalińsko-kołobrzeskiej
– Myślę, że badania pokazują bardziej to, jak ludzie praktykują w konkretną niedzielę, niż ogólny stan religijności. Wskazują na przykład, że do kościoła chodzi u nas około 25 proc. wierzących, tymczasem wiemy, że kolędę przyjmuje znacznie więcej. Rzadkością są pogrzeby bez księdza, ale już w samym tylko Koszalinie na 551 odnotowanych w USC ślubów w roku 2017 tylko 212 było kościelnych. Bardzo mocno spadły też nam powołania: w ostatnim dwudziestoleciu z ponad 100 do nieco ponad 30 kleryków, podczas gdy wskaźnik urodzeń w tym czasie obniżył się nieznacznie. Myślę, że duży wpływ ma tu czynnik kulturowy. Sąsiednia diecezja pelplińska to Kaszuby, gdzie tradycja przekazywana jest z dziada pradziada. Tu, na Ziemie Odzyskane ludzie przyjeżdżali zewsząd. Nie zdołali zachować swoich dawnych tradycji, obrzędowości, nie byli przywiązani do ziemi. My swoją historię i tradycję dopiero tworzymy, i to od podstaw, tak naprawdę dopiero od 1972 r., kiedy powstała diecezja. W 1000 r. utworzono biskupstwo w Kołobrzegu, ale trwało krótko. Zaraz potem przyszła reakcja pogańska. W XII w. prowadził swoją misję Otto z Bambergu, ale już w XVI w. pojawili się protestanci, którzy żyli tu do 1945 r. Jeszcze potem była niepewność granic, brak własnej diecezji i wielka administracja gorzowska. Wieki reformacji zahamowały rozwój kultu świętych oraz istniejących na tych ziemiach sanktuariów. To są wszystko czynniki, które silnie wpływają na religijność tej diecezji, a których w badaniach statystycznych nie widać. Jednak również i one nie tłumaczą wszystkiego: stan wiary ludzi to nie tylko problem natury socjologicznej, ale przede wszystkim teologicznej.
Diecezja bydgoska, licząc procentowo, odnotowała ogromny wzrost zawieranych małżeństw, o ¼ w stosunku do ubiegłego roku. Jak Ksiądz to tłumaczy?
Ks. Arkadiusz Muzolf, duszpasterz rodzin diecezji bydgoskiej
– Trudno tu znaleźć jedną przyczynę. Mam cichą nadzieję, że choć mały procent tego wzrostu jest spowodowany naszymi duszpasterskimi działaniami. Myślę m.in. o rozmowach z kapłanami, którzy w ostatnim czasie dzielili się swoimi „sukcesami” – dotyczyły one przekonywania osób żyjących wiele lat w konkubinatach do zawarcia sakramentu małżeństwa. Takim parom proponowano różne formy warsztatów i konferencji, które były organizowane przez nasze diecezjalne ośrodki. Myślę, że na pozytywne spojrzenie wielu osób na zawarcie sakramentu małżeństwa miała również wpływ działająca w diecezji Szkoła Nowej Ewangelizacji. W samej Bydgoszczy organizujemy wiele ciekawych spotkań, konferencji i warsztatów, które mogą przekonywać do innego spojrzenia na małżeństwo. Mam na myśli m.in. Akademię Rodziny przy szensztackim sanktuarium Zawierzenia i otwarte prelekcje, w których uczestniczyło nawet 300 osób. Zapraszani goście towarzyszyli także małżonkom na drodze wychodzenia z kryzysów i naprawiania swoich sakramentalnych związków. Sam prowadzę rekolekcje dla małżonków ze świadectwami ludzi, którzy doświadczyli Boga w swoich rodzinach. Pokonali kryzys, który pchał ich ku rozwodowi, a dzięki duszpasterskim działaniom znaleźli pomoc.