Logo Przewdonik Katolicki

Sakralizacja przestrzeni

Natalia Budzyńska
FOT. UNSPLASH

Lubię zapach farb olejnych, tempery i werniksu. I całe szczęście, bo mój mąż lubi malować w domu.

Ponieważ mieszkanie jest małe, nie ma osobnej pracowni, tylko anektuje pokój córki, która odkąd zaczęła studiować, już z nami nie mieszka. Jej pokój jest wciąż „jej”, ale w czasie nieobecności zamienia się w pracownię literacko-malarską. Mam tam swoje miejsce, gdzie porozkładane materiały źródłowe w formie książek z fiszkami oraz wielu luźnych notatek mogą sobie leżeć i nie muszę rozkładać tego całego kramu na nowo każdego dnia. No i leżą tam też farby, szmatki, pędzle, butelki z werniksem i milion innych niezbędnych do pracy przedmiotów. Zresztą pokój mojej córki od zawsze właściwie był używany jako pracownia malarska, można powiedzieć, że wzrastała, wąchając farby, i mam nadzieję, że z tego powodu nikt mi dziecka nie odbierze. Ha, teraz już nie może, bo jest dorosłe. Ale nie o tym chciałam pisać, tylko o tym, jak na dom cały atmosfera tworzenia się rozlewała, wpływając na wszystkich w nim obecnych. Bo nie pod wpływem zapachu uspokajaliśmy się, ale pod wpływem sztuki.
Kiedy mój mąż maluje, wszystko jest na swoim miejscu. Wiele razy zastanawiałam się, na jakiej zasadzie to działa. Kiedy dzieci były małe, często lubiliśmy się ogrzewać tą atmosferą niemal dosłownie. Nie zostawialiśmy artysty samego, żeby mógł się skupić na pracy. Można powiedzieć, że oblegaliśmy go. Całe nasze życie skupiało się w tym właśnie miejscu, w tym pokoju. Coś nas przyciągało, żeby właśnie tam i wtedy siedzieć, czytać, bawić się, rozmawiać. Można więc powiedzieć, że obrazy powstawały w centrum życia domowego. Akt twórczy dodawał nam życia, ale takiego życia w pokoju, bez stresów i pośpiechu. A my oddawaliśmy w pewnym sensie coś z siebie, a nawet całych siebie, nasze emocje, albo jak mówią niektórzy – energię. Oczywiście nieświadomie, teraz tak sobie nad tym rozmyślam i nazywam. Trwa to cały czas, tyle że dzieci częściej w domu nie ma, choć nastrój jest wciąż obecny. Więc kiedy mój mąż maluje, a maluje teraz dużo, bo zbliża się wystawa, to czuję się wybrana, że mogę w tej atmosferze przebywać. Myślę, że sztuka sakralizuje przestrzeń i właśnie jestem tego świadkiem. To trochę tak jak z czytaniem na głos. Kiedy syn był mały, czytałam mu wieczorami na głos Władcę Pierścieni. Czytałam jemu, ale wszyscy obecni w domu nadstawiali ucha, przerywali swoje zajęcia, wyłączali muzykę, żeby lepiej słyszeć i zawieszaliśmy się ponad czasem i miejscem.
Dobrze jest sakralizować codzienność. I pomyśleć, że wystarczą takie drobiazgi – bo sądzę, że każdy ma na to swój sposób, tylko trzeba umieć go odnaleźć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki