Na drugi dzień przyniosła mi w słoiku zakwas, kazała go włożyć do lodówki i co kilka dni dokarmiać. Dokarmiać? Jak jakieś zwierzątko? Więc zapytałam inną koleżankę, czy dokarmia zakwas i jak to się robi. A ona mi na to, że oczywiście dokarmia, i nawet go pieści, mieszając drewnianą łyżeczką, którą specjalnie do tego celu przeznaczyła. I nawet przemawia do tego zakwasu, bo on przecież żyje. Więc dokarmiłam tę szarą skorupę i ona faktycznie ożyła, zaczęła wzrastać, poruszać się, ledwo ledwo, ale jednak. Nie minęło dużo czasu, i ja też zaczęłam do niego przemawiać. Zakwas jest dla mnie odkryciem ostatnich miesięcy. Wiedziałam mniej więcej, co oznacza „chleb na zakwasie”, ale dopiero kiedy przekonałam się poprzez własne doświadczenie, czym on jest – gdy mam ten swój, dokarmiany co kilka dni, żyjący, z którego wychodzą kolejne chleby – dopiero teraz zrozumiałam jego istotę. Zakwas to mistyka.
Ja dostałam zakwas od koleżanki, ona od swojej koleżanki, jej koleżanka od swojej matki, a jej matka od jeszcze kogoś. Świat jest pełen zakwasów, które są przekazywane z rąk do rak. Nie wiem, kto pierwszy zrobił zakwas, na którym piekę moje chleby. Nie wiem, kiedy to się wydarzyło. Mój zakwas jest mocny, więc jest chyba stary, a im starszy, tym lepszy. Podobno są piekarnie, w których piecze się chleb na zakwasie ponadstuletnim. Lubię myśleć, że mam u siebie cząstkę różnych ludzkich losów, że ów zakwas, który dokarmiam i na którym piekę chleby, przechodził przez historie różnych kobiet, przez ich smutki i radości, upadki i wzloty.
I jeszcze jedna ważna rzecz: że tak mała ilość zakwasu sprawia, że zakwasza się całe ciasto.
Wystarczy naprawdę niewiele go dodać, żeby całość została zaczyniona. Mijają godziny i ciasto wygląda zupełnie inaczej niż na początku, pojawiają się pęcherze, zmienia się zapach. Wszystko jest nowe, a przecież takie samo. Kiedy obserwuję na własne oczy ten proces, lepiej rozumiem słowa Chrystusa, kiedy przyrównuje Królestwo Boże do zaczynu, który gospodyni włożyła do mąki. Zaczyn to chrześcijanie, mąka to świat. Chrześcijan więc nie musi być dużo, wystarczy bardzo niewielu, byle to byli prawdziwi chrześcijanie. Tacy, których fotografię dał Chrystus na Górze Błogosławieństw. Ta garstka może zaczynić cały świat. Teraz za każdym razem, kiedy piekę chleb, myślę o tych słowach.