Logo Przewdonik Katolicki

Wielki Wybór

Agnieszka Pioch-Sławomirska
fot. Zuzanna Szczerbińska

Zaczynamy Wielki Tydzień. Czyli Wielki Dyskomfort – jak od kilku lat myślę o tym czasie. I wydaje mi się, że nie jestem przedstawicielką mniejszości...

Począwszy od Niedzieli Palmowej czuję bardzo dziwne pomieszanie i narastające napięcie. Najpierw wspomnienie Męki Pańskiej, gdy myśl nad najważniejszym w świecie cierpieniem miesza się z szarością (jeśli wierzbowe) lub wielobarwnością (jeśli kurpiowskie lub im podobne) palm i zielenią bukszpanu. Wielki Poniedziałek jakiś taki niepozorny, a potem tydzień się rozpędza – i już za chwilę Triduum Paschalne. W tym czasie moje zajęcia oscylują między pracą, z której wracam ledwo żywa, zakupami, które trzeba zrobić w zatłoczonych bardziej niż zwykle marketach, sprzątaniem, którym można zajmować się bez końca, a i tak nigdy mieszkanie nie jest na błysk, zwyczajnym spędzaniem czasu z mężem i dziećmi, gotowaniem – i liturgią, na którą coraz częściej... nie mam siły pójść albo podczas której zasypiam. Z roku na rok czuję się coraz bardziej niekomfortowo, i nie o zewnętrzną wygodę czy jej brak tu chodzi, ale o wewnętrzny zgrzyt i coraz większy znak zapytania: co zrobić wcześniej, co odpuścić, a czym koniecznie muszę się zająć akurat wtedy i w jakiej kolejności? Bo Wielki Tydzień to w zasadzie... Wielki Wybór. Między tym co istotne, a tym co mniej.
Jednym z moich najlepszych wspomnień z dzieciństwa jest odwiedzanie grobów Pańskich w Wielką Sobotę. Modlitwa w zabytkowych kościołach w centrum miasta plus ta dziecięca ciekawość: „Czy tutaj będzie ładniej, ciekawiej?”, przy okazji spotkania z rodziną – uroczyste i radosne zarazem. W szkolnych i studenckich czasach myśleć o obowiązkach przestawało się od środy, liturgia Triduum była niespieszna, a wieczorna albo nocna długa adoracja była czymś oczywistym. Później, już w małżeństwie, ale jeszcze bez dzieci, też było łatwiej, bo czasem rozporządzało się wedle uznania dwóch, nie pięciu osób. Dziś tak naprawdę zamiast majowych i innych długich weekendów z okazji i bez okazji wolałabym wolne Triduum. OK, zgoda: długie weekendy też są w porządku, zwłaszcza jeśli można oderwać się od pracy.
No ale przecież to nie pomyłka, że żyję w konsumpcyjnym XXI wieku jako matka Polka pracująca. Nie czas lać łzy za sielską przeszłością i marzyć o niebieskich migdałach, pora zakasać rękawy. Nie mam precyzyjnego planu ani złotych rad: pasztet zrób we wtorek, sernik w środę, a łazienkę to jednak musisz ogarnąć w sobotę; i co zrobić, żeby dzieci z entuzjazmem poszły na liturgię. Chcę tylko powiedzieć paniom, które nie wiedzą, czy być bardziej Martą, czy Marią, panom dziwiącym się: „Po co tyle zamieszania?” i dzieciom pytającym w kościele: „Długo jeszcze?”, że chyba całkiem nas sporo.
Codzienne wybory są oczywistością. Wielki Tydzień to skuteczna lekcja tego, jak dobrze wybierać. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki