O szczęśliwą śmierć dla niego, mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska” – powiedział 25 lutego ks. Edward Staniek, były rektor krakowskiego seminarium duchownego. Była to część homilii. Ksiądz modlący się o przyspieszenie cudzej śmierci byłby zawsze kimś niezwykłym. A kiedy tym kimś jest papież…
Okazuje się jednak, że nie całkiem. W internecie pojawiły się ożywione debaty, ale podczas gdy jedni sprawiali wrażenie zszokowanych, inni przyjmowali te słowa jako co najwyżej okazję do najróżniejszych rozważań. O polityce papieża Franciszka. O tym, czy sobie zasłużył i na ile. Ba, ujawniła się pokaźna grupa obrońców. Zgodnie z mechanizmem, który działa za każdym razem, kiedy ktoś znany powie coś strasznego, graniczącego z szaleństwem. A dzieje się tak, niestety, coraz częściej.
Czytam więc w sieci, że słowa wyjęto z kontekstu, bo przecież ksiądz chce tylko „szczęśliwej śmierci papieża”. To że w poprzednim zdaniu chce „szybkiego odejścia” – cóż, zagadnięty o to polemista natychmiast zmienia temat. Ktoś inny przypomina o zasługach sędziwego (77 lat) duchownego. Ktoś jeszcze inny, związany niestety z katolickimi mediami, przyznaje, że to może i szokujące, ale papież sam to przecież sprowokował, gnębiąc podobno tradycyjne zasady Kościoła. To autentyczne głosy, z uwagi na ich na wpół prywatny charakter nie będę nikogo wytykał po nazwisku.
Prawda jest taka, że nawet gdybyśmy zetknęli się naprawdę z fenomenem „papieża heretyka”, zjawiskiem, którego widmo gnębiło czasem teologów i historyków Kościoła, modły o cudzą śmierć dopraszałyby się nadal osądu. Gdzie go szukać, jak nie u tych, którzy mienią się rzecznikami katolickiej moralności? W sytuacji kiedy chodzi o spór, lub raczej spory całkowicie w ramach katolickiej doktryny, rzecz staje się całkiem już żenująca. Właściwie brak słów, by ją komentować.
Oczywiście jest to świadectwo emocji ludzi, którzy uważają, że gmach Kościoła jest podkopywany, że na jego murach daje się zauważyć rysy. Cóż stąd, skoro stając na straży nienaruszalności gmachu, tradycjonaliści sprowadzają się do roli jednej więcej frakcji w jego łonie. Kolejnej sekty „Wir sind Kirche”, tyle że z odmiennymi postulatami niż „liberalizacyjne”. Na dokładkę biorąc sprawy w swoje ręce, mówią coraz częściej językiem internetowych warchołów. Jeśli ten język przenika także do homilii, los katolicyzmu istotnie wydaje się smutny. Rany zadają mu jego najgorliwsi obrońcy.
Szczęśliwie arcybiskup krakowski Marek Jędraszewski znalazł stosowne słowa, aby wyrazić niepokój z powodu zapalczywości ks. Stańka. Są to jednak słowa łagodne, chyba nieniosące ze sobą stosownego wstrząsu. W ostatnią niedzielę duchowny znowu wygłaszał homilię i choć uznał za stosowne się tłumaczyć, to zrobił to de facto w stylu swoich internetowych obrońców. Niczego tak naprawdę nie objaśnił. O jakimkolwiek wstydzie tym bardziej nie było mowy.
Tak wygląda dziś w praktyce hierarchiczność Kościoła. Dodajmy raz jeszcze, że krytycy papieża występują w imię nienaruszalności hierarchii i autorytetów. A ja mam poczucie, że krytykując samą zasadę ich podważania, też utraciłem z oczu przerażającą treść homilii księdza z Krakowa. Bo tu nie o samo nieposłuszeństwo szło, ale o coś dużo dużo straszniejszego, o życzenie komuś śmierci. A może autor tych słów naprawdę nie wiedział, co mówi?