Logo Przewdonik Katolicki

Dwunasta przeżyła

Monika Waluś
Rysunek Agnieszka Kurasińska

W 1943 r. jedenaście nazaretanek wezwano na Gestapo. Idąc na komisariat spotkały dwunastą. Na pytanie, czy ma iść z nimi, usłyszała od przełożonej: „Proszę zadbać o kościół”. Zwyczajne zadanie stało się niebezpieczną misją.

Nowogródek na kresach Rzeczypospolitej był ciekawym miastem, obok siebie żyli Polacy, Białorusini, Żydzi i Tatarzy; widać było kościoły katolickie, cerkwie, synagogę i meczet. Nazaretanki prowadziły szkołę i internat, zwano je mateczkami. Jedna z nich, s. Maria Małgorzata – Ludwika Banaś (ur. 1896 r.) – w świeckim stroju pracowała jako pielęgniarka w szpitalu. Dyżury zajmowały jej większość dnia. Pozostałe siostry spotykała dopiero podczas wspólnych modlitw w najbliższym kościele – słynnej białej farze.
 
Dwunastej nie znaleźli
W czasie II wojny Nowogródek przechodził z rąk do rąk, znosząc bombardowania; Rosjanie i Niemcy wprowadzali swe prawa. Co jakiś czas słyszano o rozstrzelaniach Polaków i Żydów, jednak gdy 31 lipca 1943 r. nazaretanki otrzymały wezwanie, uznały to za zwykłe przesłuchanie. W drodze spotkały s. Ludwikę – wracała ze szpitala. Chciała iść z nimi, jednak przełożona s. Stella sądząc, że chodzi o sprawy meldunkowe, poleciła jej zadbać o kościół – kończyło się nabożeństwo, trzeba było posprzątać i zamknąć farę. Nazaretanki jednak nie wróciły. A potem przyszła wiadomość o rozstrzelaniu wielu ludzi w lesie, pięć kilometrów od miasta. Po zmierzchu s. Ludwika odnalazła tam przysypane ziemią ciała, wśród nich nazaretanki, i oznaczyła miejsce.
S. Ludwika mimo śmierci sióstr została w Nowogródku – miała przecież, zgodnie z ostatnimi słowami przełożonej, zadbać o farę. To kościół rzeczywiście wyjątkowy. Tu umieszczono stary obraz patrona miasta – św. Michała Archanioła, tu odbył się ślub Władysława Jagiełły z Sońką Holszańską, przyszłą matką królów – Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka, tu marmurowe płyty z XVII w. przypominały poległych pod Chocimiem, tu chrzczono Adama Mickiewicza, tu zachował się cudowny obraz Matki Bożej, znany z inwokacji do Pana Tadeusza. Tu dwanaście nazaretanek codziennie spotykało się na modlitwie. Od pamiętnego 31 lipca przychodziła tu już tylko jedna z nich.
Dwunastej nazaretanki szukało Gestapo, dyrektor szpitala zmienił więc jej miejsce pracy, a ona zmieniła nazwisko, zaczęła nocować w szpitalu. Gdy w 1944 r. Niemcy opuścili Nowogródek, dopilnowała ekshumacji ciał sióstr; zamordowane nazaretanki pochowano na cmentarzu fary.
Nowogródek znalazł się na obszarze Związku Radzieckiego, zaczęły się deportacje i aresztowania. Budynki kościelne okradano i demolowano. Rozbijano rzeźby, obrazy religijne polewano kwasem, podpalano ławki, kamieniami rozbijano witraże. W kościołach i cerkwiach lokowano składy budowlane, magazyny nawozów sztucznych, chemikaliów, śmieci. W 1945 r. wyjechały ostatnie siostry, w 1947 r. ostatni ksiądz z okolic Nowogródka. Ludwika Banaś pozostała sama, w stroju świeckim, z ostatnimi słowami przełożonej: „Proszę zadbać o kościół”. Na utrzymanie zarabiała jako pielęgniarka i salowa w szpitalu. Gdy zachęcano ją do wyjazdu, odpisała w liście: „Czuję wyraźnie, że Bóg mnie zostawił na straży swego domu”.
 
Biała fara
Ostatnia nazaretanka zamieszkała w zakrystii białej fary. Zabytkowy kościół dawno potrzebował osuszenia, napraw, gruntownego remontu. Malutka zakrystia służyła do przygotowań do nabożeństw, nie była przystosowana do spania, jedzenia ani mieszkania. S. Ludwika w podziemiach fary ukryła zabytkowe kielichy. Cały dzień pracowała jako pielęgniarka i salowa, po czym wracała na noc do malutkiej zakrystii, chłodnej i wilgotnej nawet w lecie. Nie było tam wody, więc wnosiła ją wiadrem, w mroźne zimy krztusiła się dymem z żelaznego piecyka. Jej obecność w kościele budziła niechęć, nieraz dobijano się do drzwi, w nocy rzucano kamieniami w zakratowane okienko zakrystii. Fara miała pozwolenie funkcjonowania jako kościół rejestrowany czynny: mogli przychodzić ludzie świeccy, ale nie duchowni, nie wolno było odprawiać Mszy św. Ludwika Banaś codziennie modliła się z chętnymi w farze, a we wszystkie niedziele zbierała ludzi na nabożeństwa; na liczne prośby z czasem wprowadziła je także w okolicznych kościołach i kaplicach. Dbała o stan kościołów, porządkowała, ozdabiała ołtarze; prowadziła tajne lekcje religii, uczyła modlitw i prawd wiary. Co parę tygodni bez względu na pogodę s. Ludwika wędrowała kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego księdza katolickiego, by zabrać od niego konsekrowaną Hostię, modląc się, niosła ją do fary i w niedzielę organizowała wiernym Nowogródka adorację Najświętszego Sakramentu. Jak pisała w liście do przełożonej, wkładając Hostię do tabernakulum, czuła głęboki żal, że brak kapłana, a ona nie może udzielać Komunii Świętej. Organizowała nabożeństwa pogrzebowe oraz chrzty i śluby, opuszczając fragmenty modlitw zarezerwowane dla duchownych. Zapraszała do wspólnej modlitwy i adoracji, przepisywała książeczki do nabożeństwa, śpiewniki, katechizm, przygotowywała chętnych do sakramentów. Co roku w Adwencie przynosiła z daleka poświęcone opłatki do trzydziestu wsi, podobnie roznosiła symboliczną święconkę – kawałek poświęconego chleba i odrobinę poświęconej soli, które sobie wzajemnie przekazywano. Zapraszano ją do domów. Odwiedzała chorych, łagodziła spory w rodzinach, doprowadzała do pojednania małżeństw. Modliła się z ludźmi w ich domach, wysłuchiwała i doradzała, uczyła katechizmu, różańca, pieśni. Proszono ją o radę, modlitwę i wsparcie duchowe. Organizowała przesyłki dla zesłanych na Syberię.
 
Wystarczyła jedna
Od 1956 r. z łagrów stalinowskich zwalniano duchownych, z czasem fara otrzymała proboszcza. S. Małgorzata Ludwika wprowadziła go w parafie i wspierała w obowiązkach. Na wycieczkę do Polski pozwolono jej w 1964 r. Wzruszona możliwością codziennej Mszy św. i kościołami pełnymi ludzi, odwiedzała klasztory i Jasną Górę, po czym wróciła do Nowogródka.
Ciężka praca, fatalne warunki w wilgotnej farze, nieleczone choroby rujnowały jej zdrowie. Umierała na raka, leki przeciwbólowe były na Białorusi niedostępne. Parafianie żądali od umierającej uroczystej przysięgi, że ich nie opuści i będzie się nimi dalej opiekować. Tak obiecała.
S. Ludwika zawsze czuła się nazaretanką, żyła duchowością zgromadzenia, chciała być pochowana w habicie, którego nie mogła nosić przez dwadzieścia lat. Zmarła 26 kwietnia 1966 r. Pochowana jest w swej białej farze, obok sarkofagu jedenastu beatyfikowanych w 2000 r. nazaretanek.
Ludzie nazywali ją strażniczką fary i tabernakulum. Przed wojną była jedną z najskromniejszych nazaretanek Nowogródka. Pozostałe siostry – kształcone w Rzymie i Ameryce, cenione nauczycielki i wychowawczynie, zamordowano. Jednak wystarczyła jedna nazaretanka, by skutecznie dbać o Kościół i wiarę wiernych w najtrudniejszym czasie dla miasta. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki