To słowa Zofii Posmysz, która trafiła do Oświęcimia, mając niespełna 19 lat. Potem były jeszcze Ravensbrück i Neustadt-Glewe. Przeżyła „piekło na ziemi”, jak zwykło się określać hitlerowskie obozy koncentracyjne. Ale w istocie żadna literacka metafora nie odda tego, co przeszli więźniowie obozów zagłady. Dzięki tym nielicznym, którzy ocaleli, możemy dowiedzieć się, co przeżywali ci, którzy w oczach „panów” byli „podludźmi” (m.in. Polacy) lub „robactwem” (Żydzi i Cyganie).
Toksyna na papierze
Zofia Posmysz ma dziś 93 lata. Swoje obozowe doświadczenia, niewyobrażalne cierpienia duszy i ciała, przekuwała dotąd w literaturę. Rozgłos przyniosło jej słuchowisko, na podstawie którego Andrzej Munk nakręcił w 1963 r. słynną i wstrząsającą Pasażerkę. Ale dopiero teraz, ponad siedemdziesiąt lat po wojnie, zdecydowała się po raz pierwszy opowiedzieć całą swoją historię. Królestwo za mgłą (Znak 2017 r.) to wywiad rzeka. Michałowi Wójcikowi należą się słowa uznania nie tylko za ostateczny kształt tych rozmów, ale przede wszystkim za to, że w ogóle udało mu się nakłonić panią Zofię do tak obszernych wspomnień. Autorka Chrystusa oświęcimskiego uważała bowiem, że obozowe wspomnienia to sprawa dawno już zamknięta. Determinacja reportera była na tyle silna, że przełamała początkowe opory i podczas piętnastu spotkań opowiedziała raz jeszcze swoje dzieje – tym razem już bez metafor.
To chyba właśnie literaturze zawdzięcza pani Zofia drugie życie. Pisarstwo pomogło jej odzyskać psychiczną równowagę i ułożyć sobie, pomimo obozowych traum, powojenną codzienność. Więzień nr 7566 ujawnił po wojnie predyspozycje literackie. Na szczęście – dla potomnych, ale i dla siebie. „Wiele moich przyjaciółek tak naprawdę z obozu nie wyszło. Mnie się udało. Może dlatego, że zaczęłam o tym pisać, oczyszczać się w ten sposób. Wylewać toksynę na papier” – wyznaje w Królestwie za mgłą.
Bez nienawiści
W tej książce nie ma ani cierpiętnictwa, ani patosu. Jest zwyczajna relacja, rekonstrukcja faktów oraz towarzyszących im przeżyć i myśli. Nie ma łatwych ocen, morałów o uszlachetniającym wpływie cierpienia, uogólniających oskarżeń ani łatwych usprawiedliwień. Także wobec zachowań samych więźniów, którzy, jak przyznaje pani Zofia, w obawie o własne życie, obojętnieli na widok znęcania się esesmana nad więźniem i nie reagowali. „Czy przez morze niegodziwości można było przejść suchą stopą?” – pyta Wójcik. „Raczej nie. Bo jeśli za nieetyczny uznamy brak reakcji na zło, to wszystkie byłyśmy w tym złu unurzane po uszy. W Auschwitz poprzeczkę etyki należało zawiesić gdzie indziej, na innym poziomie”.
Warszawskie spotkanie wokół wywiadu rzeki zatytułowano „Czy warto jeszcze mówić o Auschwitz?”. Pani Zofia nie ma wątpliwości, bo wciąż jeździ po Polsce i świecie i wciąż zasypywana jest mnóstwem pytań. O Auschwitz. Spotkanie z publicznością zakończyła gorącą prośbą o to, by rozmawiano i przekazywano dalej wspomnienia byłych więźniów. Na zakończenie rozmów z Michałem Wójcikiem wyznała zaś: „Przestrzegam młodych ludzi: bądźcie czujni także wobec tych, którzy nienawidzą innych tylko dlatego, że nie myślą tak samo jak oni. Ale nie odpłacajcie im tym samym: nienawiścią”.
Uwaga, ideologia!
Pytanie „Czy warto jeszcze mówić o Auschwitz?” jest oczywiście pytaniem retorycznym. Bo cóż miałoby znaczyć owo „jeszcze”? Pamięć o tej niewyobrażalnej, piekielnej erupcji zła na zawsze musi pozostać smutnym dziedzictwem ludzkości. Ale także wyzwaniem, które w kolejnych pokoleniach będzie budziło masę pytań bardzo różnej natury: historycznej, psychologicznej, filozoficznej, duchowej, metafizycznej... A odpowiedzi? O te będzie zdecydowanie trudniej. Mają z nimi kłopot nawet papieże, choć Jan Paweł II i Benedykt XVI próbowali; Franciszek z kolei wybrał milczenie. Milczenie, które, paradoksalnie, jest jednak rodzajem odpowiedzi.
Warto mówić o Auschwitz, bo ta złowroga nazwa, synonim „piekła na ziemi” nie jest tylko kwestią historii, niestety. Niepokój i przerażenie kolejnymi przejawami nieludzkiego okrucieństwa aktualizują widmo Auschwitz. Nieustające wojny i coraz wymyślniejsze formy ataków terrorystycznych jasno dowodzą, że ludzkość nie wyciąga wniosków z przeszłości. I każą pytać: o zło, o naturę człowieka, o wychowanie, o demokrację. O to, jak zatrzymać zło i nie dopuścić do powtórki. A jak na to pytanie odpowiada młodym Zofia Posmysz? „Odpowiadam im, aby nie dali się uwieść ideologiom, których źródłem jest pycha, poczucie wielkości, wyższości, pogarda dla gorszego gatunku”. Radzi też, by zwiedzając miejsca zagłady przywoływać w pamięci słowa Zofii Nałkowskiej: „Ludzie ludziom zgotowali ten los...” Więc przywołujmy. Może to coś da?
Pełna anonimowość
Warto mówić o Auschwitz także dlatego, że pomimo starań polskiej dyplomacji, w zachodnich mediach, w tym – co szczególnie bulwersujące – także w niemieckich środkach przekazu, wciąż pojawia się, sformułowanie: „polski obóz zagłady”. Dobrze więc, że do walki o prawdę ruszyła grupa polskich wolontariuszy, która z mobilnym billboardem informującym, że obozy śmierci stworzyli niemieccy naziści, dotarła m.in. przed siedzibę telewizji ZDF w Bonn. Wygląda na to, że Niemcy wciąż nie chcą lub nie potrafią należycie skonfrontować się z przeszłością. Mają z Auschwitz ogromny kłopot, ale zamiast konfrontacji z trudną prawdą, uciekają się do prób ohydnej w istocie manipulacji.
Ale może to się zmieni. Oto bowiem dyrektor Muzeum w Oświęcimiu zwrócił się z apelem do niemieckiej i austriackiej opinii publicznej o przekazywanie dokumentów, zdjęć, prywatnych listów lub innych materiałów związanych z załogą SS w Auschwitz. W uzasadnieniu podkreślił, że potrzebne są pełniejsze analizy i lepsze zrozumienie motywacji oraz mentalności sprawców, „aby starania o mądre ostrzeganie przyszłych pokoleń” były skuteczniejsze.
Bardzo jestem ciekaw rezultatu tego apelu. Może wreszcie dowiemy się, co pisali do swoich ojców, matek, żon i narzeczonych żołnierze i oficerowie SS? Co uwieczniali na fotografiach przesyłanych do swoich najbliższych? Byli dumni, targani wyrzutami sumienia czy obojętni? Apel dyrektora kończy znamienne zapewnienie: „Chcącym przekazać nam owe dokumenty, gwarantujemy pełną anonimowość”. Nie wszyscy chcą rozmawiać o Auschwitz. Ani nawet pamiętać.