W mieście rozwodem kończy się aż 44 proc. małżeństw – wynika z najnowszych opracowań polskich demografów. Coraz częściej małżeństwa nie rozpadają się z tzw. twardych powodów (np. przemoc), lecz z powodu np. niezgodności charakterów – to przyczyna aż 40 proc. wszystkich rozwodów.
Socjologowie podkreślają, że spory wpływ na trwałość rodzin mają przemiany kulturowe. Znacznie większe jest społeczne przyzwolenie na rozwody, poza tym coraz więcej małżonków wierzy w hasła o tym, że każdy ma obowiązek szukać samorealizacji, więc jeśli w związku zaczynają pojawiać się trudności czy przeciwności, postanawia „wybrać siebie”. Wyraźne są tu więc różnice geograficzne: najmniej rozwodów było w tradycyjnie konserwatywnych Małopolsce, na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie, najwięcej zaś w zdominowanych przez miejskie aglomeracje Śląsku czy Mazowszu.
Sprawa ma też wymiar religijny. Jak zauważają badacze, religijność idzie w parze z trwałością rodziny. Największą szkołą wiary są pełne rodziny, dlatego kryzys religijności jest jedną z pierwszych konsekwencji kryzysu rodziny. A ponieważ główną motywacją do trwałości rodziny jest właśnie religia, mamy tu błędne koło: im słabsza religijność, tym więcej rozwodów, a im więcej rozbitych rodzin, tym gorzej z religijnością i problem zaczyna się nasilać.
Na pewno na tę kwestię duży wpływ ma kultura masowa. Przykład piosenkarzy, znanych aktorów czy celebrytów, którzy się rozwodzą lub rozbijają rodziny, nie jest tu bez znaczenia. Ale chciałbym się skupić na innym przykładzie – na ile osoby działające na scenie politycznej są dla obywateli wzorami do naśladowania, jeśli chodzi o trwałość rodziny?
Od ponad roku bohaterem przeciwników obecnej władzy jest lider społecznego ruchu protestu, który organizuje marsze i wiece w obronie demokracji. Już dawno media ujawniły fakt, że nie tylko się rozwiódł, ale też nie płaci zasądzonych alimentów na dzieci z pierwszego małżeństwa. Czy ten fakt wpłynął na jego karierę w życiu publicznym? Nie. A Polacy dostali jasny sygnał: jeśli masz słuszne poglądy polityczne i opowiadasz się po właściwej stronie, wybaczone ci będzie nawet tak naganne społeczne zachowanie jak oszczędzanie na własnych dzieciach i ukrywanie własnych dochodów po to, by nie zapłacić alimentów. Inny z liderów opozycji manifestacyjnie jedzie z partyjną koleżanką na południe kontynentu, choć do niedawna jeszcze oboje publicznie opowiadali o swoich rodzinach i dzieciach. Jeśli ktoś miał do tego polityka pretensje po powrocie, to głównie z tego powodu, że dał się złapać mediom na gorącym uczynku, nie zaś, że jego działanie doprowadziło dwie rodziny do rozbicia.
Po stronie obozu rządzącego nie brak również demoralizujących przykładów. Sytuacja, w której szefem telewizji publicznej, która zgodnie z ustawą ma promować wartości chrześcijańskie, jest polityk, który ze swego rozwodu i porzucenia dla młodszej kobiety własnej żony zrobił pożywkę dla tabloidów, niewiele ma wspólnego z edukacyjną rolą mediów publicznych. Partia rządząca chciała też wyrzucić posła, którego żona publicznie przyłapała na zdradzie. Gdy jednak okazało się, że większość sejmowa wisi na włosku, jego zachowanie zostało puszczone w niepamięć. Obywatele dostają jasny sygnał: jeśli robisz politycznie ważną robotę, sprawy tak ważne jak rodzina zostaną ci wybaczone.
Zgoda, program „500 plus” jest jednym z największych osiągnięć polskiego państwa na rzecz rodzin. Trochę kłóci się jednak z praktyką niektórych osób związanych z partią władzy. Może więc polscy politycy pomoc rodzinie powinni zacząć od zwrócenia uwagi na swoje własne rodziny?