„Nie dotykać” – w tym streszcza się tradycyjne wyobrażenie o muzeum. To warszawskie zupełnie od tego odeszło.
– Tamten czas był czasem zmian. Tematyka pozwalała myśleć nie kategoriami „nie dotykaj”, ale wręcz przeciwnie – „weź”, „dotknij”, „porusz”. Ze względu na to pozwoliliśmy sobie, żeby wszyscy, którzy przyjdą do muzeum, mogli uczestniczyć w walce, oczywiście nie dosłownie. I to się sprawdziło. Nie jestem krytyczny w stosunku do muzeów, które mają formułę „tylko w kapciach”. One też są potrzebne w przypadku dzieł sztuki czy eksponatów, które faktycznie nie powinny być dotykane. W przypadku Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Historii Żydów Polskich udało się jednak pewne rzeczy połączyć. Niektóre eksponaty oczywiście zabezpieczono, ale tradycyjną formułę zderzono z bardzo nowoczesną formułą multimedialną.
Łatwo było to pogodzić?
– Trzeba pomyśleć, jak daleko możemy się posunąć. Czy eksponat nie ginie, przytłoczony multimediami? Najważniejsze jest to, co historia ma pokazać. To jest kierunek, w którym podąża scenografia. Czasami w projektach, które robię, zderzam tylko symbole: nie za dużo, ale też nie za mało. Tak powstaje ekspozycja narracyjna.
Jak taką narrację, często tragicznej historii, poprowadzić atrakcyjnie? Właśnie, czy to ostatnie słowo jest w ogóle na miejscu?
– W okresie PRL-u w zasadzie mieliśmy do czynienia z pamięcią pomnikową. Taką dosłownie rzeźbiarsko-pomnikową. Nie było pomysłu i chęci, żeby pójść dalej. To, co wydarzyło się po 1989 r. pozwoliło nam na odważniejsze myślenie. Jakie formy wykorzystać, aby tę pamięć przywrócić? To jest właśnie zadanie dla architekta i historyka. Nie chodzi więc o dosłowność, o to, aby tę traumę czy tragedię odczuć na własnej skórze. Chodzi o jej przetworzenie na środki, które są zrozumiałe dla współczesnego widza. Ludzie różnych pokoleń inaczej postrzegają historię. Architekt najpierw musi historię poprawnie zinterpretować, a dopiero potem może przygotowywać ekspozycję.
Jak ważne przy jej tworzeniu są rozmowy ze świadkami historii?
– Czasami sposobem jest projektowanie z dystansu, bez emocji. Nie jesteśmy zbyt zaangażowani, analizujemy kontekst i zdarzenia. Jednak jesteśmy jeszcze w takim okresie, kiedy żyją ludzie, którzy pamiętają dany czas i wydarzenia. Budując coś, musimy z ich wiedzy i doświadczenia skorzystać. Rozmowy z powstańcami przy budowie Muzeum Powstania Warszawskiego, rozmowa z więźniem, który przeżył obóz, przy tworzeniu Muzeum Gross Rosen, czy rozmowa z ludźmi pamiętającymi wojnę przy budowie Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej – te rozmowy są czymś niebywałym.
Czy chcąc opowiadać historię, powinniśmy ją rekonstruować?
– Jest wiele prób odtwarzania „jeden do jeden” tego, czego już nie ma. Takie odtwarzanie dla mnie jest fałszerstwem. Pozytywnym przykładem, przy zastosowaniu innych materiałów, jest Muzeum Polaków Ratujących Żydów. Nie chodziło o odtworzenie domu rodziny Ulmów [zamordowanych przez Niemców za pomoc Żydom podczas II wojny światowej – red.]. Stworzona została symbolika tego domu. Powstał bardzo zdeformowany obiekt – graniastosłup, który pokryty jest stalą. Stanowi on klucz narracji architektonicznej i historycznej, jako przedmiot wbijający się w ziemię. To jest symbolika, która ma znaczenie. Odtworzenie domu, w którym Ulmowie żyli, a którego już nie ma, byłoby nieetycznym podejściem do rewitalizacji czy renowacji.