Logo Przewdonik Katolicki

Dobrze skrojone świadectwo

Elżbieta Wiater
Fot. Archiwum PK

Papież Franciszek podpisał akt heroiczności cnót Jana Tyranowskiego, świeckiego, który był kierownikiem duchowym młodego Wojtyły i Malińskiego. Z pozoru szary krawiec, był prawdziwym mistykiem.

To był ryzykowny eksperyment. Zaczął się w lutym 1940 r., pół roku po wybuchu II wojny światowej. Po jednej stronie postawiono grupę mężczyzn, mających od szesnastu do dwudziestu pięciu lat, którzy szukali rzeczy nowych, ożywczych, poruszających do głębi ich rwące się do działania i zmiany serca i głowy. Po drugiej – dobiegającego czterdziestego roku życia, ale już mocno posiwiałego mężczyznę, który nie umiał porywająco przemawiać i świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Co więcej, ten nieporadny mówca nie mówił nic odkrywczego. W porównaniu na przykład z ks. Janem Mazerskim, biblistą z UJ, którego wykładów ci sami młodzi panowie słuchali, który mówił ciekawie i zapraszał do dyskusji, odpadał w przedbiegach.
 
Za mało oryginalny
Jan Tyranowski przeciwnie: powtarzał znane im z katechizmu prawdy i zasady, zalecał odmawianie różańca i przedstawiał praktyki służące kształtowaniu charakteru. Nie dość, że nudne, to jeszcze wymagające. Młodzi panowie przyjęli jednak opiekuna Żywego Różańca, którego im ofiarowano. Szczególnie że wkrótce Niemcy aresztowali i wywieźli do Dachau prawie wszystkich salezjanów z parafii na krakowskich Dębnikach, gdzie miał miejsce wspomniany na początku duszpasterski eksperyment. Na szczęście okupanci nie byli świadomi, że już wówczas Kościół w Polsce miał oparcie w zaangażowanych religijnie świeckich, głównie tych wychowanych na ideałach Akcji Katolickiej. Młodym nie pozostało nic innego, jak zaufać przewodnictwu „starszego (!) pobożnego pana”, jak opisuje swoje pierwsze wrażenie na temat Tyranowskiego Karol Wojtyła w artykule wspomnieniowym z 1949 r.
Pozory jednak w tym przypadku zdecydowanie myliły. Salezjanie świetnie wiedzieli, jak wielki duchowy format ma człowiek, któremu powierzają opiekę nad męskim Żywym Różańcem. W końcu to w ich parafii się nawrócił i zaczął swój „bieg olbrzyma”, jakby to określiła Mała Tereska.
 
Księgowy i krawiec
Urodził się 9 lutego 1901 r. Z zawodu był księgowym, ówczesnym odpowiednikiem dzisiejszego „korpoludka”: człowiekiem w poprawnie skrojonym garniturze, prawie nie do odróżnienia od innych ludzi w równie poprawnie skrojonych garniturach. Co by jednak nie mówić, był to awans szczebelek wyżej w społecznej drabinie – jego ojciec i brat byli krawcami. W tamtych czasach terminem tym nie określało się projektantów mody. Byli po prostu rzemieślnikami powielającymi przyjęte wzorce i kroje, spędzającymi większość dnia przy monotonnym wtórze terkotu nożnej maszyny do szycia i skrzypie nożyc tnących materiał. Jan, dzięki wykształceniu, miał lepiej: wychodził rano do biura i wracał po ośmiu godzinach. Nie musiał czekać na klientów lub walczyć z nawałem zleceń. Jego pensja była stała i całkiem przyzwoita. Niestety zachorował na żołądek i to na tyle poważnie, że musiał zrezygnować z pracy w księgowości.
 
Boża oferta
W 1930 r. wrócił do krawiectwa, a pięć lat później usłyszał kazanie, które odmieniło jego życie. Poszedł jak zwykle do parafialnego kościoła na Dębnikach. Była to taka sama niedzielna Msza jak co tydzień, świetnie wpisująca się w schemat drobnomieszczańskiego życia, zgodnie z którym postępował. I w ten przewidywalny, ale przez to bezpieczny banał wdarły się jak uderzenie wiatru słowa kapłana mówiącego, że świętość jest dla wszystkich i wcale nie jest tak trudno ją osiągnąć. Tyranowski poczuł, że Bóg składa mu właśnie propozycję nie do odrzucenia, ofertę jego życia. Postanowił ją przyjąć.
Powiedział o swoim pragnieniu spowiednikowi, a ten polecił mu książki, które ukształtowały podstawy duchowości Jana: Teologię ascetyczną i mistyczną A.A. Tanquereya, Mistykę Semenenki i dzieła Teresy Wielkiej oraz Jana od Krzyża. Ten mistyk będzie jego przewodnikiem do końca życia, nigdy nie rozstanie się z jego dziełami. Więcej, będzie je polecał innym, w tym młodemu robotnikowi z Solvayu, Karolowi Wojtyle, który już jako kapłan napisze na ich podstawie swój doktorat.
W 1935 r. jeszcze się nie znali, a to wtedy Tyranowski rozpoczyna swoją duchową drogę. Bierze się za to, jak to księgowy, bardzo systematycznie. Sporządza plan dnia, w którym ważne miejsce zajmuje codzienna Msza św., rachunek sumienia i modlitwa, dobiera właściwe lektury, znajduje środowisko, które ma mu pomóc w wewnętrznym wzrastaniu. Staje się nim Akcja Katolicka, organizacja dla laikatu, której celem jest jego formacja, ale z wyraźnym nakierowaniem na działanie w świecie. Mieli iść tam, gdzie nie mieli szans dotrzeć kapłani, mieli też bronić wypływających z Ewangelii wartości na areopagach politycznych i społecznych.
 
Ciężar świadectwa
Tyranowski nie miał zdolności potrzebnych do tego, by zostać trybunem. Pewnie dlatego w Akcji Katolickiej pełnił głównie role organizacyjne: sekretarza, skarbnika. Miał jednak dary o wiele głębsze, zwykle kojarzone raczej z życiem mniszym: wrodzoną umiejętność kontemplacji, cierpliwość, rozeznanie, staranność w podejmowanych zadaniach i uczynność. Potrafił słuchać i był dobrym kierownikiem duchowym. Im dłużej się go znało, tym bardziej się go ceniło. Wojtyła wspomina, że właśnie ci najbardziej ambitni, którzy na początku relacji z Janem czuli z nim najmniejszą bliskość, potem najbardziej byli do niego przekonani.
Stało się tak nie dlatego, że zmieniło się coś w prowadzącym: nadal był na pierwszy rzut oka zbyt „katechizmowy”, nie miał też talentu do doboru przykładów służących przekazywaniu nauk. Jednak świadectwo jego życia nie dawało spokoju. Patrząc na niego, można było dostrzec namacalną realizację przekazywanych przez niego treści i wskazówek. Kiedy pociągnięci tym przykładem młodzi próbowali iść w jego ślady, nagle odkrywali, że właśnie to, co najprostsze, jest najtrudniejsze. I nabierali szacunku. „Każdy z nas uporczywie sprawdzał na Janie prawdę jego słów, z trudem ustępował ze swoich zastrzeżeń rozumowych, uczuciowych i wszelkich innych. (…) On dowodził, że o Bogu można się nie tylko dowiadywać, że Bogiem można żyć” – napisze Karol Wojtyła.
Do tego Jan potrafił dostrzec w każdym z prowadzonych przez siebie chłopaków właściwe dla niego charyzmaty. Zachęcał do ich rozwijania, a przede wszystkim do służenia innym. Za Janem od Krzyża pokazywał im drogę prowadzącą ze skupienia na sobie do skupienia na Bogu: skupienia całkowitego, pełnego ufności, oddania i zachwytu. Dawał im też do ręki narzędzia, z iście księgową skrupulatnością ucząc rachunku sumienia, metod rozmyślania, planowania czasu. Kilkunastu mężczyzn z prowadzonych przez niego róż różańcowych wybierze życie kapłańskie, m.in. zmarły niedawno ks. Mieczysław Maliński. Przychodząc do seminarium, odkryją, że większość proponowanych im praktyk ascetycznych i modlitewnych jest im już znana i dobrze wyćwiczona, właśnie w szkole księgowego z Dębnik.
 
Przez mrok ku Światłu
Pragnął Boga i ku Niemu konsekwentnie dążył, choć kosztowało go to wiele wewnętrznego cierpienia – noc ciemna nie była dla niego pojęciem jedynie teologicznym. Czas wojny też nie był łatwy: podobnie jak resztę Polaków dotknęły go ubóstwo i nieustanny lęk. W tym czasie zmarli jego ojciec i brat, został sam w warsztacie. Zapewne niedożywienie pogłębiło jego problemy z żołądkiem, do tego doszła gruźlica. Ostatnie lata życia, już powojenne, to długie, bolesne konanie. Kiedy leżał w szpitalu w ostatnim stadium choroby, zmarła jego matka. On sam odszedł do Boga, którego tak bardzo pragnął, w marcu 1947 r.
Jego wielkość pozostałaby pewnie znana tylko Panu, gdyby nie to, że jeden z formowanych przez niego zelatorów został papieżem, a potem świętym. Był on z Tyranowskim, po przekroczeniu pierwszego odruchu niechęci, głęboko związany. Widywano ich często spacerujących nad Wisłą i zaciekle o czymś dyskutujących. Postać mistyka z Dębnik była tak ważna dla Jana Pawła II, że wraca w jego książkach Przekroczyć próg nadziei i Darze i Tajemnicy. W 1997 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny, a 20 stycznia 2017 r. papież Franciszek podpisał akt o heroiczności jego cnót. Widocznie potrzebujemy w Kościele świadectwa, że życie świeckiego kawalera też może być drogą do świętości.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki