Dwa lata temu pisałem w moim pierwszym felietonie o potrzebie Kościoła pogłębionego, nie zważającego na różnice polityczne, sięgającego do kultury. Kościół pogłębiony mógł się stać propozycją do zmiany – czy udało się choćby na krok przybliżyć do tego ideału? Nie jest łatwo wybrać temat ostatniego tekstu, takim zagadnieniem może być pytanie o Kościół przyszłości – pytanie, które często pada. Być może zaskoczę Państwa, ale wszelkie próby odpowiedzi na nie spełzają na niczym.
Kościół jest tam, gdzie jest żywa wiara i poszukiwanie Chrystusa. Jeśli pytamy o przyszłość Kościoła, powinniśmy rozglądać się, gdzie walczy się o wiarę i pyta o Zbawiciela. Uświadomienie sobie tego faktu nakazuje odrzucić rozważania w stylu, czy Europa zostanie niechrześcijańska, i czy – co wieści autor słynnej książki Dziedzictwo cnoty, amerykański filozof Alasdair MacIntyre – chrześcijanie będą tworzyli nieliczne wyspy na oceanie zsekularyzowanego świata. Światowe Dni Młodzieży w Krakowie zburzyły nam obraz jednolicie świeckiego Starego Kontynentu, gdzie młode pokolenie Europejczyków miałoby być już niewierzące. Przeciwnie, w wielu miejscach Europy można zaobserwować religijne przebudzenie. Żywą wiarę możemy spotkać tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy. Pewien proboszcz z Niemiec opowiadał mi, że musiał wprowadzić dodatkową Mszę dla rodzin, gdyż nieoczekiwanie zaczęły pojawiać się one w jego parafii, która była już spisana na straty z powodu braku wiernych. Podobnych opowieści jest znacznie więcej, wymykają się one często socjologicznym opisom, które pozostają dalece nieadekwatne do rzeczywistości wiary. Do pewnego stopnia wiara stanowi tajemnicę, dlatego coraz bardziej uświadamiam sobie, że obwoływanie końca chrześcijaństwa w Europie staje się – mówiąc delikatnie – czynnością jałową.
Możemy jednak mówić o pewnych symptomach czy trendach, które z kryzysem są powiązane. Osobiście, jako pracownik naukowy, jestem szczególne wyczulony na kryzys myślenia o wierze – i nie mam na myśli jedynie kryzysu teologii. Często propozycję pogłębienia wiedzy o wierze na poziomie parafialnym zbywa się argumentem, że „prosty człowiek nie zrozumie”. Jest to jednak droga donikąd, co możemy zauważyć na przykładzie sekt ewangelikalnych, często programowo deklarujących swój antyintelektualizm. Postawa taka bardzo szybko uwidacznia się na poziomie praktyki wiary, np. poprzez zredukowanie uczestnictwa we wspólnocie do poziomu tańców podczas liturgii czy radzenia sobie z pytaniami o wiarę na zasadzie „przeczytajmy, co o tym mówi Biblia”. Odcięcie się od gałęzi myślenia bardzo szybko doprowadzi do religijnego analfabetyzmu będącego zgubieniem wiary jako kompasu pomagającego znaleźć orientację w życiu codziennym. Przykładów na takie „orientowanie się wiarą” jest mnóstwo. Poczynając od decyzji medycznych, poprzez dylematy związane z etyką pracy, a skończywszy na fundamentalnych pytaniach o wiarę, które dzieci zadają swoim rodzicom. Od tych dylematów nie sposób uciec. Nie sposób także znaleźć na nie prostych odpowiedzi, zgłębić bez przemyślenia, doczytania, i tego wszystkiego, co stanowi wiarę poszukującą zrozumienia. Mistrzowie wiary często kształtowali swoją duchowość poprzez ratio, można by tu wymienić Johna Henry Newmana czy papieży Pawła VI i Jana Pawła II. Jeśli miałbym sobie wyobrazić Kościół przyszłości, to myślę właśnie o Kościele pomagającym i zachęcającym wiernych do duchowego i intelektualnego zmagania się. To Kościół stawiający pytania i poszukujący także w przedmurzach chrześcijaństwa, Kościół pogłębiony.