Istniejący od setek lat podział między chrześcijanami pozostaje niezabliźnioną, bolesną raną. Można go odczuć szczególnie w sytuacji eucharystycznej, na przykład gdy katolik uczestniczący w prawosławnej Mszy nie zostaje dopuszczony do Komunii. Równie bolesnym doświadczeniem jest podejście protestantów nieuznających realnej obecności Chrystusa w Eucharystii. Mimo że świat stał się skomunikowaną, globalną wioską, to jednak nieporozumienia i podziały między chrześcijanami nadal trzymają się mocno. Podział, jakikolwiek, nie pochodzi od Boga. W języku greckim „dzielić” to diaballein, stąd określenie szatana – diabolos to ten, który dzieli.
Niedawno uczestniczyłem w ekumenicznym spotkaniu u arcybiskupa Salonik. Mając okazję do wspólnej modlitwy i rozmowy z teologami prawosławnymi, najbardziej zwróciłem uwagę nie na widoczne różnice i podziały, ale bliskość, z której często nie zdajemy sobie sprawy. Zazwyczaj dystans między Kościołami mierzy się podziałami. Czy jednak nie warto tej optyki zamienić i przyjrzeć się naszym wzajemnym relacjom przez to, co jest nam wspólne? A jest tego niemało. Wystarczy tylko powiedzieć o motywach, gestach i symbolice, występujących czy to w sztuce sakralnej, czy to w modlitwie i w bardzo bogato rozbudowanej liturgii, w której – nawet pomimo różnic językowych – możemy się odnaleźć. Duchowość współczesna pełnymi garściami czerpie z tradycji ascetycznej Wschodu, natomiast Kościół wschodni bardzo interesuje się rozwiązaniami naszej nauki społecznej. Podobne doświadczenia uświadamiają, że tym, co dzieli chrześcijan Wschodu i Zachodu wcale nie jest wiara i teologia poszczególnych Kościołów, tylko kultura, obyczaje, zaszłości, stereotypy, ale i ludzka małość. I niestety często perfidnie podsycana nienawiść. Przykładem jest powszechnie przyjęty zakaz działania misyjnego dla Kościołów innych denominacji w państwach kultur prawosławnych. Oficjalnie bądź nieformalnie zakazane jest prowadzenie misji przez inne Kościoły, przy czym pojęcie misji rozumie się nadzwyczaj elastycznie, często sam przyjazd księdza czy pastora już jest potraktowany jako misja. Wierni, którzy zdecydują się na zmianę Kościoła, muszą liczyć się ze społecznym i rodzinnym ostracyzmem. Niestety podobnych problemów jest znacznie więcej.
Nie mam specjalnych złudzeń co do szybkiego przełamania tego typu barier, skoro z zawziętością budowano je przez setki lat. A jednak po każdym kolejnym spotkaniu z prawosławiem nie mam nawet śladu wątpliwości, że należy dążyć chociaż do częściowego zbliżenia między naszymi Kościołami. Powód tego przeświadczenia jest prosty: nie sposób zrozumieć chrześcijaństwa bez Kościołów wschodnich, ich tradycji i historii.
Przełamywanie barier wymaga również poszukiwania nowych sposobów zaangażowania się w proces ekumeniczny. Być może warto od dawnych, często nierozwiązywalnych sporów uciec do przodu i znaleźć nowe możliwości współpracy? Taką perspektywę przynosi encyklika Laudato si’, podejmująca problem ochrony naszych zasobów naturalnych. Problem ekologii zostaje również zauważony przez stronę prawosławną. W obu Kościołach dzień 1 września ustanowiono dniem modlitw za stworzenie. W greckim Kościele prawosławnym w tym dniu następuje uroczysta liturgia poświęcenia wody. Zagrożenia ekologiczne nie mają religijnej przynależności, można im zaradzić tylko poprzez wspólne działania. Myśląc o ekologii w duchu encykliki, można również mówić o „ekologii wiary”, o trosce i szacunku do naszego wspólnego dziedzictwa, dla dobra przyszłych pokoleń. Mogłyby one stać się odniesieniem nie tylko dla ekspertów, ale także dla wiernych obu Kościołów, jednoczących się w tym dniu ze sobą na modlitwie. Pozostaje tylko pytanie, czy starczy nam woli i determinacji, by tę szansę wykorzystać.