Już pierwszy rzut oka na reakcje zagranicznej prasy na desygnowanie przez prezydenta Andrzeja Dudę Morawieckiego na premiera i powierzenie mu misji stworzenia rządu – a są to reakcje zdecydowanie pozytywne – pokazuje, że celem obecnej rekonstrukcji jest polepszenie wizerunku rządu PiS również za granicą. Mający dobre opinie poza Polską Morawiecki, który dotąd dla świata finansów uważany był za swego rodzaju gwarancję, że nasza gospodarka będzie się dobrze rozwijać, w momencie gdy został premierem, dostał znacznie poważniejszą misję – odbudowania wizerunku Polski w Europie i na całym świecie.
Nie, nie chodzi o to, że Morawiecki ma się nagle zacząć nie zgadzać z polityką dotychczas prowadzoną przez PiS. W wielu swych wypowiedziach dotychczasowy wicepremier dał się poznać jako ten, który zdecydowanie wspierał kolejne bitwy PiS a to z Trybunałem Konstytucyjnym, a to z Sądem Najwyższym, a to z Krajową Radą Sądownictwa. Morawiecki – człowiek, który doskonale rozumie świat zachodniej polityki i zachodnich elit finansowych – rozumie po prostu, że ważny jest styl uprawiania polityki. W tym sensie w dotychczasowym sporze pomiędzy radykałami a umiarkowanymi nominacja przez Jarosława Kaczyńskiego właśnie dla Morawieckiego może oznaczać, że lider PiS rozumie to, że po dwóch latach dość ostrego kursu, nastał czas na to, by próbować łagodzić konflikty z zagranicą, by próbować dogadać się z Brukselą itp.
Morawiecki nie będzie się zapewne wycofywać ze zmian, które wprowadził dotąd PiS, lecz można się spodziewać, że rozpocznie z Brukselą czy innymi stolicami europejskimi normalny dialog. Wbrew słowom Beaty Szydło, która do końca zapewniała, że oto wreszcie wszyscy z Polską zaczęli się liczyć, wszyscy, którzy rozumieli, na czym polega polityka zagraniczna, a w szczególności europejska, zdawali sobie sprawę, w jak niewesołym położeniu znajdował się nasz kraj. Na forum unijnym nie udało się w ostatnich kilkunastu miesiącach przeprowadzić żadnego polskiego postulatu. Można oczywiście za to obwiniać Brukselę, ale faktem jest, że unijne instytucje pracują na zasadzie konsensusu – tam gdzie powstają silne koalicje, udaje się wiele zmienić, tam gdzie czyjeś postulaty są odosobnione, na ogół można spodziewać się przegranej.
Od dłuższego czasu można było zaobserwować wewnątrz obozu „dobrej zmiany” dyskusję na temat zmian, czy należy ich dokonywać rewolucyjnie, nie bacząc na koszty wprowadzanych rozwiązań, czy też w sposób bardziej umiarkowany, by nie tylko zadowolić radykalnych zwolenników, ale również tłumaczyć swoje racje bardziej umiarkowanym obserwatorom sceny politycznej, dla których zbyt radykalne działanie było odstraszające. Nominacja dla Morawieckiego może więc oznaczać, że wygrała linia bardziej umiarkowana.