Tym wracającym może być też dziecko. Istotne, że przybywa niespodziewanie. Otwiera drzwi cichutko, żeby zrobić niespodziankę, a może po prostu, żeby nie wprowadzać niepokoju, zaburzenia i... co zastaje? Możliwości są różne. Zależą od tego, w jaki sposób domownicy traktują czas spędzony poza ich gronem przez jednego z nich. Czy jest to dla nich przede wszystkim nieobecność tego kogoś? Bo jeśli tak, to łatwo ulec pokusie „wykorzystania chwili”, trochę w myśl refrenu „Starych nie ma, chata wolna” albo jak w innej znanej piosence o tym, co się może dziać w domu, „Gdy nie ma dzieci”. Przy takim podejściu powrót nieobecnej osoby nie jest czymś upragnionym, czymś, na co się niecierpliwie i z wytęsknieniem czeka. Raczej okazuje się końcem czasu „wolności” bez niej. Jeśli ktoś w takiej sytuacji czuwa, by nie dać się zaskoczyć powrotem, to głównie po to, aby ukryć zło i to, w jaki sposób naprawdę się kogoś postrzega i traktuje.
Można jednak inaczej. Można czyjąś podróż traktować jako chwilową rozłąkę i jej okres uważać przede wszystkim za oczekiwanie na ponowne spotkanie. Przy takim spojrzeniu czuwanie jest wynikiem pragnienia bliskości i polega w głównej mierze na przygotowaniach do tego, aby znów być razem. Jest wypełnione tęsknotą, pielęgnowaniem miłości. Niespodziewany powrót jest źródłem radości, a nie poczucia winy.
Podobnie jak przy opisie sądu ostatecznego, tu również Jezus podkreśla niewiedzę człowieka. Tym razem dotyczy ona przyszłości, nie przeszłości, ale nadal chodzi o spotkanie Chrystusa. Od każdego człowieka wierzącego zależy, czy jest ona źródłem lęku czy nadziei.