Przypomniała mi się w związku z tym jedna sytuacja. Wiele lat temu byłam wolontariuszką na obozie dla osób chorych. Każdy z nas miał jedną osobę do całodobowej opieki. Zajmowałam się panią Elą, chorą na stwardnienie rozsiane. Choroba już wtedy była w dość postępującym stadium tzn. mózg już nie pracował normalnie. Pani Ela wyłączała się szybko, biernie uczestniczyła w spotkaniach. Żaliła się jednocześnie, że mąż o nią nie dba, nie poświęca jej uwagi. Na początku wydawało mi się, że najtrudniejsza będzie wymiana pampersów, mycie, dotykanie obcego ciała. Szybko okazało się, że radzę sobie z tym nawet sprawnie. Co innego okazało się dla mnie wielką trudnością, którą musiałam pokonywać praktycznie cały czas. Wyciąganie pani Eli z jej nieobecności, włączanie w nasze funkcjonowanie, angażowanie w życie wspólnoty, pobudzanie do jakiejś sprawczości. Bycie nie tylko dla niej, ale z nią. Pamiętam szczególnie jeden moment. Rano, kiedy ją jak zwykle ubierałam, sięgnęłam po bluzkę, która wydawała mi się najodpowiedniejsza. W tym samym momencie zrozumiałam, że nie o to chodzi, co mi się wydaje dla niej najlepsze. Chodzi o to, by to ona sama zadecydowała, co chce ubrać i jak chce wyglądać. Najważniejsze jest być z osobą, czuwać, czyli widzieć człowieka, a nie przedmiot do opieki, zapewniając suchy pampers i wygodne poduszki w wózku inwalidzkim.