Logo Przewdonik Katolicki

Niechciana rewolucja

Maria Przełomiec
fot. Vladimir Smirnov TASS Getty Images

Rocznicowe obchody rewolucji październikowej zdecydowanie nie były Władimirowi Putinowi na rękę. Od Euromajdanu rosyjski prezydent jest przeciwnikiem idei rewolucyjnej zmiany władz, dlatego od Lenina woli dziś Stalina i… cara Aleksandra III.

Okrągła rocznica rewolucji październikowej – kiedyś jednego z największych świąt w ZSRR – teraz przeszła prawie niezauważona. Co prawda 24 października (7 listopada według naszego kalendarza juliańskiego) w Moskwie odbyła się wojskowa defilada, ale nie ku czci „Wielkiego Października”, tylko defilady z 1941 r., której uczestnicy prosto z placu Czerwonego ruszyli do walki z Niemcami.
 
Kochanka cara ważniejsza niż Aurora
W Petersburgu, czyli miejscu, gdzie 100 lat temu doszło do przewrotu, na ten jeden wieczór oświetlono na czerwono Pałac Zimowy. Teraz o rewolucji przypominają uliczne billboardy, wielkością nieróżniące się od tych zapowiadających koncerty współczesnych gwiazd. Jest jeszcze ciekawa wystawa w Ermitażu, poświęcona propagandzie pierwszych lat Związku Sowieckiego, i wspominkowa wycieczka śladami rewolucji dla odwiedzających Petersburg turystów.
Sama wycieczka też zresztą byłą dla mnie dużym zaskoczeniem. Przewodnik rewolucję określał bowiem mianem bolszewickiego zamachu, który udał się tylko z powodu niedołęstwa Rządu Tymczasowego, a willi kochanki Mikołaja II, primabaleriny Matyldy Krzesińskiej poświecił więcej uwagi niż legendarnemu krążownikowi Aurora. Dostało się także Leninowi („Niemcy przysłali go do Rosji w zamkniętym wagonie”) oraz słynnemu z filmu Eisensteina atakowi na Pałac Zimowy („bronił go kobiecy batalion, a w dodatku tylne drzwi były otwarte i każdy mógł wejść”).
Jeżeli dodać do tego rosnącą popularność ostatniego cara i jego rodziny (na przystankach plakaty upamiętniające rewolucję przeplatają się z billboardami pokazującymi fragmenty korespondencji Mikołaja II z żoną), wnioski narzucają się same. Rocznica rewolucji zdecydowanie nie jest Władimirowi Putinowi na rękę. Potwierdziła to zresztą zarówno nieobecność rosyjskiego prezydenta na rocznicowych obchodach, jak i wypowiedź kremlowskiego rzecznika. Dmitrij Pieskow stwierdził publicznie, że tak naprawdę nie ma czego świętować.
 
Stalin zamiast Lenina
Rzeczywiście rewolucja, a ściślej mówiąc przeprowadzony przez bolszewików zamach stanu, nie jest czymś, co by się mogło podobać obecnemu lokatorowi Kremla, zdecydowanie potępiającemu jakiekolwiek przejawy buntu. Jak zauważają analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich, o ile w początkowych latach Putin stosunkowo często odwoływał się do sowieckiej tradycji, o tyle jego trzecia kadencja upływa pod znakiem zdecydowanego potępienia idei rewolucyjnej zmiany władz, niezależnie od inicjatorów i celów przewrotu.
Niewątpliwie jednym z tego powodów stał się ukraiński Euromajdan (2013–2014), a także wcześniejsza „arabska wiosna”. W efekcie oficjalna rosyjska propaganda stawia dziś znak równości pomiędzy rewolucjonistami a agentami obcych wywiadów. Widać to było np. w rosyjskiej telewizji, gdzie po raz pierwszy w materiałach filmowych poświęconych wydarzeniom 1917 r. pojawiła się teza o zagranicznej inspiracji i finansowym wsparciu działań bolszewików z Leninem na czele.
Sytuacja rządzących nie jest jednak łatwa. Trudno bowiem nagle całkowicie odrzucić coś, co przez dziesiątki lat kształtowało polityczno-kulturową tożsamość obywateli Kraju Rad. Stąd najskromniejsze z możliwych obchody „Wielkiego Października”, połączone z próbami wprowadzenia na rosyjską scenę nowych świąt i nowych bohaterów. Takich, którzy mniej kojarzyliby się z rewolucją, a bardziej z mocarstwową chwałą Imperium. I tak w momencie, gdy Lenin powoli odchodzi w cień, na pierwszy plan wysuwają się twórcy rosyjskiej potęgi.
Od kilku lat pierwsze miejsce w rankingu najpopularniejszych postaci Rosji zajmuje Józef Stalin (na drugim w 2016 r. znalazł się Władimir Putin, a na trzecim Aleksander Puszkin). Przy czym Stalin nie kojarzy się Rosjanom z rokiem 1917, ale z uprzemysłowieniem kraju, a przede wszystkim ze zwycięstwem nad III Rzeszą oraz rządami silnej ręki, która zmusiła Zachód do uznania wiodącej roli Moskwy i sprawiła, że pod jej bezpośrednim władaniem znalazła się niemal połowa Europy.
 
Putin jak Aleksander III
Na rosyjskiej prowincji znowu pojawiły się pomniki dyktatora. Jego portrety są noszone nie tylko podczas politycznych manifestacji, ale także na… procesjach religijnych. Sam patriarcha Cyryl kilka lat temu wezwał, aby w działalności „Wodza Narodów dostrzegać nie tylko złe, ale także to, co było dobre”. Niektórzy wierni tak bardzo wzięli sobie ten apel do serca, że zainaugurowali ruch na rzecz rehabilitacji, a nawet kanonizacji Józefa Stalina jako „wielkiego państwowca” i „dobrodzieja Kościoła” (sic!). O ofiarach stalinowskich czystek niemal się nie wspomina, jeżeli już to tłumacząc je wyższymi potrzebami wyłaniającego się z rewolucyjnego chaosu i gwałtownie modernizowanego państwa.
Stalin nie jest jedynym bohaterem obecnej Rosji. 18 listopada Władimir Putin na okupowanym Krymie odsłonił pomnik Aleksandra III. Prezydent wygłosił przy okazji przemowę pełną porównań pomiędzy panowaniem cara, a jego własnymi rządami. Na pomniku wyryto często cytowane przez Putina, a przypisywane Aleksandrowi III powiedzenie, że „Rosja ma tylko dwóch sojuszników – swoją armię i flotę”.
Aleksander III to car, który po objęciu tronu cofnął część zapoczątkowanych przez jego ojca reform (m.in. ograniczył prawa samorządów i wolność uniwersytetów) i może być uznany za idealny symbol samodzierżawia. Według niego jedyną receptą na pojawiające się w Rosji ruchy liberalno-rewolucyjne było wzmocnienie władzy absolutnej. To on stworzył słynną „ochranę”, czyli specjalną policję przeznaczoną głównie do infiltracji środowisk opozycyjnych. Nic dziwnego, że Putin – były pułkownik KGB – akurat tego cara darzy specjalnym sentymentem. Tym bardziej że obowiązujące w Rosji końca XIX w. hasło „prawosławie – samodzierżawie – naród” znakomicie odpowiada na zapotrzebowanie obecnej kremlowskiej władzy. Tak więc Stalin i Aleksander III powoli zastępują mit „wodza rewolucji” oraz „Wielkiego Października”.
 
Pomniki i groby
Niestety, petersburska wycieczka śladami rewolucji nie obejmuje położonego około 40 km od centrum Lewaszowa. Na terenie tego wypoczynkowego osiedla znajduje się cmentarz zamordowanych przez leningradzkie NKWD w latach 1937–1954. Ciała kilkudziesięciu tysięcy ofiar, wśród których jest ok. 2 tys. Polaków, chowano po cichu w zbiorowych grobach w lewaszowskim lesie. Do 1989 r. było to miejsce niedostępne, pilnowane przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Decyzję o utworzeniu cmentarza podjął pierwszy demokratyczny mer Petersburga Jurij Sobczak, w którego administracji pracował wówczas niejaki Władimir Putin.
W Lewaszowie nie ma grobów, są pomniki poświęcone przedstawicielom różnych narodowości – Polakom, Ukraińcom, Białorusinom, Litwinom, Estończykom Łotyszom, Norwegom, Niemcom i Żydom. Są alejki wytyczone tak, by nie deptać ciał zabitych. Wszystko porasta stary las. Na pniach drzew wiszą zawieszone przez rodziny zdjęcia rozstrzelanych. Przed cmentarzem stoi postawiony w 1996 r. pomnik „Moloch totalitaryzmu”. Tuż za nim wznosi się płot odgradzający nekropolię od terenu dla zwykłego śmiertelnika niedostępnego – wojskowej bazy lotniczej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki