Polityka jest bowiem niezwykle kapryśna, zaś demokratyczna polityka jest kapryśna w dwójnasób. Ileż to wielkich karier politycznych zostało złamanych jakimś skandalem, który nagle ujrzał światło dzienne. Ileż to znanych posłów przechodzi do historii po każdych kolejnych wyborach, gdy okazuje się, że albo dostali za mało głosów, by ponownie wejść do parlamentu, lub startowali z list partii, która nie przekroczyła progu wyborczego.
Choć polski ustrój zrobił jeden szczególny wyjątek dla byłych prezydentów, którym dożywotnio przysługuje emerytura, biuro, oficer ochrony i auto z kierowcą – wiemy dobrze, jak smutnym obrazem jest widok przechadzającego się po studiu telewizyjnym byłego pierwszego obywatela, od którego kiedyś zależało tak wiele, a dziś jako polityczny emeryt komentuje cudze poczynania polityczne. Gdzie dziś są wszyscy potężni współpracownicy potężnych prezydentów – ich szefowie mają przynajmniej emerytury, a zastęp ich ministrów, zauszników i doradców po zakończonej kadencji musi rozpaczliwie szukać sobie nowego miejsca w życiu?
Nie inaczej było w ubiegły weekend, gdy w Warszawie odbył się zjazd partii Nowoczesna. Partia stworzona przez popularnego ekonomistę Ryszarda Petru zaledwie dwa lata temu weszła przebojem do polskiej polityki. Powstała w maju 2015 r., by jesienią wejść do Sejmu jako jedna z niewielu w historii, której udało się przebić dominację PiS i PO w polskiej polityce. Już pod koniec tamtego roku sondaże dawały Nowoczesnej niemal 25 proc. poparcia, a Petru wydawał się dzieckiem szczęścia.
Szef Nowoczesnej, którego nazwisko było nawet częścią nazwy ugrupowania, stał się w ciągu kilku miesięcy jedną z ważniejszych postaci w naszej polityce. Przychodził z poważną miną na posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, chodził na spotkania z najważniejszymi osobami w państwie, przemawiał z Sejmowej mównicy, w studiach radiowych i telewizyjnych, a niekiedy na antyrządowych protestach. Jak każdy popełniał błędy, ale lata 2015–2016 wyglądały na czas zupełnego oszołomienia własną karierą.
Kłopoty przyszły niespodziewanie – romans z koleżanką z partii, wspólny z nią sylwestrowy wyjazd na południe Europy (w czasie gdy jego podwładni w Sejmie okupowali mównicę, by – jak twierdzili – bronić demokracji). Potem głośny rozwód, kłopoty wizerunkowe i rosnący powoli bunt w partii, którego finałem było listopadowe posiedzenie, na którym o dziewięć głosów Petru przegrał fotel szefa partii, którą raptem dwa i pół roku wcześniej założył.
Taka jest polityka – na szczyt wspinasz się długo, ale spadasz bardzo szybko. To bardzo brutalna lekcja pokory, która zmusza cię, byś – obserwując upadki innych – zapytał sam siebie, co dla ciebie jest w życiu najważniejsze, jaka jest twoja hierarchia wartości. Czy przez przypadek nie uwierzyłeś, że splendory tego świata to realny budulec, na którym można zbudować swoje życie?