W 1992 r. Anna skończyła 40 lat. Wtedy przyszła jej do głowy dziwna myśl, żeby się ochrzcić. W Armenii 40. urodzin się nie świętuje, bowiem „40” uważa się za złą liczbę. Ona właśnie wtedy poczuła, że chce zrobić dla siebie coś dobrego. Bo choć pochodzi z rodziny, w której rodzice i babcia byli ochrzczeni i nie byli ateistami, to Anna i jej rodzeństwo chrztu nie mieli. Po prostu w czasach sowieckich mało komu przychodziło to do głowy.
Kropelki dobra
Była powojennym dzieckiem. Od najmłodszych lat aktywna, pracowała na rzecz innych. Przeszła przez wszystkie szczeble komunistycznych organizacji – od oktembrionki (dzieci z 4. klasy dostawały gwiazdkę z Leninem-dzieckiem), przez pionierkę, po komsomołkę. – Robiliśmy dobre rzeczy – wspomina. – Uczyli nas być uczciwymi, pomagać starszym. Nic złego w tym wszystkim nie było.
Potem rozpoczęła pracę zawodową, była nauczycielką języka rosyjskiego. Pewnego dnia dostała zaproszenie do komitetu partii. – Powiedzieli mi, że chcą, żebym została komunistką. Bo jestem dobrą nauczycielką, uczciwą, aktywną. Mają miejsce dla kobiety i ja według wszystkich parametrów im pasuję. Do lat 90. miałam bardzo dziecinny stosunek do komunizmu. Miałam przed oczami mojego tatusia, absolutnie uczciwego człowieka, który w wieku 18 lat poszedł do wojska, później zaczęła się wojna i wtedy stał się komunistą. I jeszcze brata mojego tatusia, który doszedł do Berlina jako wywiadowca. Obaj cali wrócili do domu. Byli bardzo uczciwymi ludźmi. Patrząc na nich, niczego złego w nich nie widziałam. Dlatego odpowiedziałam, że się zgadzam – opowiada Anna.
Komunizm to była dla niej euforia. Komuniści, jakich znała – idealiści, którzy wierzyli, że można zmienić świat. Dopiero później zaczęła czytać, słuchać. Dotarła do książek, które przedtem nie były dostępne. Komunizm zaczął odsłaniać przed nią swoją drugą twarz: zbrodni i zdrady. – Kiedy to zrozumiałam, napisałam długi list do komórki partyjnej i powiedziałam, że nie mogę w tej organizacji zostać, bo ona po łokcie jest we krwi. A ja chcę kiedyś patrzeć otwarcie w oczy swojego dziecka.
On czekał cały czas
– Miałam przepiękne dzieciństwo i piękną młodość – mówi z namysłem Anna. – Nie pamiętam nic złego w swoim życiu. Miałam wspaniałą rodzinę, przyjaciół. Wierzyłam, że jest uczciwość, równość, braterstwo, szczęście: Chrystusowe rzeczy, które komuniści zabrali do swojej ideologii, ale robili inaczej. Kiedy to zobaczyłam, poczułam rękę Bożą. Jakby On powiedział: „Nawróć się i posłuchaj Mnie. To, czego szukałaś wśród przyjaciół, w poezji, filmach, to wszystko jest dobre, ale to kropelka tego, co Ja mogę ci dać”.
Wraz z przyjaciółką poszła do kościoła dowiedzieć się, co trzeba robić, by się ochrzcić. Trafiła do Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego, do którego należy 95 proc. Ormian. Doktrynalnie nie różni się on prawie od Kościoła katolickiego. Anna jednak wspomina, że przygotowanie do chrztu wyglądało inaczej niż w Polsce: nie było żadnych nauk, katechez. Ksiądz się ucieszył, że przyszła i udzielił jej chrztu.
Polska ma kształt serca
W tym czasie syn Anny poważnie zachorował. Armenia była wtedy w stanie wojny z Azerbejdżanem o Karabach. Blokada energetyczna, brak prądu i gazu, jedzenie na kartki. W leczeniu chłopca ważne były dieta i ciepło, a oni spali w futrach. Na lepsze jedzenie nie było szans. Mąż postanowił, że pojadą zagranicę, wyleczą dziecko i wrócą. Anna była przekonana, że Pan Bóg przygotował im właśnie Polskę, kraj w sercu Europy i w kształcie serca.
Najpierw musieli wydostać się z Armenii. Polecieli do Moskwy trzykrotnie przeciążonym samolotem, dzięki życzliwości pilota, który zgodził się zabrać dodatkowych pasażerów. W samolocie mąż Anny zasłabł. Potem trzy miesiące spędziła w Moskwie, jeżdżąc od szpitala do szpitala, od męża do syna, bo okazało się, że stan syna też był bardzo zły. Obaj otarli się o śmierć. Mąż dosłownie: wybudził się ze śpiączki. Anna mówi, że miała w sobie wtedy wielki spokój.
– Skąd? Wierzę, że wszystkie nasze błędy zdarzają się tylko tam, gdzie nie ma Pana Boga. Tam gdzie On jest, można wytrzymać wszystko, nawet śmierć.
W Polsce powoli adaptowali się do nowego życia, a Anna wciąż czuła Boże prowadzenie. – Nie miałam czasu poznać nauki Bożej w swoim Kościele, ale zostałam przeniesiona na ziemię polską, katolicką – mówi. – Spotkałam tu wiele osób, które po trochu dodawały coś do mojej wiary. Zawsze dostawałam tyle, ile potrzebowałam. Przyjaciółki z wierzących, katolickich rodzin mówiły mi: chłoniesz wszystko jak gąbka. A ja odpowiadałam: tak, ale właśnie dlatego, że jestem jak suchy liść. Potrzebuję tej wilgoci.
Chodziła do kościołów katolickich, bo ormiańskich w Polsce nie było. Najpierw zaproszono ją do wspólnoty nauczycieli w szkole jej syna, gdzie razem z księdzem rozważali Biblię. Pierwszy raz do Komunii poszła, bo wszyscy szli. Później przyjaciółka zapytała ją, czy była wcześniej u spowiedzi. Tak odkryła sakrament pojednania. Bardzo ważnym etapem na drodze jej wiary stały się rekolekcje ignacjańskie w ciszy, gdy wytworzyła się niezwykła wspólnota osób zakochanych w Bogu. Pamięta też spowiedź z całego życia i słowa, które usłyszała na koniec: „Czy wiesz, jak Chrystus cię kocha?”. Ważną osobą stał się dla niej Jan Paweł II. Słuchała jego nauczania, czytała encykliki. I bardzo mocno czuła Bożą obecność: – Zawsze czuję Go przed sobą, za plecami, obok siebie. Kiedy żyjesz w Nim cały czas, On wszędzie jest. My tutaj rozmawiamy, i On jest. On siedzi, słucha. I On jest cały czas – mówi.
Ponad podziałami
Po dziewięciu latach Anna wróciła do Armenii. Zabrała ze sobą to, co znalazła w Kościele katolickim. Odmawiała różaniec, nosiła szkaplerz, czuła się związana z duchowością różnych wspólnot. Modliła się po polsku. W Kościele ormiańskim na początku nie widziała na to wszystko miejsca. Szukała podobieństw i różnic. Ormiański język liturgiczny jest bardzo kwiecisty, Msza trwa ponad dwie godziny. Nie ma też Mszy w tygodniu, a ona przyzwyczaiła się do codziennej Eucharystii. Brakuje jej też spowiedzi, bo w Kościele ormiańskim spowiedź indywidualna nie jest popularna. – Ochrzcił mnie Ormiański Kościół Apostolski, wychował Kościół katolicki. Mam dwie matki. – mówi Anna. – Płaczę, gdy wśród hierarchów są nieporozumienia. Cieszyłam się, kiedy Jan Paweł II przekazał Ikonę Kazańską Aleksiejowi II. Zapisałam wtedy w kalendarzu: Hurra!
Anna z wdzięcznością wspomina Kościół i przyjaciół w Polsce. I przyznaje, że Credo zawsze odmawia cicho po polsku. – Przecież Pan Bóg jest poliglotą – uśmiecha się.