Pamiętam tamto wydarzenie jak dziś. Kardynał zjadł jakiegoś pieroga, napił się czerwonego barszczu, a tłumy go nie odstępowały, bo każdy chciał choć uścisnąć jego dłoń – choć zamienić słowo. Mimo zimna i zmęczenia nie przestawał się uśmiechać i po prostu być. Gdy ruszyliśmy pieszo w drogę powrotną w kierunku domu na Franciszkańskiej, do kardynała jeszcze podbiegł bezdomny mężczyzna, by przełamać się opłatkiem. Ten zatrzymał się, był skupiony jedynie na tym człowieku, tak jakby nikogo innego tam w tym momencie nie było. Zasłuchany, zapatrzony – był tylko dla tego konkretnego człowieka. Ja odsunąłem się kilka kroków, by dać im komfort rozmowy. Widziałem, jak ich oczy wypełniły łzy. Usłyszałem tylko zdanie wypowiedziane przez tego mężczyznę „(…) bo ja się czuję bardzo niekochany”. Po ich kilkuminutowym spotkaniu, kardynał Franciszek ułamał kawałek białego chleba, przytulił tego człowieka do serca z czułością, i z uśmiechem właściwym sobie pożegnał się. Szliśmy w milczeniu, choć z trudem ukrywałem swoje wzruszenie, będąc zawstydzonym świadkiem tego spotkania. Po chwili wypowiedział: „Trzeba być niezwykle czujnym, by nie odmówić nikomu miłości”. Kilkakrotnie jeszcze w ciągu swego życia powtarzał mi tę naukę, że bycie uczniem Jezusa wymaga czujności, by nie przegapić Jego obecności w drugim człowieku wołającym o miłość.