Ks. Henryk Seweryniak: Było o niebie. Było o piekle. To teraz o świętości trzeba koniecznie powiedzieć. O tym, kto to jest święty.
Monika Białkowska: Najpierw bądźmy kulturalni i powiedzmy, że mamy gościa przy stole. O. Andrzej Bielat, dominikanin.
H.S.: I wybitny specjalista od Sienkiewicza! Ojcze, masz swojego ulubionego świętego?
O. Andrzej Bielat: Cały życiorys mógłbym napisać o tym, który święty w jakim okresie życia był moim ulubionym! Życie człowiekowi pisze taką litanię. U mnie zaczęło się od św. Jacka, którego wizerunek wisiał niedaleko konfesjonału i który pomagał mi przejść z klasy do klasy, żebym szybciej mógł do zakonu wstąpić.
H.S.: A Sienkiewicz miał swoich świętych?
A.B.: Dla Sienkiewicza świętym był o. Kordecki. To był patriarcha, Noe ratujący arkę z potopu. I świętym był Kmicic, grzesznik, który świętym staje się przez nawrócenie i gotowość śmierci. Dla mnie ważną świętą była w pewnym momencie Aniela Salawa. Jak to się stało, że na pogrzebie służącej, trzy dni po jej śmierci, było dziesięć tysięcy ludzi? Fama o jej świętości błyskawicznie rozeszła się po Krakowie. Ona pokazuje, że święty to nie jest człowiek miliona cnót. Święty to jest ktoś „inny”.
H.S.: Ale Faustyny nikt nie dostrzegał jako świętej aż do końca…
A.B.: Kard. Gulbinowicz opowiadał, że jak był dzieckiem, to ciocia pokazywała mu „tę siostrę, która rozmawia z Panem Bogiem”. Myślał wtedy, że co w tym dziwnego: skoro jest siostrą zakonną, to musi z Bogiem rozmawiać! Ale ludzie wiedzieli, że to jest ona.
M.B.: A to jest ważne, ilu tę „inność od świata” dostrzega? Czy tysiące, czy ciocia kardynała? „Inność od świata” nie musi się przecież przekładać na sławę czy liczbę ludzi na pogrzebie.
A.B.: Nie musi. Chodzi raczej o odkrycie, że motywacja tej kobiety była inna niż całej reszty świątobliwych i pobożnych sióstr. Była na tyle inna, że całe zgromadzenie, założone przez Potocką, przestawiła na zupełnie inne tory.
H.S.: Łatwo odrzucamy takich ludzi. Kiedy Faustyna przyszła do spowiedzi w Płocku i powiedziała, że widziała Jezusa, który kazał jej malować swój obraz, jej spowiednik odpowiedział, że ma Go malować w swoim sercu.
M.B.: Każdy z was by tak samo powiedział.
H.S.: Ależ oczywiście! Ale jest ważne, żeby zauważyć, że o świętość ocieramy się na co dzień. Często jej nieświadomi. Albo ślepi na to, że tak naprawdę to jesteśmy powołani do świętości.
A.B.: A ja świętym nie nazwę takiego człowieka, w którym widzę strach. Dla mnie świętość to walka ze strachem, przełamywanie go przez miłość i wiarę.
H.S.: Nie wiem… Jest mi bliska Edyta Stein. To jest ważne, o czym mówisz, ale jeszcze niedawno co roku jeździłem do Oświęcimia na rocznicę jej śmierci. Za krematorium jest lasek, a w nim dwa domki. Zanim stanęły krematoria, właśnie w nich zagazowywano ludzi. Komuś udało się zrobić tam dwa zdjęcia. Widać na nich, jak Niemcy gonią grupę rozebranych kobiet prosto do komory gazowej. Oczyma wyobraźni widzę tam Edytę Stein i jej siostrę Różę. Zastanawiam się, co czuła, ona: filozofka, karmelitanka, Żydówka, katoliczka. Miała nie czuć strachu?
M.B.: A ja rozumiem, co Andrzej ma na myśli. Świętość polega na tym, żeby strach nie miał nade mną władzy. Katarzyna ze Sieny wiedziała, że musi powiedzieć prawdę, choć by to znaczyło, że ochrzani samego papieża. Może się bała, ale strach nie wygrał. U świętego strach nie zwiąże rąk, kiedy można zrobić coś dobrego. Nie zamknie ust, kiedy trzeba powiedzieć „kocham”. Jeśli ksiądz czy biskup nie mówi tego, co w sumieniu powinien powiedzieć, bo media źle zinterpretują, bo co inni powiedzą – to jest w tym świętość?
H.S.: Wychodzi na to, że człowiek święty to człowiek wolny. Wolny od strachu, wolny od wielu innych pozornych konieczności. Wolny w kochaniu.
A.B.: Tymczasem w języku polskim lubimy mówić, że ktoś ma świętą cierpliwość, że święty, by z tobą nie wytrzymał. To sprawiło, że w potocznym rozumieniu świętość to nagromadzenie cnót wręcz nieosiągalnych.
H.S.: Ale w tej świętej cierpliwości i świętym wytrzymywaniu też jest coś ważnego. Nie mówimy przecież o świętej odwadze, świętym heroizmie. Ta świętość to jednak coś powszedniego, czego nam potrzeba w codzienności! Odkryli to ludzie z Arki Noego: taki ja, taki ty może świętym być... Ale też stało się coś złego z rozumieniem świętości, skoro księża tak się denerwują, że ludzie ze Wszystkich Świętych robią Zaduszki.
M.B.: Ludzie robią? A kto Msze na cmentarzu odprawia i poprzedza je procesją za zmarłych? Zresztą to poplątanie świąt to też wina kalendarza: Zaduszki są dniem pracy, trudno wtedy ciągnąć wszystkich na cmentarz. Dla mnie większym problemem są kazania. Jak mi ktoś mówi o ocieraniu łez, to się wyłączam. Na cmentarzu we Wszystkich Świętych płaczą ci, którzy stracili kogoś dwa miesiące temu. Cała reszta myśli o tych, którzy odeszli: z wdzięcznością, tęsknotą, zastanawiając się, jacy byliby teraz. To inne uczucia niż ból i łzy!
H.S.: Czyli powinniśmy mówić o czym? O tym, jak do nich dołączyć? Jak być razem mimo granicy śmierci? O świętych obcowaniu?
M.B.: Tak. Jak być świętym, czyli dołączyć do świętych kanonizowanych i niekanonizowanych, do bliskich, którzy są w niebie. Zresztą wcale chyba nie jest tak źle z mówieniem o świętych. „Noce świętych” w wigilię Wszystkich Świętych, z modlitwą przy relikwiach, są coraz popularniejsze. W szkołach organizuje się bale świętych. Świętość naprawdę się broni! Mam zaprzyjaźnionego księdza, który we Wszystkich Świętych wysyła znajomym życzenia imieninowe. Bo skoro to wspomnienie wszystkich świętych – to dlaczego nie Moniki, Jana, Huberta?
H.S.: Genialne! Wiem, że to stara gadka, ale dobrze by było jeszcze naszych świętych odbrązowić. Zobacz, co zrobiliśmy ze św. Stanisławem Kostką! Ofiarę, która mdleje, jak słyszy jakieś przekleństwo i której cudne żabki przeszkadzają się modlić. A to był młody człowiek, który zachwycił się jezuickimi ideałami, którego wysłali do Wiednia i który szybko tam wkuł, co było do wkucia, a potem ruszył setki kilometrów do Rzymu, żeby realizować ten swój ideał, stając okoniem wobec zaborczego ojca – mazowieckiego szlachciury. To nie była żadna ofiara losu! Żeby dało się jakoś ten kult uwspółcześnić.
M.B.: A nie myśli Ksiądz, że już samo słowo „kult” przestaje nam pasować…? Nie wiem, czy „mam kult” jakiegoś świętego. Z kilkoma za to jestem zaprzyjaźniona, lubię z nimi pogadać i chciałabym wiedzieć, że są po mojej stronie.
H.S. To ciekawe. Ja też nie myślę o „kulcie” czy nawet „naśladowaniu”. Do świętych raczej mówię: „Chcę być z tobą. Zechciej uczestniczyć w moim życiu”.
M.B.: „Chwyć mnie za rękę, żebym nie szła sama”. Ale tak samo mówię i do św. Józefa, i do mojego chrzestnego, który nie żyje od lat, i wierzę, że jest w niebie. To jest bardzo podobna relacja.
H.S.: I słusznie, bo święci są ludźmi. Tylko idą parę kroków przed nami.
o. Andrzej Bielat - dominikanin, dr teologii fundamentalnej. Wiele lat spędził w Moskwie, na Krymie i w Kijowie, obecnie mieszka w Tarnobrzegu