Logo Przewdonik Katolicki

Nie używał hamulca

Joanna Mazur
FOT. ROBERT KARWCZYK. Andrzej Sionek.

O życiu żab, duchowej rewolucji i słuchaniu Ducha Świętego, w roku 30. rocznicy śmierci ks. Franciszka Blachnickiego, z jego wieloletnim współpracownikiem Andrzejem Sionkiem rozmawia Joanna Mazur

Wizjoner, prorok, święty… – tak dziś określa się ks. Franciszka. Współpracował Pan z nim 25 lat. Jak wyglądało Wasze pierwsze spotkanie?
– Księdza Franciszka poznałem w 1967 r., gdy miałem 14 lat. Nie patrzyłem na niego jak na świętego. Początkowo jego wypowiedzi trochę mnie nudziły zapewne przez jego jednostajny głos. Usłyszałem o nim od mojego duszpasterza franciszkanina, który zabrał mnie na wyjazd do Krościenka. Tam mówił o tym, aby wcielać w życie postanowienia Soboru Watykańskiego II. Jednak jego głównym celem było przyprowadzenie młodych ludzi do Jezusa i do tego, aby ich wiara była osobista, a nie narzucona. Oaza miała być miejscem spotkania z Bogiem nie tylko przez przyjęcie jej na poziomie rozumu. Chodziło o to, aby młodzi doświadczyli, że Bóg kocha ich bardzo osobiście. On sam przeżył głębokie nawrócenie i chciał się tym dzielić z innymi.
 
Przez wiele lat określał się jako niewierzący i nie przyjął sakramentu bierzmowania razem z rówieśnikami. Był w więzieniu, gdzie oczekiwał na wykonanie kary śmierci za działalność konspiracyjną przeciw III Rzeszy. Co się wydarzyło w jego celi śmierci?
– Jak wspominał: „To było coś jakby w mej duszy ktoś przekręcił kontakt elektryczny tak, iż zalało ją światło”. Przeczytał w jednej z książek fragment Kazania na górze. Spontanicznie zwrócił się do Boga. Jego życie zmieniło się totalnie. Obiecał Bogu, że jeżeli nie umrze pod gilotyną, to poświęci swoje życie dla Kościoła. I tak się stało. Był w tym niesamowicie konsekwentny. Miał niezwykłą odwagę, także w konfrontacji z władzami komunistycznymi. Był dla nich jak młot, bo nie dawał się zastraszyć. A sytuacje, w których doznawał jakiejś formy prześladowania, traktował z dużą dozą humoru.
 
Władze jednak nie dawały mu spokoju.
– Przebudzenie duchowe w Oazie zataczało coraz szersze kręgi. Na obozy wyjeżdżały setki tysięcy ludzi w całej Polsce. To w końcu musiało zacząć rzutować na sytuację społeczną. Żywa wiara budziła w ludziach coraz większe pragnienie wolności. I to pragnienie legło u podstaw „Solidarności”.
 
Ks. Franciszek był znany z ciętego języka. Życie wielu polskich katolików porównywał do życia żab…
– Tak. Mówił, że wielu z nas traktuje wiarę jak rytuał i idzie po linii minimalnego oporu: „Raz w roku spowiadać się i Komunię św. przyjmować”. Porównał nas do żab siedzących w błocie, które raz na rok nabierają powietrza. Bp Grzegorz Ryś powiedział, że ks. Blachnicki jest mimo wszystko mało znaną postacią, bo jest pewien lęk przed poznaniem go – boimy się tych ostrych słów o nas.
Ks. Franciszek był osobą, która miała zdecydowane prorockie spojrzenie, więc nie za bardzo dało się z nim dyskutować (śmiech). Rzadko ktoś podejmował taką próbę, biorąc pod uwagę jego wykształcenie i przenikliwość spojrzenia. Był bardzo poważany. A gdy ktoś się jednak odważył rozpocząć dyskusję, to musiał mieć silne i sensowne argumenty. I musiał być przygotowany na małą lekcję pokory.
 
Podobno biskup katowicki Herbert Bednorz mówił o nim, że używa tylko pedału gazu, a hamulca wcale.
– To nie była jednak taka pusta „upartość” i chęć postawienia na swoim. On był naprawdę zasłuchany w Ducha Świętego i gdy rozeznał, że dany pomysł jest od Niego, to starał się konsekwentnie wykorzystać to dla dobra Kościoła. Co roku zmieniał materiały formacyjne, nie zatrzymywał się. Wiedział, że Duch Święty jest twórczy i dynamiczny.
 
Jednocześnie krytycznie odnosił się do katechezy w szkole, którą porównywał do przywiązywania zielonej gałązki do suchego pnia.
– Uważał, że najpierw człowiek musi zostać zewangelizowany, a dopiero potem przychodzi czas na katechezę. Założenie, że dzieci idąc na katechezę, są już zewangelizowane, jest błędne. I dlatego katecheza nie przynosi oczekiwanych owoców.
 
Ks. Franciszek dostrzegał potrzebę ścisłej współpracy księży i świeckich.
– Mówił odważnie i nazywał rzeczy po imieniu. Razem z Janem Paweł II mówił do księży, aby weszli w dialog ze społeczeństwem, wtopili się w nie, współodczuwali i aby posyłali świeckich do posługi w parafiach. Ks. Blachnicki włożył niesamowity wysiłek, by formować świeckich animatorów, którzy mogli prowadzić parafialne wspólnoty. Ja byłem jednym z nich. On dawał nam faktyczny autorytet i to była nowość, że osoba świecka może być za kogoś duchowo odpowiedzialna. Mówił mi: „Jeżeli ty tego nie zrobisz, to to nie zostanie zrobione”. Proboszczowie zamiast widzieć w tym szansę, widzieli tylko kłopot. Niestety, w wielu parafiach szczytem zaufania do świeckich jest do dziś danie kluczyków do salki parafialnej. Byli i są persona non grata. To dlatego wiele wspólnot parafialnych się nie rozwijało i nie rozwija. Ks. Franciszek ostrzegał przed zamknięciem na Ducha Świętego. Już dawno duchowni i świeccy w Polsce powinni stanąć ramię w ramię jako bracia i siostry. Przez ten sztuczny dystans wszyscy nadal bardzo cierpimy.
 
On sam też cierpiał, gdy musiał wybrać życie na uchodźstwie w Carlsbergu.
– To był moment przełomowy. Największą jego tragedią było to, że miał przyjaciół kapłanów i świeckich, ale nie uformowała się wokół niego silna grupa, która chciałaby w całości zachować jego wizję. Nie było jednego głosu, który by mówił, idziemy w tym czy w innym kierunku. Dla mnie osobiście najbardziej bolesne było to, że ta wizja uległa fragmentacji. Każdy wziął z Ruchu to, co mu się podobało. Dla mnie fenomenem Oazy było łączenie tak różnych elementów, jak: modlitwa charyzmatyczna, głoszenie słowa Bożego czy krucjata wyzwolenia człowieka. A tak jeden wziął pracę z młodzieżą, inny pracę z rodzinami, inny krucjatę. Problemem było także to, że to doświadczenie Boga nie było skutecznie przekazywane młodszemu pokoleniu. Wielu rodziców nie przekazało żywej wiary swoim dzieciom, zatrzymało ją dla siebie. I przez to dziś musimy wiele rzeczy rozpoczynać od zera.
 
Młodzież była „oczkiem w głowie” zarówno ks. Blachnickiego, jak i Jana Pawła II.
– Tak. Papież znał i czerpał od ks. Franciszka. Czerpali od siebie nawzajem. Światowe Dni Młodzieży przypominają oazowe dni wspólnoty – tyle że w globalnym wymiarze. Po śmierci ks. Blachnickiego spotkałem się z Janem Pawłem II i on powiedział mi, że Oaza to jest droga dla Kościoła w Polsce i że nią mamy iść. Myślę, że to nie do końca się realizuje. Dorobek ks. Franciszka wciąż oczekuje na odkrycie w perspektywie całego Kościoła.
 
Jednak wiele jego innowacyjnych pomysłów jest dziś dla nas normą.
– To prawda. Na przykład czytanie i rozważanie słowa Bożego w małej grupce. Dzisiaj już jesteśmy do tego przyzwyczajeni, ale kiedyś to było zupełna nowość. Ks. Franciszek otworzył Ruch Światło-Życie na posługę charyzmatami Ducha Świętego. Ukazywał parafie jako wspólnoty wspólnot. Akcentował wagę małych grup, gdzie ludzie znają się po imieniu i spotykają się nie po to, aby wypić razem kawę, ale aby oddawać chwałę Bogu. Wydaje się, że to, co wczoraj był propozycją, dzisiaj staje się warunkiem sine qua non.
 



Andrzej Sionek
Ur. w 1953 r. w Krakowie, fizyk, biblista, mąż, ojciec. Dyrektor Katolickiego Stowarzyszenia „En Christo – Katolicy w służbie ewangelizacji, odnowy życia i jedności chrześcijan”; prowadzi centrum formacyjne i dom spotkań w Lanckoronie. Członek Sekretariatu ds. Nowej Ewangelizacji Archidiecezji Krakowskiej
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki