Logo Przewdonik Katolicki

Życie po śmierci

Natalia Budzyńska
FOT. EWA ŁOWŻYŁ/MATERIAŁY PRASOWE.

Nagrodzony w Gdyni film Joanny Kos-Krauze Ptaki śpiewają w Kigali jest kameralnym obrazem bólu towarzyszącego traumie i żałobie. Mnóstwo w nim emocji i napięcia ukrytego w ciszy i niedomówieniach. Jak żyć po ludobójstwie? Jak poradzić sobie z winą dręczącą ocalałych? Jak znieść pustkę?

Innych ptaków nie ma, są tylko sępy. Pod koniec lat 80. XX w. w Rwandzie zauważalnie spadła populacja sępów. Po ludobójstwie w 1994 r. zaczęły się szybko rozmnażać. Miały gdzie żerować. W ciągu stu dni zamordowanych zostało maczetami milion osób. Smród rozkładających się ciał był nie do opisania. Śpiew ptaków umilkł, niebem rządziły sępy. Odżyły dzięki śmierci. Ten fakt stał się w filmie Joanny Kos-Krauze znaczącym symbolem. Bo jakie wyjście mają ci, którzy ocaleli z zagłady, z masakry, z ludobójstwa? Przeżyć żałobę i żyć. Ale jak żyć z traumą? Te pytania, tak dobrze znane ocalałym z Holokaustu Żydom, ocalałym Ormianom, Kurdom czy rodzinom muzułmanów zamordowanych w Srebrenicy, zadaje film Ptaki śpiewają w Kigali oraz wydana we wrześniu książka francuskiego reportera Jeana Hatzfelda Więzy krwi.
 
Karaluchy
Było tak: jedni w dokumentach mieli wpisane Hutu, inni Tutsi. Tych pierwszych było znacznie więcej i przeważnie byli rolnikami. Ci drudzy stanowili mniejszość, zajmowali się hodowlą i uważani byli za inteligentniejszych, bardziej wytwornych i lepszych. Wpis zaświadczający o  przynależności etnicznej był pomysłem byłych kolonizatorów, Belgów. Znacznie ułatwił sprawę ekspedycjom Hutu w kwietniu 1994 r. Nazewnictwo może nas zmylić, ekspedycje nie były naukowe, miały za zadanie wyśledzenie ukrywających się Tutsi i poszatkowanie ich maczetami. Milion osób. Ćwierć miliona zgwałconych kobiet. Tutsi i Hutu nie przepadali za sobą, ale często bywali sąsiadami. 6 kwietnia 1994 r. został zestrzelony samolot, na którego pokładzie był prezydent Burundi i prezydent Rwandy – Hutu. Od wielu lat rządzili Hutu, którzy nie dopuszczali Tutsich do żadnych ważniejszych stanowisk w kraju. Dzień po katastrofie miały miejsce pierwsze rzezie, które nie ustawały przez kolejne sto dni. O tym, co działo się w Rwandzie, możemy mieć jakieś pojęcie dzięki książkom, takim jak Dzisiaj narysujemy śmierć Wojciecha Tochmana czy pięciu tytułom Jeana Hatzfelda, z których najważniejsze to Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy, Sezon maczet, Strategia antylop. Kilka milionów Hutu uciekło potem do Konga, gdzie mieszkali w obozach dla uchodźców, w których nie działo się dobrze, a konflikty rozprzestrzeniały się. Państwa członkowskie ONZ zdecydowały się wysłać pomoc dopiero pod koniec czerwca, a procesy sądowe rozpoczęły się w Rwandzie dopiero w 1996 r. Bo nie było komu ich przeprowadzić ani gdzie trzymać takiej liczby więźniów. Ostatecznie wielu winnych zbrodni Hutu wypuszczono z więzienia, a byli to zwykli rolnicy. Sąsiedzi, których nawoływano do pozbycia się karaluchów – jak nazywano Tutsich. Brali więc swoje maczety i szli na bagna polować na swoich znajomych. Także na tych Hutu, którzy ukrywali Tutsich albo bronili ich.
Dzisiaj żyją znowu obok siebie, a w Rwandzie w ramach polityki pojednania zakazano rozmów na temat przynależności etnicznej. Dzieci ocalałych chodzą do szkoły razem z dziećmi winnych. Ci, którzy mordowali, żyją obok tych, co stracili całą rodzinę. Nie ma już Tutsi i Hutu, są Rwandyjczycy. Czy ten eksperyment narodowego pojednania jest możliwy? Czy można masowo zapomnieć o traumie? O tym napisał Jean Hatzfeld, który po wielu latach znów odwiedził rodziny ocalałych i oskarżonych o zbrodnie. Rozmawiał z dziećmi, których samych zbrodni nie pamiętają, niektóre urodziły się potem. Mają po kilkanaście lat i uczą się żyć w państwie bez podziałów. Oczywiście nic z tego, pamięć o ludobójstwie nie zniknie, a traumy są dziedziczone.
 
Oko w oko z życiem
Anna Keller (świetna Jowita Budnik) jest naukowcem, w 1994 r. bada przyczyny drastycznego spadku populacji sępów w środkowej Afryce. W Rwandzie współpracuje z tamtejszym naukowcem. Po tym, jak jest świadkiem jego śmierci, ucieka do Polski, a z nią córka jej rwandyjskiego współpracownika, Claudine (rwandyjska aktorka Eliane Umuhire). Przez cały film towarzyszymy tym dwóm kobietom, odczytując napięcie, jakie pomiędzy nimi istnieje, dźwigając z nimi ich rozchwianie emocjonalne, przeżywamy z nimi niełatwą żałobę. Niełatwą, bo naznaczoną przemocą. Obie aktorki są rewelacyjne, ich gra aż boli. Wcale tego nie chcąc, wchodzimy w ich koszmary, izolację, lęk i pustkę. Nie, nie zobaczymy okaleczonych trupów i krwawo zabarwionych bagien. Nie musimy. Psychologiczny ciężar tego filmu wystarczająco waży. Ich trauma sprawia, że nie potrafią żyć normalnym życiem, codzienność jest nieznośna, kontakty z ludźmi wydają się powierzchowne, uczucia przytłumione. Pozostaje żywa tkanka, która reaguje na najmniejszy dotyk, nerwy są na wierzchu. Ta część filmu dziejąca się w Polsce jest dosłownie nie do zniesienia także dla widza. Powrót do Rwandy w poszukiwaniu ciał bliskich wydaje się jakiegoś rodzaju wybawieniem. Zaproszeniem do działania, do stanięcia oko w oko z lękiem, z wrogiem, z życiem. Bo mimo ekshumacji i grobów to właśnie Rwanda jest życiem. Z pewnością dla Claudine, jej krewnych i dla innych Rwandyjczyków. Także dla ptaków przeróżnych gatunków, które zostały w pewnym momencie zagłuszone przez żywiące się padliną sępy. W końcu jednak zaczęły śpiewać, o czym pisze w swojej najnowszej książce także Jean Hatzfeld.
 
Autoterapia
Dla Joanny Kos-Krauze ten film był też z pewnością autoterapią. Planowała go razem ze swoim mężem – Afrykę poznali, bo Krzysztof Krauze w RPA próbował leczyć chorobę nowotworową. Właściwie tam zamieszkali. Pracę nad tematem rwandyjskim przerwali, żeby nakręcić Papuszę. A potem Krzysztof Krauze zmarł (w trakcie pracy nad filmem umarł także operator Krzysztof Ptak). Śmierć i żałoba, godzenie, a raczej niepogodzenie ze stratą – to są tematy tego filmu. W każdej minucie obecny jest żal, wściekłość, łzy, krzyk, bezradność. Jest w nim mnóstwo symbolicznych scen i odniesień, można go rozpatrywać na wielu poziomach. Polskiej bohaterce być może reżyserka oddała własne pytania o to, co dalej robić ze swoim życiem, jak żyć, cierpiąc po stracie najbliższej osoby. Kiedy Anna opiekując się umierającym ojcem w szpitalu, znanym ornitologiem, przegląda jego archiwum, przesłuchując taśmy z nagranymi odgłosami ptaków, nie mogę się opędzić od wrażenia, że to ona, Joanna, przegląda archiwum swojego męża. Symboli jest tu mnóstwo, choćby w licznych obrazach przyrody, które w tej afrykańskiej ciszy jednocześnie koją i niepokoją. I ten poziom najbardziej oczywisty i tak bardzo aktualny: bo czy ten film nie dotyka przy okazji problemu uchodźców? Asymilacji? Ich tęsknot? Zabranej dumy? Tęsknoty za domem?
 
Dlaczego?
Zakończę pytaniem, które zadała Claudine przebywającemu w więzieniu znajomemu jej rodziny Hutu, także naukowcowi, przyjacielowi. Pytanie brzmi: dlaczego? To pytanie zadawane po każdym ludobójstwie w historii. Przecież nas znałeś, byłeś moim chrzestnym, bywałeś w naszym domu, jedliśmy razem. Odpowiedzi są różne. Anna Keller obwinia białych polityków. Młodzi Rwandyjczycy Hatzfeldowi mówią: to zło, demon, opętanie.
Myślę o czym innym. Ile razy musi się wydarzyć coś takiego? Ile razy kolejne pokolenia będą zadawać sobie takie pytania? Dlaczego zwykli ludzie, często wykształceni i wrażliwi, podniosą rękę na sąsiadów? I jak potem będą żyć? Ile pokoleń musi minąć, żeby mogli sobie spojrzeć z ufnością w oczy, i czy to jest w ogóle możliwe? Jak przebaczyć? Skąd czerpać odwagę do tego, żeby się przyznać? Przecież to takie niedalekie od nas.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki