Logo Przewdonik Katolicki

Ratował go zdrowy dystans

Magdalena Guziak-Nowak
FOT. ARCHIWUM WYDAWNICTWA BENEDYKTYNÓW TYNIEC

Gdy samolot musiał awaryjnie lądować, zapytał techników: „Panowie, umiecie to zreperować, czy mam się pomodlić?”. Taki był o. Piotr Rostworowski – kierownik duchowy z wielkim poczuciem humoru.

Na poważnie: był pierwszym polskim benedyktyńskim przeorem tynieckim, potem kamedułą, zarządzał eremami w Polsce i na świecie, kawałek życia spędził w zupełnym odosobnieniu.
Z humorem: w wieku 76 lat wysłano go do eremów w Kolumbii, choć nie znał języka. Wspominał potem: „I trzeba po hiszpańsku mówić konferencję. A ja się muszę uczyć hiszpańskiego w klasztorze, w którym się milczy!”.
 
Wiedział, czego chce
Urodził się 12 września 1910 r. w Rybczewicach niedaleko Lublina w hrabiowsko-ziemiańskiej rodzinie. Rodzice nadali mu imiona Wojciech Jan. Mama zmarła, gdy miał 14 lat. Mimo to do końca życia pamiętał atmosferę domu rodzinnego: szacunek, łagodność, zaufanie i miłość między rodzicami, a także ich pokorę: „Nie pamiętam, bym kiedykolwiek był świadkiem jakiejś kłótni czy nawet ostrzejszego słowa między Rodzicami. Zresztą prosili nas, żebyśmy im zwrócili uwagę, jeżelibyśmy kiedykolwiek coś niewłaściwego spostrzegli”. To doświadczenie, choć krótkie, przydało mu się wiele lat później, gdy młodym ludziom pomagał rozeznać powołanie i towarzyszył małżonkom.
Sam wybrał życie zakonne. Cztery lata przed śmiercią napisał: „Zakonnikiem jestem od młodości. Od 12. roku życia byłem przekonany, że takie jest moje powołanie”. W wieku 20 lat wstąpił do benedyktynów.
 
Przeor udręczony
Ojciec Piotr Rostworowski, jak żartował, szedł przez życie mocno obładowany. Był pierwszym polskim przeorem odnowionego klasztoru benedyktynów w Tyńcu (1951–1959) i równocześnie wizytatorem wszystkich klasztorów benedyktyńskich. Z czasem jednak przeniósł się do kamedułów, gdzie objął funkcję przeora dwóch klasztorów „Moje życie na Bielanach jest dość trudne – zwierzał się w liście do jednego z ojców. – Pełnię naraz urząd przeora bielańskiego, mistrza nowicjatu, przeora w Bieniszewie, jestem szafarzem obu domów. A turyści też, i goście, nie dają nam spokoju. Jeśli moi współbracia w pokoju wiodą życie kontemplacyjne, to przeor ich jest udręczony”. Świadomość ciążącej na nim odpowiedzialności za wspólnoty, którym przewodził i liczba wiążących się z tym zadań, bywała dla niego przytłaczająca. Ratunkiem w zmęczeniu (a czekała go jeszcze służba w eremach we Włoszech i Kolumbii) był zdrowy dystans: „Byłem wizytatorem u albertynek. Trzeba wysłuchać każdej siostry, pozwolić jej mówić godzinę, nie spieszyć się. A było ich 220”.
Marzenie o. Piotra o byciu z Bogiem sam na sam spełniło się dopiero kilka lat przed śmiercią. W 1994 r. poprosił kamedułów o rekluzję, czyli życie w całkowitym odosobnieniu. Rekluz odprawia Mszę św. w swoim domku, nie spotyka się na wspólnej modlitwie z innymi zakonnikami, posiłki i bieliznę przynosi mu współbrat i podaje przez podwójnie zamykane drzwi, aby nie przeszkadzać. Ojciec Piotr zakosztował rekluzji we Frascati koło Rzymu. Po dziewięciu miesiącach musiał z niej zrezygnować z powodów zdrowotnych.
 
21 miesięcy w więzieniu
Kim o. Rostworowski byłby dzisiaj? Na pewno nie medialną gwiazdą, choć pewnie wielu dziennikarzy by o to zabiegało, bo wypowiadał się niezwykle precyzyjnie – w punkt w piętnaście sekund. Jednak o. Piotr nie lubił błyszczeć. Odnajdywał się w pokornym towarzyszeniu innym. Rozmawiał nie tylko z kardynałami Wojtyłą czy Wyszyńskim, prof. Świeżawskim czy Hanną Chrzanowską, ale też ze zwykłymi Kowalskimi. Dni skupienia, spowiedzi, kierownictwo duchowe – to była jego działka. Kochając kapłański stan, równocześnie doskonale rozumiał istotę małżeństwa – w końcu to on przetłumaczył biblijny miłosny poemat Pieśń nad Pieśniami. Przygotowującym się do sakramentu, radził: „Możecie w życiu wiele głupstw popełnić, ale żebyście tego głupstwa nie popełnili, żeby się głupio ożenić czy głupio wyjść za mąż, bo to jest nieszczęście, które trudno naprawić”.
Z miłości do małżonków pojawił się w jego biografii wątek… kryminalny. W 1963 r. o. Piotr zaopiekował się kobietą, która wraz z córką zbiegła z Czechosłowacji. Mąż Anny mieszkał w USA, więc pomoc jej była oczywista – żona musi być razem z mężem i kropka. Ojciec Piotr zorganizował kryjówkę, a potem pomógł Annie nielegalnie przekroczyć granicę. Aresztowany przez SB, spędził w więzieniach 21 miesięcy. Po wyjściu na wolność podziękował redakcji „Trybuny Ludu”, że mógł za darmo czytać jej gazetę, oraz sędziom za wierne wypełnienie ich obowiązków i wsadzenie go za kratki. Raz jeszcze zapewnił, że nie miał nic złego na myśli – naczytał się tylko przypowieści o miłosiernym samarytaninie…
Wracając do towarzyszenia rodzinom – o. Piotr był wspaniałym realistą. Pisał: „Nic się nie zda kobiecie zamężnej i matce rodziny, że będzie miała duchowość zakonnicy. Rezultatem może być tylko konflikt z rzeczywistością, a w tym konflikcie nikt jeszcze nie wygrał”. Jedna książka z jego myślami i anegdotami może też zastąpić opasłe lektury o najnowszych rodzicielskich trendach. Chcesz wychować pobożne dziecko? Pilnuj, żeby się modliło. Chcesz, żeby ci ufało? Bądź jak port, do którego zawsze może przypłynąć.
Zakonnik przestrzegał, by nie tracić życia na głupoty. Jako mistrz psychologii dnia codziennego, mówił: „Można omdlewać z tęsknoty za istotą rzeczy, kręcąc się wśród rzeczy bez wartości i nie umiejąc wyjść z tego”.
 
30 tysięcy listów
Ojciec Piotr w całym swoim życiu napisał 29 702 listy – a przynajmniej tak wynika z sześciu dzienników, w których prowadził listowną ewidencję. Odpisywał zawsze i wszystkim. Korespondował nie tylko z narzeczonymi i małżonkami, choć ta działka była dość obszerna. Wydawało się, że ma szczególny dar do pisania, jednak pewnego razu przyznał, że to dla niego „bardzo ciężka praca”. Za to jaka skrupulatna! Odpowiadając znajomej siostrze zakonnej, która ubolewała z powodu rzadkiego kontaktu, napisał: „List do Siostry był zapisany w dzienniku pod numerem 29 565 i pod datą 11 lipca 1997. Rzeczywiście dawno”.
Nie bał się rozmawiać też z wątpiącymi i poszukującymi. Z jednej strony nikogo nie nawracał na siłę, z drugiej krytykował chrześcijaństwo umiarkowane – „nie na to Bóg całą krew swoją przelał, żebyś ty (…) miał tylko ambicje średniaka”.
Zależało mu na każdym człowieku, mówiąc, że woli się sto razy pomylić i okazać naiwnym, niż raz jeden być niemiłosiernym. Ale wiedział, że to ideał, do którego tak trudno dorosnąć: „Miała rację siostra Bernadeta Sakramentka, gdy mówiła, że w stosunku do Boga człowiek jest takim chamem”. W uroczystość świętego łotra, który „nic pięknego do społeczności wierzących nie wniósł”, napisał: „Kościół musi brać takich na swój rachunek, ale dzięki łasce robi z nich świętych”.
 
Umiał żyć, umiał umierać
Ojciec Piotr Rostworowski znał się na Bogu. Był blisko Niego, choć do końca życia uważał, że zbyt daleko. Umiał cieszyć się życiem i żartować. Gdy leciał do Krakowa, a samolot musiał awaryjnie lądować w Katowicach, zapytał techników: „Panowie, umiecie to zreperować, czy mam się pomodlić?”.
Benedyktyn, kameduła i rekluz umiał też odnaleźć się w cierpieniu. Przez połowę życia chorował: na cukrzycę, dotkliwy ból kręgosłupa, sepsę, problemy trawienne. Miał kilka wypadków samochodowych, a pod koniec życia wylew i częściowy paraliż. Jego słowa są więc dość przekonywujące: „Starość jest jak dobra przyjaciółka – zawsze coś ze sobą przyniesie”.
Wreszcie o. Piotr umiał umierać. Krótko przed śmiercią 30 kwietnia 1999 r. zanotował: „Już jestem blisko Wielkiego Spotkania. Człowiekowi nakazano obrócić się w proch. Ale być prochem w rękach Boga Żywego to wielka kariera”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki