Nawigacja prowadzi mnie bezbłędnie, a XVIII-wieczne kocie łby skutecznie testują stan amortyzatorów auta. Po prawej stronie pole, po lewej stronie pole, przede mną kilka skromnych zabudowań. Posadówek wita mnie szczekaniem: to dowód na to, że nie zabłądziłam. Jako pierwsza wita się ze mną Ajka, dziesięciotygodniowy szczeniak rasy pitbull red nose. Zaplątuje się w długą spódnicę i nie może wydostać się z potrzasku.
Największe marzenie
Hieronim Włodarczyk, szef Stowarzyszenia Integracji Społeczności Lokalnych „Wielkopomoc”, prowadzącego schronisko dla bezdomnych i schronisko dla psów, zaprasza do jadalni. Na pierwszy i drugi rzut oka budynek nadaje się do remontu. Na stole stoją butelki z ketchupem i żółty ser, pod ścianami pięciolitrowe baniaki z wodą, a na ścianie wisi mały ołtarzyk. Matka Boża z Fatimy to prezent od mamy Hirka, metalowy krucyfiks jest po babci, a krzyż św. Franciszka namalował jeden z mieszkańców schroniska. Na palcu Hirka dostrzegam różaniec. Hirek mówi, że lubi odmawiać go w podróży.
Hieronim o psie marzył od dziecka. W domu nie było na to szans. Świnka morska to było maksymalne ustępstwo, na które zgadzała się mama. Do czasu. Gdy skończył 17 lat, postawił mamę przed faktem dokonanym. Przyprowadził do domu czarnego sznaucera olbrzyma, sześćdziesiąt kilo żywej wagi. Mama początkowo buntowała się na „czarnego diabła”, ale Ajka szybko stała się jak członek rodziny. Hirek już wtedy pomagał w radomskim schronisku dla psów. Wyprowadzał psy na spacer, czesał je i sprzątał kojce. Zaczynał znać się na rasach psów i ich charakterach. Już wtedy marzył, by kiedyś prowadzić takie miejsce. Zanim założył schronisko w Posadówku, przeszedł jednak długą drogę.
Droga przez Unię
Polska weszła do Unii 1 maja 2004 r., a 3 maja Hieronim był już w Irlandii. Z wykształcenia jest fryzjerem, nie wyjechał jednak za pracą, ale za dziewczyną. Ona upierała się na wyjazd, a on nie uznawał związków na odległość. Wyjeżdżając, znał tylko trzy zwroty po angielsku: „OK”, „thank you” i jeden niecenzuralny. Pracę dostał po trzech miesiącach. Po kolejnych dziewięciu jego dziewczyna wróciła do kraju. On został. Pracował na budowach jako stolarz, potem zatrudnił się w magazynie. Osiągnął sukces, został menedżerem zmiany w głównym centrum logistycznym Tesco na Irlandię. Sielankę przerwał wypadek. Hieronim złamał rękę i rok spędził na chorobowym, dostając przy tym ponad dziewięćset funtów tygodniowo. To dużo, kiedy nic się nie robi. Z nudów zaczął pić i bardzo szybko dotknął dna. Najpierw przestał płacić czynsz, potem tygodniami mieszkał na ulicy. Poznał wielu bezdomnych Polaków. Wtedy też na ulicy spotkał Leszka Bora z Fundacji BARKA, która prowadzi program „Powroty”. Leszkowi zależało, żeby Polacy, którym się nie udało za granicą, wracali do domów i nie tracili kontaktu z rodziną. Pod wpływem rozmowy z Leszkiem Hirek postanowił wyjechać na ośmiotygodniową terapię odwykową do Polski. W ten sposób w listopadzie 2012 r. trafił do Posadówka, miejsca prawie niedostrzegalnego na mapie.
Zasady, które ratują
W Posadówku Hirek od razu wziął się do pracy. Jeździł po wodę i drewno, pomagał w remontach. Dwa tygodnie po przyjeździe wiedział już, że nie wróci do Irlandii. Chciał robić coś dobrego w Polsce, „spłacić dług”. Po trzech miesiącach został wybrany na wiceprezesa stowarzyszenia. Ośrodek był w trudnej sytuacji finansowej, ale nie tylko: wielu jego mieszkańców nie stosowało się do regulaminu. Hirek jako wiceprezes wprowadził jasne zasady. Po pierwsze: zero picia. Po drugie: zero kradzieży, nawet jeśli, to tylko jeden patyczek do uszu. Po trzecie: zero agresji fizycznej i słownej. Wszystkie problemy i konflikty rozwiązuje się przy stole w jadalni: zwykle w niedzielę, po obiedzie, ale jeśli trzeba, to i w tygodniu. Chodzi o to, by nie dusić w sobie problemów, żeby radzić się innych i nie mieć pokusy sięgnięcia po alkohol. – Można się z kimś nie zgadzać, ale nie można się kłócić. Jeżeli ktoś jest na kogoś zły, bo tamten nie posprzątał podłogi w łazience, to tutaj, przy tym stole, rozwiązujemy te sprawy. Nie robimy tego w pokojach czy za plecami. Nie wszyscy potrafią radzić sobie sami z problemami. Kiedy usłyszy się kogoś z podobnym doświadczeniem, to jest realna pomoc – tłumaczy Hirek.
Mieszkańcy schroniska tworzą quasi rodzinę. Każdy ma swoje obowiązki. Za gotowanie jest odpowiedzialny Jurek. Pomaga mu Heniu.
Schronisko
Któregoś dnia Hirek wraz z burmistrzem Lwówka Piotrem Długoszem wpadli na pomysł założenia schroniska dla psów. Hirek chciał, aby ludzie wychodzący z nałogów mieli zajęcie i na nowo uczyli się odpowiedzialności. W 2013 r. powstało tzw. przedsiębiorstwo społeczne (działalność gospodarcza, która wyznacza sobie cele społeczne), które zatrudnia kilku mieszkańców schroniska. Hirek chciałby, żeby docelowo pracę miał każdy. Dziś cały zysk z działalności jest inwestowany w rozwój placówki. Hirek również swoje wynagrodzenie wkłada w remont. Największym problemem jest woda, a właściwie jej brak. Posadówek nie jest podłączony do wodociągu, a woda ze studni ma za dużo żelaza i cyny: nie da się jej pić nawet po przegotowaniu. Mieszkańcy schroniska codziennie jeżdżą kilka kilometrów i napełniają 150 pięciolitrowych butelek, aby starczyło wody dla nich i dla psów.
Jeszcze niedawno podłączenie schroniska do wodociągu wydawało się niemożliwe, bo oznaczało wydatek rzędu 130 tys. złotych. Z pomocą przyszedł Szymon Hołownia. Napisał o tym na swoim profilu na portalu społecznościowym i dzięki temu potrzebną kwotę udało się uzbierać w pięć dni. Teraz pozostaje przezwyciężyć problemy formalne. – Niestety, nie jest tak, że jak chce się robić coś dobrego, to wszędzie ma się otwarte drzwi. Czasami wręcz przeciwnie. A zbyt duży wysiłek odbija się na zdrowiu – mówi Hirek. Podnosi przy tym koszulkę i pokazuje dwudziestocentymetrową bliznę na brzuchu. Przez cztery lata pracował po dwadzieścia godzin dziennie. Kilka miesięcy temu z przemęczenia pękł mu żołądek. Karetka przyjechała szybko i tylko dzięki temu nie doszło do zakażenia otrzewnej. Od tej pory Hirek nie pije już kawy na czczo, odpoczywa i regularnie je posiłki.
Im mniej, tym lepiej
Obecnie bezdomni ze schroniska opiekują się dziewięćdziesięcioma psiakami z siedmiu okolicznych gmin. Większość z nich to kundelki. Trzech mieszkańców pracuje tu na pełen etat, reszta pomaga i wyprowadza psy na spacery. Co weekend przyjeżdżają też wolontariusze z Poznania, Międzychodu i innych miast.
Każdy pies po przyjeździe do schroniska jest rejestrowany, a przed adopcją również czipowany, by dane właściciela znalazły się w ogólnopolskim systemie. – Im mniej psów, mamy w schronisku tym lepiej – tłumaczy Hirek. – Chcemy, aby jak największa ich liczba trafiała do adopcji. W 2016 r. adoptowano ponad sto naszych piesków.
Pierwszą radą dla nowego właściciela jest to, aby pies chodził na smyczy przez około trzy tygodnie. Inaczej jest prawie pewne, że ucieknie: albo ze strachu, albo z chęci powrotu do schroniska. Dopiero po kilku tygodniach pies przyzwyczaja się do nowego miejsca i nowego pana.
Psy w schronisku z entuzjazmem reagują na widok opiekunów. Mają czyste i zadbane drewniane kojce z oddzielną budą dla każdego. Karmione są jedną karmą, co dobrze wpływa na ich żołądki. Niektóre mogą być w kojcu razem, inne muszą być same: dobiera się je metodą prób i błędów. Księżniczka jest mieszkanką rasy husky i jak przystało na psa tej rasy, nie lubi, jak się ją przytula. Jest chimeryczna, na głaskanie musi mieć ochotę. Tofik pewnego dnia po prostu przyszedł do schroniska. Początkowo bardzo się bał, ale teraz jest jak do rany przyłóż.
Liżę swoje rany
Papierkową robotą w schronisku zajmuje się Asia. Mieszka w Posadówku już trzy lata. Zakłada psom karty, sprząta kojce, wychodzi na spacery. I nadaje im imiona. Skąd bierze inspiracje? Głównie z języka angielskiego. – Każdy pies zasługuje na imię, a nie tylko na numer – tłumaczy Asia. – Mamy takiego małego psa z ADHD, który dostał imię Flash. Kundel o niebieskich oczach to Blue. Pongo to beagle. Jest też Wolf, mieszanka owczarka.
Po przyjeździe pies przechodzi dwutygodniową kwarantannę i jest sam w kojcu. Sprawdzamy, jak reaguje na ludzi, na podniesienie głosu i na podniesienie ręki. Musimy poznać psa, aby wiedzieć, czego można się po nim spodziewać. Najczęściej pies „otwiera się” po 24 godzinach. Zaczyna podchodzić do krat i machać ogonem.
Asia mówi, że ucieka tutaj przed ludźmi, na których się zawiodła. – Liżę swoje rany, tak jak te opuszczone psy – dodaje. Rzadko opuszcza Posadówek, stroni od dużych miast. Pomimo głośnego szczekania i codziennych obowiązków jest to dla niej miejsce odpoczynku. Największą radość sprawia jej entuzjazm psów, gdy przychodzi rano do pracy.
Asia pomaga w doborze konkretnego psa do właściciela. Są zwierzęta, które potrzebują właściciela o dominującym charakterze. Dotyczy to szczególnie ras uznawanych za agresywne. Niektóre nie nadają się do adopcji, zostały zbyt mocno skrzywdzone. Jak Chudy, mieszanka dobermana, którego właściciel zostawił w lesie ze zdrutowanymi łapami. Innego psa ktoś przywiązał do drzewa w lesie. Wiele porzucanych jest w czasie wakacji, gdy właściciele nie chcą płacić za hotel dla psa i nie mają go z kim zostawić.
Tomek pracuje w schronisku od trzech lat. Przeszedł specjalne przeszkolenie i często jeździ na interwencje w poszukiwaniu bezpańskich psów. Najwięcej pracy ma zawsze po burzy, bo wtedy wiele zwierząt ucieka z posesji. Na interwencję bierze trzy obroże, smycz i poskrom, czyli metalowy wysięgnik z obrożą dla agresywnych psów. Jeśli trzeba, pracuje także w nocy. Obok w warsztacie Paweł spawa kojce przeznaczone na sprzedaż. Podobno o wiele lepsze niż konkurencji i zdecydowanie tańsze.
Marzenia
Hirek nie chce tworzyć schroniska-molocha. Chce znać historię każdego psa, który tu trafia. Ale równie mocno zależy mu na ludziach, na tym, żeby znaleźć pracę dla każdego z mieszkańców. Planuje hodowlę boczniaka i ślimaków na eksport do Francji. Na Lubelszczyźnie tworzy już Posadówek-bis, taki dla osób starszych. Chce w tym celu zaadoptować starą szkołę na dom pomocy społecznej, a obok otworzyć schronisko dla psów. – Chcę, aby osoby starsze czuły się ważne i potrzebne, żeby miały zajęcie: opiekę nad zwierzętami i uprawę ogródka – tłumaczy Hirek. Ośrodek ma przyjmować nie więcej niż czterdzieści osób, żeby do każdego móc podejść indywidualnie, a nie tylko podawać leki i do widzenia. Na pytanie, jak im pomóc, Hirek odpowiada, że nie chce pieniędzy. – Wolę, jak ktoś przywiezie paczkę styropianu, bo wtedy widzi, jak go wykorzystamy – tłumaczy.
Żegna mnie Maggie, drugi pittbull należący do Hirka. Czuję lekki niepokój, ale sunia okazuje się bardzo łagodnym psem. – Jej pani wyjeżdżała do Anglii i nie miała komu jej zostawić. Napisała na Facebooku, że odda psa lub za dwa dni go uśpi. Pojechałem i od razu się do siebie przekonaliśmy.
Czego Hirka uczy praca z psami? – Przywiązania. Pies zawsze się cieszy na widok człowieka. – tłumaczy Hirek. – Jest taki dowcip: Zamknij swoją żonę i psa w bagażniku i otwórz po trzydziestu minutach. I zobacz, kto będzie się cieszył na twój widok.