Logo Przewdonik Katolicki

Czy niewierzący będą zbawieni?

ks. Henryk Seweryniak
FOT. ROBERT WOŹNIAK, AGNIESZKA KURASIŃSKA/PK

Teologia przy rosole

Monika Białkowska: Pamięta Ksiądz, jak Andrzej Sikorowski śpiewa do Pana Boga, że będzie kiedyś miał z nim niezły kłopot? „To prawda, rzadko się modliłem, lecz szedłem zawsze prostą drogą. Żadnej istoty nie skrzywdziłem, nie miałem żalu do nikogo. Córkę uczyłem kochać ludzi i cieszyć się promieniem słońca, z jedną kobietą chcę się budzić i być z nią razem aż do końca. Ciekawe, czy najwyższa władza wnet mnie postawi pod pręgierzem i czy tak bardzo jej przeszkadza ten jeden drobiazg: że nie wierzę”. Stary problem teologiczny, ukryty w piosence… Z jednej strony chciałoby się powiedzieć, że wiara jest niezbędna do zbawienia. Z drugiej sama znam ludzi, którzy są niewierzący, a ich uczciwość jest taka, że aż mnie zawstydza. Bo ja się prędzej zacznę usprawiedliwiać z różnych świństw niż oni. I nie wyobrażam sobie nieba bez tych ludzi!
 
Ks. Henryk Seweryniak: Nie tylko stary problem, ale też jeden z najważniejszych – i wciąż aktualny. W wywiadzie dla „Avvenire” z 2016 r. emerytowany papież Benedykt XVI powiedział między innymi, że – podobnie jak ty! – nie może sobie wyobrazić tego, że jego sąsiad, dobry i uczciwy człowiek, będzie potępiony tylko dlatego, że nie wierzy. Dla wielu jest to jednak prawdziwa tragedia współczesnej myśli kościelnej. Oni uważają, że odpowiedź na pytanie o możliwość zbawienia niewierzących dawno padła i brzmi: „nie”.
 
MB: Ale przecież wiara jest łaską! A jeśli ktoś szukał, a mimo wszystko jej nie otrzymał?
 
HS: Dlatego odpowiedź Kościoła wcale nie brzmi „nie”. Kiedy zestawisz sobie teksty Soboru Watykańskiego II, to widzisz, że ten problem jest inaczej rozwiązany. W Dekrecie o działalności misyjnej Kościoła Sobór uczy, że „wiadomymi tylko sobie drogami może Bóg doprowadzić ludzi, nieznających Ewangelii bez własnej winy, do wiary, bez której niepodobna Mu się podobać”. Wierzymy, że Bóg prowadzi ludzi – wierzących, inaczej wierzących, niewierzących – do zbawienia sobie znanymi ścieżkami. Musimy umieć się przyznać do tej niewiedzy i unikać arogancji w tej dziedzinie. Nie wiemy, co zrobi Bóg: taka powinna być nasza pierwsza, pokorna odpowiedź.
MB: Uf, bo często słyszę takie podejście: „Znamy Pana Boga, On tego na pewno chce, a tego na pewno nie chce”! Czuję się manipulowana, kiedy ktoś tak do mnie mówi. A skąd wiesz, czego chce Bóg, który dlatego jest Bogiem, że jest od nas zupełnie Inny?
 
HS: Ale my sami jako teologowie się do tego przyczyniliśmy. Robiliśmy wszystko, żeby powiedzieć, że wszystko wiemy i na wszystko mamy odpowiedź. I czuliśmy się bardzo niepewnie, kiedy tej odpowiedzi nie mogliśmy dać.
 
MB: Wie Ksiądz, jakiego argumentu teraz ktoś użyje. Zacytuje nam, że „poza Kościołem nie ma zbawienia”.
 
HS: Słynne „Extra Ecclesiam nulla salus”. Wielu twierdzi, że Kościół wierzył w tę prawdę od swoich początków. A warto rozumieć kontekst, w jakim ona powstała. Kiedy św. Cyprian w III wieku tę zasadę formułował, mówił tyle: uważaj, ty, który opuszczasz swój Kościół, żeby stać się donatystą, montanistą, adopcjonistą, bo „poza Kościołem nie ma zbawienia”. To było ostrzeżenie dla tych, którzy w Kościele są, ale chcą z niego odejść. Ostrzeżenie ciągle aktualne wobec tych, którzy bez refleksji, gnani jakąś animozją lub odruchem, porzucają Kościół. Ale już potem św. Augustyn zaczął traktować wszystkich żyjących poza Kościołem jak masę potępionych, jego uczniowie jeszcze to zradykalizowali i tak zaczęło się rozciąganie zasady o tym, że poza Kościołem nie ma zbawienia na Żydów, potem od VII wieku również na muzułmanów.
 
MB: I niektórzy nadal walą tym sformułowaniem po głowach niewierzących i tych, którzy wierzą inaczej. Jakby nie zauważali, że Sobór Watykański II inaczej tłumaczy tę prawdę niż uczniowie św. Augustyna. I mówi o kręgach przynależności do Kościoła, które obejmują kolejno chrześcijan katolików, chrześcijan niekatolików, niechrześcijan i „ludzi dobrej woli”, którzy w swoim postępowaniu kierują się własnym sumieniem i prawem naturalnym.
 
HS: Szkoda, że takie brzydkie jest to pojęcie „kręgi przynależności do Kościoła”. Może powinniśmy tu mówić o bliskości z Kościołem? O więzi z Kościołem? O więzi Kościoła z nimi?
 
MB: Albo o jakimś promieniowaniu Kościoła na kolejnych ludzi? Promieniowanie jest i działa, nawet jeśli ludzie o nim nie wiedzą i nie chcą.
 
HS: Kościół idzie tu naprawdę bardzo daleko i szeroko otwiera drzwi. Mówi: jeśli ktoś szczerym sercem szuka Boga, to nie naszą rzeczą jest odmawiać mu zbawienia. Ale najważniejsza jest tu jednak odpowiedź na pytanie: jak zostają zbawieni? Przez kogo? Nigdy nie zapomnę, jak pewnego razu do sali, w której egzaminowałem studentów z religiologii, wszedł jeden z moich kolegów, ksiądz. I zdającego właśnie egzamin chłopaka zapytał: „Jeśli w islamie ktoś się zbawia, to dzięki komu?”. Tamten odpowiedział: „No, dzięki Mahometowi”. Do końca życia zostanie mi wyrzut, że nie dość wyraźnie ich tego nauczyłem: że jeśli ktoś zbawia się w islamie, jeśli ktoś zbawia się w buddyzmie, jeśli zbawiony jest niewierzący, to zawsze i tylko przez Jezusa Chrystusa. Zbawienie dokonuje się mocą Jezusa Chrystusa – choć pewnie nie pomimo islamu czy hinduizmu, wyznawanego przez tego człowieka, ale również przez pewne wartości, które są w tych religiach ukryte.
 
MB: Znów będę adwokatem diabła. Bo wie Ksiądz, co tu się może stać. Okaże się zaraz, że misje są niepotrzebne. Że nie mają znaczenia.
 
HS: I że ludzie zaczną pytać, po co mają należeć do Kościoła, jeśli mogą być zbawieni bez tego?
 
MB: I w ogóle po co przestrzegać tych wszystkich trudnych zasad. Przecież wierność przykazaniom mnie kosztuje. Wierność żonie kosztuje. Wierność kapłaństwu kosztuje. Nam też się nie chce czasem, ale się staramy. A tu ktoś mówi, że tamten, co się nie stara, też będzie zbawiony. Ręce opadają. To znaczy, że cały mój wysiłek jest po nic? Takie pytania będą naturalne.
 
HS: Ale czy to nie jest piękne, ta wierność?
 
MB: Bo tu chyba jest różnica między logiką prawa a logiką miłości. Jeśli kogoś kocham, to nie pytam, w imię czego tak się męczę, bo przecież się nie męczę! Owszem, to mnie kosztuje, ale to miłość, a nie męka.
 
HS: Oczywiście! I jeśli przeżywam chrześcijaństwo jako dar, w którym nic nie jest moją zasługą, nic nie zależy od moich zdolności, nic mi się nie należało – to ten dar jest dla mnie tak cenny, tak się nim cieszę, że chcę się dzielić nim z innymi. Chcę pokazywać, opowiadać, krzyczeć: jest Zbawiciel, nie idziemy w jakąś czarną dziurę, ale w Miłość! Pytanie tylko, jak to pokażę, jak o tym opowiemy...
 
MB: Sam Ksiądz mówił: pokornie. Bez roszczenia sobie prawa do autorytarnego orzekania, co i z kim ten Zbawiciel zrobi. Przecież wcale nie musimy wszystkiego wiedzieć! Do mojego zbawienia nie jest niezbędna wiedza, czy ten czy tamten będzie zbawiony. Ja mogę tylko wierzyć, pragnąć i się o to modlić. A rozsądzanie, kto po której stronie będzie, to już sprawa Pana Boga. Jakoś nie mam ochoty wchodzić w Jego buty.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki