Logo Przewdonik Katolicki

O dotykaniu historii

Monika Białkowska
FOT. ROBERT WOŹNIAK, AGNIESZKA KURASIŃSKA/PK

Ks. Henryk Seweryniak: Stary człowiek jestem, a przyznaję, że Gniezna – poza jednym oficjalnym pobytem – nie widziałem. I nigdy wcześniej Gniezna nie przeżyłem. Pierwsze, co mnie uderzyło już po drodze, od Kruszwicy, Strzelna, Mogilna przez Gniezno aż do Ostrowa Lednickiego, to świadomość, że tu się wszystko zaczęło. Że naprawdę tu się zaczęło! Nie jechałem wcale z potrzebą metafizyki. Ale przychodzi taki moment, że metafizyka sama przychodzi. Że czuję, że dobrze, że w tym Bożym świecie jestem.

Monika Białkowska: „Że dzieje nie są zamęt, ale ład szeroki” – że Miłosza zacytuję.
 
H.S.: Taki był mój poranek w katedrze gnieźnieńskiej, cichej, bez ludzi. W jej wspaniałym gotyku czuje się dumę Polski – pamięć o tych, którzy lepiej lub gorzej brali za ten kraj i za Kościół odpowiedzialność. W sarkofagu Wojciechowym, dźwiganym przez przedstawicieli wszystkich stanów, bije źródło naszej tożsamości. I ta przeprawa promem na wyspę... Nic bym z tego Ostrowa Lednickiego nie zrozumiał, gdybyś mi nie pokazała: tu trzeba patrzeć. To trzeba widzieć. I nagle widzę, że to nie tylko ruiny, ale że kaplica, że baptysteria, że palatium, które przypomina w tej swojej przedromańskiej prostocie palatia w Akwizgranie, w Paderborn. Pierwsze kamienne budowle, stworzone przez Polan. A potem ten kościółek grodowy ze śladami dwóch grobów – ślad, że praktykowano już pochówki szkieletowe. Bo tak nakazywało chrześcijaństwo. Uderzyło mnie, co tam wtedy powiedziałaś: że wszystko na tej wyspie, budowa obu mostów, pałacu, kaplicy z baptysteriami – to wszystko było przygotowaniem do tego jednego aktu. Po co to wszystko, jeśli nie byłoby tam Mieszkowego chrztu? I jeszcze, że ten chrzest był aktem świadomej wiary! Że to nie mógł być tylko akt polityczny, wybór pewnej kultury, jak uczono jeszcze moje pokolenie. Tu się wydarzył jakiś akt głębokiego zawierzenia... Akt, bez którego bylibyśmy o wiele ubożsi jako ludzie, jako społeczeństwo, jako naród.
 
M.B.: Mam lepiej, mam wyspę na wyciągnięcie ręki. Oswoiłam ją sobie już jako nastolatka, bywaliśmy tam, modliliśmy się, jedliśmy, tańczyliśmy, stamtąd wychodziliśmy pieszo do Gniezna, do św. Wojciecha. I wracam tu czasem, żeby odpocząć. Nie wiem, czy wolno, ale jeszcze nogi przy okazji w wodzie pomoczę, z pełną świadomością, że to wody chrzcielnicy Polski. Wożę tam, kogo tylko się da, ale sama najbardziej lubię tam czuć, że nie jestem sama. Że wyrastam z tego miejsca, że jestem włączona w ten długi łańcuch pokoleń, że jestem małą cząsteczką czegoś, co jest naprawdę wielkie i piękne. Że w tym uczestniczę. Że należę do tego świata.
 
H.S.: Mówiliśmy kiedyś o znaczeniu podróży i opowiadania. Ale chyba za mało myślimy i mówimy o pamięci. Że oprócz inteligencji i wyobraźni mamy obowiązek pamiętania. Obowiązek oddania sprawiedliwości tym, którzy byli przed nami. Obowiązek wdzięczności przez zachowanie ich śladów!
 
M.B.: Chodziliśmy kiedyś boso po gnieźnieńskiej katedrze – żeby poczuć pod stopami ślady z przeszłości. Żeby być jak Otton, który boso przyszedł do grobu św. Wojciecha. W rzymskich katakumbach też chodziłam boso. Może to sentymentalne, a może właśnie mądre, żeby nie być widzem tylko uczestnikiem? Żeby dotykać, przykładać ucho do tego, co z tamtych czasów pozostało niezmienne?
 
H.S.: Istnieje w historii coś takiego jak ślad. Ale ten ślad, o którym mówisz, działa trochę inaczej: to nie ty go zostawiasz w kamieniu, ale kamień zostawia go w tobie. I masz rację, że to, czego dotknę stopą, jest inne niż to, po czym przejdę butami…
 
M.B.: Ale dlaczego nie zostawiam śladu? Zostawiam! Nie widać go, ale wcale nie jest mniej ważny niż ślad Ottona III czy tysięcy ludzi, którzy przeszli przez katedrę po nim! Przeszłam, dotknęłam, więc ślad został. Przecież bose nogi Ottona też nie zostawiły odcisków w kamieniu, a jednak mogę po jego śladach przejść! To właśnie włącza nas w ten długi łańcuch pokoleń. Idziemy po śladach Wojciecha, idziemy po śladach Ottona, następni pójdą po ich śladach i po naszych też… To nasze świadectwo!
 
H.S.: Czyli jednocześnie zostawiamy ślady i zbieramy te, które zostawili inni? Coś w tym jest. Zobacz, najciekawsze książki o Jezusie, jakie powstają w naszych czasach, pisane są przez ludzi, którzy jadą tam, gdzie On żył. Szukają Jego śladów, tego, na co patrzył, przez jaką pustynię wędrował, jaką łodzią pływał po jeziorze. I opisują te miejsca, pisząc jednocześnie o Jezusie. To są biografie połączone z geografią, taka geografia wiary. Dotykanie miejsc, śladów, a przez nie dotykanie tajemnicy Jezusa, tajemnicy Kościoła. George Weigel napisał, że warto udać się na wycieczkę po świecie katolickim, który ukształtował nasze pojmowanie Kościoła, jego ludzi, nauki i stylu życia. Mówił, że katolicyzm jest konkretny: dotyczy widzenia i słyszenia, dotyku, smaku i węchu, tak samo jak tekstów czy idei. To jest doświadczenie tajemnicy Kościoła.
 
M.B.: Ksiądz wie, co mi chodzi po głowie. Skoro Jezusa można odkryć, dotykając miejsc, w których żył – to znaczy, że i naszą tożsamość można zrozumieć, dotykając miejsc, które kształtujemy i które nas ukształtowały. I to zarówno na płaszczyźnie indywidualnej, jak i społecznej. Każdego człowieka można opisać, wchodząc do jego domu: zachwycić się nim albo przestraszyć. Mnie, Monikę, można poznać, jadąc do Mogilna, idąc tam na cmentarz do ludzi, którzy mnie kochali, do kościoła, który był mi bliski, do domu, którego już nie ma. Ale też nas, wierzących Polaków, można opowiedzieć, przyjeżdżając właśnie tu: na Ostrów Lednicki, do gnieźnieńskiej katedry. Dlatego tak bardzo lubię tu ludzi przywozić. Żeby sobie uświadomili, kim są. Żeby tego dotknęli. A jak ktoś się przed tym broni, to mam go za profana, który ma w nosie własną tożsamość! I autentycznie mnie to boli, bo wiem, że sobie robi krzywdę, nie mnie.
 
H.S.: Fajnie, że ludzi tu przywozisz. Ale zobacz, jak ważni są przewodnicy. Pamiętasz przewodnika w Strzelnie? Bezpretensjonalny człek, który przynosi klucze i nie narzuca się, ale jeśli chcesz, usiądzie przy tobie, opowie i nie tylko niczego nie zabroni, ale jeszcze zachęca – wejdźcie na tę emporę! Myślisz, że tam jest bezpiecznie? Jak schodziłem, to miałem gęsią skórkę! Ale on mi na to pozwala! I jeszcze mówi: chcecie poczuć akustykę, to zaśpiewajcie. Na co ja gromko: Præceptis salutaribus moniti et divina inspiratione formati... Pater noster... i jemu dopełnia to robotę! Ma do tego doskonałą wiedzę, ale niczego nie udaje, sam potrafi też słuchać. Może byśmy zakończyli podziękowaniem przewodnikowi ze Strzelna, co ty na to?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki